środa, 22 stycznia 2014

Rozdział 11

 Osunęłam się na drugą połowę łóżka. Ledwo mogłam utrzymać powieki, a co dopiero całe ciało. Spojrzałam na Bena. Co ja mu zrobiłam?
 Poczułam zimne ostrze na nadgarstku. Nóż, którym wcześniej się posługiwałam, uniósł się, a jego końcówka spoczęła na skórze. Ostrze zatopiło się głębiej, a z rany wyciekła ciemna ciecz. Płyn zafarbował śnieżnobiałą pościel na wściekły róż. Dróżka prowadziła, aż do samego wampira. Nagle krew się uniosła i spoczęła na plecach mężczyzny.
 Wszystko było niewyraźne. Głowa mi pękała, a ja miałam ochotę krzyczeć w niebo głosy.
 Otworzyłam szerzej oczy. Stałam nad łóżkiem. Cała i zdrowa. Nic mnie nie bolało. Nie miałam żadnego zacięcia, a nóż leżał na komodzie.
 Wizja? Urojenia?
 - Udało się? – spytał Ben, siadając.
 - Rano sprawdzimy – odpowiedziałam, próbując zachować resztki spokoju.


                                                               •••


 Stałam na dachu. Było wysoko, a mój strach zwiększał odległość od ziemi. Byłam sama. Nie wiedziałam skąd się tam wzięłam.
 Spojrzałam na dół. Zakręciło mi się w głowie. Lęk przejął kontrolę nad moim ciałem. Nie mogłam się nigdzie ruszyć. Nie uciekałam, tylko stałam. Poczułam pchnięcie i w następnej sekundzie spadałam. Chciałam krzyczeć, lecz głos się ulotnił. Czułam, jakby gardło się zaciskało. Coraz bardziej, mocniej. Nie latałam. Spadałam. Byłam bliżej ziemi. Powietrze atakowało mnie. Oczy szybko zasychały i musiałam ciągle mrugać.
 W pewnym momencie otworzyłam je, a grunt była dwadzieścia centymetrów ode mnie. Następnie czułam ostry ból w każdej cząsteczce ciała. Wszystko miałam połamane. Jakimś cudem przeżyłam. Ale chciałam umrzeć. Ten ból był nie do zniesienia.

 Obudziłam się z krzykiem. Mama od razu do mnie przybiegła.
 - Co się stało? – zapytała przestraszona.
 Nie wiem.
 - Straszny sen? – Kobieta usiadła obok mnie i przytuliła.
 Wzruszyłam ramionami.
 W ogóle nie pamiętam swojego snu. Czy jakiś miałam? Czarna dziura w głowie.
 Drżałam. Cała się spociłam. Byłam przerażona, chociaż nie wiedziałam, z jakiego powodu. Czy od dawna, gdy zasypiałam miałam sny, których nie pamiętałam? Czy to ma związek z werbeną, którą wzięłam przed pójściem spać?

                                                               •••

 Po szkole poszłam do wypożyczalni kostiumów. Zazwyczaj sklep byłby zamknięty, lecz każdy uczeń uczestniczący w balu musi kupić albo wypożyczyć jakiś strój. Colby Hill nie jest dużym miastem, też nie jest aż takim małym, ale kiedy jest mowa o balu, uroczystości wszyscy o tym wiedzą.
 W budynku było z pięć osób, z czego jeden sprzedawca. Na wieszakach wisiało kilkanaście ubrań. Do imprezy został tydzień, więc normalny człowiek miałby już wybrany kostium.
 Szukałam strojów w moim rozmiarze. Zostały tylko Superwoman, Kobieta Kot oraz jedna Marilyn Monroe (pewnie niektóre dziewczyny właśnie nią będą). Był też kostium w stylu Alice z „Resident Evil”. Spodobał mi się najbardziej, więc przymierzyłam go.
 Po założeniu, przejrzałam się w lustrze. Czarne spodnie z białymi paskami na kolanach nie były obcisłe ani za szerokie. W czarnej bluzce z krótkim rękawem prezentowałam się nieźle, a skórzany pasek w tym pomagał. Ciemny gorset opinał brzuch, ale miałam nadzieję, że wytrzymam.
 Gdy ponownie byłam w swoich ciuchach poczułam dziwne uczucie. Takie mrowienie w podbrzuszu. Najpierw nie przejmowałam się nim, ale kiedy wyszłam z przymierzalni, to uczucie się nasiliło. A przy kasie mrowienie rozeszło się po całym ciele.
 Ktoś wszedł do sklepu i myślałam, że nie wytrzymam. Odwróciłam się. Zauważyłam tylko rude włosy i wybiegłam z budynku. Dopiero na zewnątrz wszystko wróciło do normy.
 Rude włosy. Miały taki sam odcień i taką samą długość jak … Lydii Stahl.
 Co?!
 Przecież ona nie żyje. Dopełniła zaklęcie.  Nie, wydawało mi się. Ktoś inny, nieznajomy mógł mieć takie same włosy. Prawda?
 Szybko wróciłam do domu, przekonując samą siebie. 


 Godzinę później zadzwonił do mnie Ben. Gdy tylko odebrałam telefon wiedziałam, że zaklęcie zadziałało. Czułam szczęście wampira.
 - Wielkie dzięki – rzekł. – Przez te kilka dni myślałem, że zwariuję.
 Miło było to słyszeć. Może w końcu wszechświat da mi trochę szczęścia w życiu. Przecież pomogłam osobie. To dobry uczynek.
 - Nie ma za co – odpowiedziałam.
 Kiedy przez minutę nic nie mówiliśmy, miałam się pożegnać, jednak po drugiej stronie usłyszałam huk i czyjś wrzask. Trochę mnie to przeraziło.
 - Ben? Co to było? – Czekałam na odpowiedź, której nie dostałam. – Ben!
 Po chwili mężczyzna raczył się odezwać:
 - Musisz natychmiast przyjść do mnie. Szybko – dodał.
 Nie czekałam na dalsze szczegóły. Rozłączyłam się, ubrałam i wyszłam z domu. Po dziesięciu minutach wjeżdżałam na podwórko rodziny Colby. Otworzyłam drzwiczki. A przynajmniej próbowałam. Nie chciały ustąpić, choć waliłam w nie z całej siły. Rękami uderzałam w szybę i jakimś cudem ona nie pękła.
   Ben, coś jest nie tak.
 Nie musiałam długo czekać na odpowiedź.
   Gdzie jesteś?
   W samochodzie. Drzwi się nie chcą otworzyć.
 Przestałam atakować je. Zgromadziłam moc w oczach, żeby zobaczyć, co jest nie tak. Gałki oczne zaczęły mnie piec, więc zacisnęłam powieki. A gdy je otworzyłam, zobaczyłam. Widziałam ciemnozieloną maź okalającą drzwi. Odsunęłam się od nich jakby miały mnie oparzyć. Na zewnątrz zauważyłam dziwne stworzenia. Czarne psy albo koty ze skrzydłami. Nie dosięgłyby do kolan. Nie wiem, czym były, a tym bardziej, jak te stworzenia się nazywają, lecz były straszne.
 Ben wyszedł na zewnątrz, a one znikły. Tak samo jak maź, więc wampir bez trudu wyciągnął mnie z pojazdu. Podziękowałam magii, która już odpłynęła do innych części ciała. Nogi przez całą drogę się trzęsły, bez pomocy zielonookiego nie dałabym rady wejść do środka budynku.
 W progu od razu do mnie dotarło, że ktoś tam przebywał. Czarownica.
 Usiadłam obok niej na kanapie.
 - Jesteś w niebezpieczeństwie – oznajmiła Bianca. Wyglądała na osiem lat, ale widziałam już u niej zmarszczki, ciemne plamki na skórze oraz wory pod oczami. To ciałko było za małe jak na taką ilość magii i wiek duszy.
 - Co? – Nie dowierzałam. Znowu ktoś na mnie poluje.
 - Pamiętasz, co ci opowiadałam o Nyks? Że jesteś jej córką? – Kiwnęłam głową. – Możliwe, że cie znalazła i idzie po ciebie.
 Tylko po co? To pytanie zadałam Biance. Odpowiedziała, że przed tym jak mnie zabije, odbierze moce i dzięki temu stanie się najpotężniejszą wiedźmą.
 Najpotężniejszą.
 Bałam się Avy, a co dopiero będzie z Nyks. Ona ma za zadnie mnie zabić. I przejąć moją magię, i mojej mamy i babci.
 Nie pozwolę na to! Nigdy!
 - Skąd to wiesz? – zapytałam, chowając głowę w dłoniach.
 - Miała wizję – odpowiedział Ben, siedzący na bocznym wałku.
 - Widziałam Ją. Widziałam, jak wysysa z ciebie magię. Nawet poczułam, jakby mnie to robiła. – Przez moment się nie odzywała, a ja czekałam na punkt kulminacyjny. – A później cię zabiła.
 Dreszcze mnie przeszły po całym ciele. Objęłam się ramionami, aby odpędzić sztuczne zimno. Czy się bałam? Jak najbardziej. A jak bardzo? Jeszcze nie odczuwałam powagi sytuacji. Już kilka razy miałam przeczucie, że umrę. Ale to się nie zdarzyło. A teraz? Czy to się wydarzy?
 Przypomniałam sobie wizję, która nękała mnie niecały rok temu. Gdy jeszcze nie wiedziałam, że jestem czarownicą. Gdy magię widziałam tylko w telewizji. Tej wizji nie udało mi się zmienić.
 Przewidziałam śmierć Adama i Lexi. Ale i tak oni zmarli. Może teraz będzie moja kolej? Nie można żyć wiecznie.
 Ta zasada akurat nie tyczy się wampirów.
 - Kiedy to będzie? – Wreszcie odzyskałam głos. – Kiedy umrę?
 - Nie mam pewności. Możliwe, że w sierpniu.
 W wakacje. A to oznacza jedno.
 To lato będzie najdłuższe w całym moim krótkim życiu.

○○○○○
 Moim zdaniem ten rozdział mi nie wyszedł. Jednak nie miałam pomysłów na inny. 
 Chciałam też poinformować, że mam pomysł na inny blog, lecz założę go dopiero, gdy napiszę specjalny rozdział w tym opowiadaniu, bowiem ten trzeci (drugi, jeśli skasuję Stworzenia Ciemności) będzie o kimś z Jesteś dla mnie nieumarłym. Jesteście ciekawi o kim?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

O mnie

Moje zdjęcie
Miłośniczka fantasy, magii, wiedźm oraz rocka.