Osunęłam się
na drugą połowę łóżka. Ledwo mogłam utrzymać powieki, a co dopiero całe ciało.
Spojrzałam na Bena. Co ja mu zrobiłam?
Poczułam
zimne ostrze na nadgarstku. Nóż, którym wcześniej się posługiwałam, uniósł się,
a jego końcówka spoczęła na skórze. Ostrze zatopiło się głębiej, a z rany
wyciekła ciemna ciecz. Płyn zafarbował śnieżnobiałą pościel na wściekły róż.
Dróżka prowadziła, aż do samego wampira. Nagle krew się uniosła i spoczęła na
plecach mężczyzny.
Wszystko
było niewyraźne. Głowa mi pękała, a ja miałam ochotę krzyczeć w niebo głosy.
Otworzyłam
szerzej oczy. Stałam nad łóżkiem. Cała i zdrowa. Nic mnie nie bolało. Nie miałam
żadnego zacięcia, a nóż leżał na komodzie.
Wizja?
Urojenia?
- Udało się?
– spytał Ben, siadając.
- Rano
sprawdzimy – odpowiedziałam, próbując zachować resztki spokoju.
•••
Stałam na
dachu. Było wysoko, a mój strach zwiększał odległość od ziemi. Byłam sama. Nie
wiedziałam skąd się tam wzięłam.
Spojrzałam
na dół. Zakręciło mi się w głowie. Lęk przejął kontrolę nad moim ciałem. Nie
mogłam się nigdzie ruszyć. Nie uciekałam, tylko stałam. Poczułam pchnięcie i w
następnej sekundzie spadałam. Chciałam krzyczeć, lecz głos się ulotnił. Czułam,
jakby gardło się zaciskało. Coraz bardziej, mocniej. Nie latałam. Spadałam.
Byłam bliżej ziemi. Powietrze atakowało mnie. Oczy szybko zasychały i musiałam
ciągle mrugać.
W pewnym
momencie otworzyłam je, a grunt była dwadzieścia centymetrów ode mnie.
Następnie czułam ostry ból w każdej cząsteczce ciała. Wszystko miałam połamane.
Jakimś cudem przeżyłam. Ale chciałam umrzeć. Ten ból był nie do zniesienia.
Obudziłam
się z krzykiem. Mama od razu do mnie przybiegła.
- Co się
stało? – zapytała przestraszona.
Nie wiem.
- Straszny
sen? – Kobieta usiadła obok mnie i przytuliła.
Wzruszyłam
ramionami.
W ogóle nie
pamiętam swojego snu. Czy jakiś miałam? Czarna dziura w głowie.
Drżałam.
Cała się spociłam. Byłam przerażona, chociaż nie wiedziałam, z jakiego powodu.
Czy od dawna, gdy zasypiałam miałam sny, których nie pamiętałam? Czy to ma
związek z werbeną, którą wzięłam przed pójściem spać?
•••
Po szkole
poszłam do wypożyczalni kostiumów. Zazwyczaj sklep byłby zamknięty, lecz każdy
uczeń uczestniczący w balu musi kupić albo wypożyczyć jakiś strój. Colby Hill
nie jest dużym miastem, też nie jest aż takim małym, ale kiedy jest mowa o
balu, uroczystości wszyscy o tym wiedzą.
W budynku
było z pięć osób, z czego jeden sprzedawca. Na wieszakach wisiało kilkanaście
ubrań. Do imprezy został tydzień, więc normalny człowiek miałby już wybrany kostium.
Szukałam
strojów w moim rozmiarze. Zostały tylko Superwoman, Kobieta Kot oraz jedna Marilyn
Monroe (pewnie niektóre dziewczyny właśnie nią będą). Był też kostium w stylu Alice
z „Resident Evil”. Spodobał mi się najbardziej, więc przymierzyłam go.
Po
założeniu, przejrzałam się w lustrze. Czarne spodnie z białymi paskami na
kolanach nie były obcisłe ani za szerokie. W czarnej bluzce z krótkim rękawem
prezentowałam się nieźle, a skórzany pasek w tym pomagał. Ciemny gorset opinał
brzuch, ale miałam nadzieję, że wytrzymam.
Gdy ponownie
byłam w swoich ciuchach poczułam dziwne uczucie. Takie mrowienie w podbrzuszu.
Najpierw nie przejmowałam się nim, ale kiedy wyszłam z przymierzalni, to
uczucie się nasiliło. A przy kasie mrowienie rozeszło się po całym ciele.
Ktoś wszedł
do sklepu i myślałam, że nie wytrzymam. Odwróciłam się. Zauważyłam tylko rude
włosy i wybiegłam z budynku. Dopiero na zewnątrz wszystko wróciło do normy.
Rude włosy.
Miały taki sam odcień i taką samą długość jak … Lydii Stahl.
Co?!
Przecież ona
nie żyje. Dopełniła zaklęcie. Nie,
wydawało mi się. Ktoś inny, nieznajomy mógł mieć takie same włosy. Prawda?
Szybko
wróciłam do domu, przekonując samą siebie.
Godzinę
później zadzwonił do mnie Ben. Gdy tylko odebrałam telefon wiedziałam, że
zaklęcie zadziałało. Czułam szczęście wampira.
- Wielkie
dzięki – rzekł. – Przez te kilka dni myślałem, że zwariuję.
Miło było to
słyszeć. Może w końcu wszechświat da mi trochę szczęścia w życiu. Przecież
pomogłam osobie. To dobry uczynek.
- Nie ma za
co – odpowiedziałam.
Kiedy przez
minutę nic nie mówiliśmy, miałam się pożegnać, jednak po drugiej stronie usłyszałam
huk i czyjś wrzask. Trochę mnie to przeraziło.
- Ben? Co to
było? – Czekałam na odpowiedź, której nie dostałam. – Ben!
Po chwili mężczyzna
raczył się odezwać:
- Musisz
natychmiast przyjść do mnie. Szybko – dodał.
Nie czekałam
na dalsze szczegóły. Rozłączyłam się, ubrałam i wyszłam z domu. Po dziesięciu
minutach wjeżdżałam na podwórko rodziny Colby. Otworzyłam drzwiczki. A przynajmniej
próbowałam. Nie chciały ustąpić, choć waliłam w nie z całej siły. Rękami
uderzałam w szybę i jakimś cudem ona nie pękła.
Ben, coś jest nie tak.
Nie musiałam
długo czekać na odpowiedź.
Gdzie jesteś?
W samochodzie. Drzwi się nie chcą otworzyć.
Przestałam
atakować je. Zgromadziłam moc w oczach, żeby zobaczyć, co jest nie tak. Gałki
oczne zaczęły mnie piec, więc zacisnęłam powieki. A gdy je otworzyłam,
zobaczyłam. Widziałam ciemnozieloną maź okalającą drzwi. Odsunęłam się od nich
jakby miały mnie oparzyć. Na zewnątrz zauważyłam dziwne stworzenia. Czarne psy
albo koty ze skrzydłami. Nie dosięgłyby do kolan. Nie wiem, czym były, a tym
bardziej, jak te stworzenia się nazywają, lecz były straszne.
Ben wyszedł
na zewnątrz, a one znikły. Tak samo jak maź, więc wampir bez trudu wyciągnął
mnie z pojazdu. Podziękowałam magii, która już odpłynęła do innych części
ciała. Nogi przez całą drogę się trzęsły, bez pomocy zielonookiego nie dałabym
rady wejść do środka budynku.
W progu od
razu do mnie dotarło, że ktoś tam przebywał. Czarownica.
Usiadłam
obok niej na kanapie.
- Jesteś w niebezpieczeństwie
– oznajmiła Bianca. Wyglądała na osiem lat, ale widziałam już u niej
zmarszczki, ciemne plamki na skórze oraz wory pod oczami. To ciałko było za
małe jak na taką ilość magii i wiek duszy.
- Co? – Nie dowierzałam.
Znowu ktoś na mnie poluje.
- Pamiętasz,
co ci opowiadałam o Nyks? Że jesteś jej córką? – Kiwnęłam głową. – Możliwe, że
cie znalazła i idzie po ciebie.
Tylko po co?
To pytanie zadałam Biance. Odpowiedziała, że przed tym jak mnie zabije,
odbierze moce i dzięki temu stanie się najpotężniejszą wiedźmą.
Najpotężniejszą.
Bałam się
Avy, a co dopiero będzie z Nyks. Ona ma za zadnie mnie zabić. I przejąć moją
magię, i mojej mamy i babci.
Nie pozwolę
na to! Nigdy!
- Skąd to
wiesz? – zapytałam, chowając głowę w dłoniach.
- Miała wizję
– odpowiedział Ben, siedzący na bocznym wałku.
- Widziałam
Ją. Widziałam, jak wysysa z ciebie magię. Nawet poczułam, jakby mnie to robiła.
– Przez moment się nie odzywała, a ja czekałam na punkt kulminacyjny. – A później
cię zabiła.
Dreszcze
mnie przeszły po całym ciele. Objęłam się ramionami, aby odpędzić sztuczne
zimno. Czy się bałam? Jak najbardziej. A jak bardzo? Jeszcze nie odczuwałam
powagi sytuacji. Już kilka razy miałam przeczucie, że umrę. Ale to się nie
zdarzyło. A teraz? Czy to się wydarzy?
Przypomniałam
sobie wizję, która nękała mnie niecały rok temu. Gdy jeszcze nie wiedziałam, że
jestem czarownicą. Gdy magię widziałam tylko w telewizji. Tej wizji nie udało
mi się zmienić.
Przewidziałam
śmierć Adama i Lexi. Ale i tak oni zmarli. Może teraz będzie moja kolej? Nie
można żyć wiecznie.
Ta zasada
akurat nie tyczy się wampirów.
- Kiedy to
będzie? – Wreszcie odzyskałam głos. – Kiedy umrę?
- Nie mam
pewności. Możliwe, że w sierpniu.
W wakacje. A
to oznacza jedno.
To lato
będzie najdłuższe w całym moim krótkim życiu.
○○○○○
Moim zdaniem ten rozdział mi nie wyszedł. Jednak nie miałam pomysłów na inny.
Chciałam też poinformować, że mam pomysł na inny blog, lecz założę go dopiero, gdy napiszę specjalny rozdział w tym opowiadaniu, bowiem ten trzeci (drugi, jeśli skasuję Stworzenia Ciemności) będzie o kimś z Jesteś dla mnie nieumarłym. Jesteście ciekawi o kim?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz