niedziela, 29 grudnia 2013

Rozdział 9 cz. 1

Anna
 Obudziwszy się zastałam swoją mamę w progu. Była na mnie wściekła, co oznaczała jej mina i postura. Miałam wielkie poczucie winy przez to, że wyszłam na dwór. Sama. Około północy. O tej godzinie na mieście grasowało wiele wampirów i wilkołaków. Wspaniała okazja dla łowców.
 Rodzicielka podeszła do mnie, nadal trzymając ręce na piersi. Ta cisza z jej strony była dobijająca. Wolałabym, żeby na mnie wrzeszczała, dała mi karę, czy coś. A tym czasem prześwietlała mnie wzrokiem. Nie czułam się z tym dobrze.
 - Przepraszam – powiedziałam, zaciskając mocno oczy.
 Było mi wstyd i z tego powodu chciało mi się płakać. Dotknęłam palcami policzka. Pod lekkim naciskiem jęknęłam słabo. Piekło. Bolało. Ciekawe, jak wtedy wyglądałam. Całe fioletowe oko, zaczerwieniony policzek. A do tego rana na ramieniu. I jeszcze byłam strasznie blada.
 - Martwiłam się o ciebie. – Odezwała się kobieta. Podniosłam wzrok. – Myślałam, że już nie wrócisz. Bałam się, że cię już nigdy nie zobaczę.
 Podniosłam się na kolana i mocno przytuliłam mamę. Czułam jak dygocze, poczułam jej nerwowe bicie serca.
 - Nigdy więcej mi tego nie rób! – Jej głos był stanowczy, chociaż w pewnym momencie się załamał. – Nie chcę cię stracić.
 Nie puściłam jej, dopóki wszystkiego sobie nie wyjaśniłyśmy. Obiecałam, że nigdy nie będę wychodziła sama na dwór i wracała przed dwudziestą pierwszą. Oraz musiałam pomagać mamie w pracach domowych przez następny miesiąc. Nawet się nie sprzeciwiałam. Zawsze tak miałam, gdy zrobiłam coś złego. Nie odmawiałam niczego opiekunom.
 Między zmywaniem naczyń a odkurzaniem domu, spojrzałam przez okno. Pierwszy raz w tym miesiącu wzeszło słońce i nic go nie przykrywało. To był znak, że zima się skończyła, a nadeszła wiosna. Humor mi się poprawił. Dopóki nie zauważyłam kto do mnie dzwoni. Na wyświetlaczu pokazywało się imię Lexi. Na początku się wkurzyłam, bo myślałam, iż ktoś znalazł jej telefon i teraz robi sobie żarty. Odrzuciłam połączenie i robiłam swoje. Jednak po trzecim razie odebrałam.
 - Czego chcecie? – prawie krzyknęłam.
 Po drugiej stronie słyszałam tylko czyjś oddech. Był szybki jak po długim bieganiu.
 - Halo?
 Nadal nikt nie odpowiadał. Nie wiedziałam, czy mam się bać, czy złościć. Ktoś zrobił kawał. Ludzie, na pewno wczesna młodzież, nie mieli, co robić i naśmiewali się z przyjaciółki zaginionej.
 Zakończyłam rozmowę i wyciszyłam telefon. Po godzinie sprawdziłam, czy nadal do mnie wydzwaniali. Nie, nie było żadnego nowego połączenia nieodebranego.

 Wieczorem, gdy słońce zachodziło, wyszłam na balkon z kocem. Usiadłam na plastiku w kształcie krzesła i owinęłam się cieplej materiałem. Na dworze było cieplej niż kilka dni temu, ale nadal zimno. Oglądałam, jak kula chowała się za horyzontem. To był piękny widok. Niebo stawało się różowe, ocean stawał się spokojniejszy, a chmury znikały. W biurku miałam pocztówki, które pokazywały ten widok.
 - Ej! Na dole! – Ktoś wołał.
 Wstałam i podeszłam do balustrady. Na początku nikogo nie widziałam. Musiałam się napracować, aby zauważyć osobę. Na dole, pomiędzy krzakami, stał zielonooki.
 - Mogę wejść? – zapytał.
 Odwróciłam się, nasłuchując rodzicielkę, która znajdowała się w kuchni i robiła kolację. Pozwoliłam wampirowi wejść. Mężczyzna skoczył. Wyglądał na zmęczonego, a jego ubrania były przepocone i brudne. Zielona bluzka z wczoraj miała nawet kilka przypalonych dziur.
 Ben szybko wszedł do sypialni, po czym usiadł na łóżku.
 - Nic ci nie jest? – Wyglądał jak śmierć. Nie dziwiłam się, ponieważ rano prawie słońce go nie usmażyło. Zazwyczaj miał ciemniejszy odcień skóry, a w tej chwili taki szarawy. Nawet oczy miał jaśniejsze. – Nie wyglądasz za dobrze.
 Spojrzał się na mnie. Jego wzrok pokazywał smutek. I głód.
 - Po pierwsze, straciłem swój tatuaż i musisz mi zrobić nowy. A po drugie, nie mogę pić krwi. – odpowiedział, przeczesując włosy.
 - Co? – Byłam zaskoczona. – Jak to nie możesz pić krwi?
 Powoli się przyzwyczajałam do tego, że on pije ciecz płynącą w żyłach, lecz nadal to mnie obrzydzało.
 - Gdy przyjechałem do domu, wziąłem torebkę i próbowałem wypić. Całą zawartość albo wyplułem, albo zwymiotowałem. – Ben zrobił minę, jakby sobie przypomniał smak wymiocin. – To przez tych łowców. Nie wiem, co zrobili, ale to przez nich!
 Miałam takie samo zdanie, gdy to usłyszałam. Lecz to trochę dziwne. Wampir nielubiący krwi? A łowcy musieliby być w zmowie z czarownicą. Oni sami nie mają takich zdolności. Tylko kto im pomaga?
 - Jakbyś mogła, sprawdź w księdze, czy nie ma takiego zaklęcia.

 Przez pół godziny szukałam zaklęcia ochronnego dla wampira oraz informacji o … Klątwie? Nie wiedziałam, jak nazwać tą przypadłość. Ciało Bena nie toleruje krwi z torebki. A prosto z żyły? Jak zareaguje?
 - Anna, kolacja – zawołała rodzicielka.
 Musiałam zostawić poszukiwania na później.
 Pytanie. Moja mama ma poznać zielonookiego? Ona nie za bardzo lubi wampiry. A jeśli się wścieknie? 


Ben
 Na słowo „kolacja” mój brzuch zaczął wydawać głośne dźwięki. Od bardzo dawna nie przeżyłem tego uczucia. Burczenie w brzuchu zakończyło się, gdy przemieniłem się w wampira. Od tamtego czasu głód przypominał o sobie w inny sposób
 Anna wstała, wzięła mnie za rękę i pociągnęła. Niechętnie wstałem.
 Co ona zamierzała zrobić? Miałem z nią zejść na dół? Poznać jej matkę?
 - Zrobimy takie doświadczenie – wyjaśniła. – Zobaczymy, co się stanie, jak zjesz coś normalnego.
 Przystanęła.
 - Jak w ogóle coś zjesz – poprawiła.
 Uśmiechnąłem się. Nie miałem zbytniej ochoty wychodzić z sypialni dziewczyny. Jak jej matka zareaguje na mnie?
 Przez chwilę stałem w progu, ale Anna ciągnęła za rękę i nie chciała odpuścić.
 Jest uparta jak osioł.
 Korytarz był ciemny. Nie oświetlała go żadna lampa, a kolor ścian w tym nie pomagał.
 Gdy zeszliśmy po schodach, usłyszałem nucącą pod nosem kobietę. Wyciągała coś z mikrofalówki. Nie. Z piekarnika. W powietrzu pojawił się zapach sera, szynki i pieczonego chleba. W brzuchu jeszcze bardziej mi zaburczało.
 Co mi zrobili łowcy?
 Stawałem się człowiekiem?

Anna
 Chrząknęłam głośno, aby mama zwróciła na mnie uwagę. Trochę mnie to stresowało, ale przecież Ben nie był moim chłopakiem, nie musiałam się bać, o to czy rodzicielka go zaakceptuje, albo że zabroni mi się z nim spotykać.
 Puściłam dłoń wampira i oznajmiłam:
 - Mamo, chciałam ci kogoś przedstawić. – Przełknęłam ślinę, czekając, aż dorosły się odwróci. – To Ben, kolega.
 Zielonooki uśmiechnął się oraz podał rękę. Kobieta odwzajemniła tym samym.
 Jak na razie idzie jak z płatka.
 - To ty jesteś tym wampirem, z którym chodziła moja córka? – spytała niewinnie.
 A ja spaliłam buraka. Ben najwidoczniej cieszył się tą sprawą.
 - Nie. To był Chris. Jego kuzyn – poprawiłam szybko.
 Matka zachichotała i postawiła na środku stołu pełny talerz z mini zapiekankami.
 - Przepraszam. – powiedziała. – Chciałam się zapytać, czy zjadłbyś z nami, ale ty w ogóle nie jesz, więc …
 - Właściwie to chciałbym. Dziękuję – dokończył Ben.
 Byłam ciekawa, jak się skończy to spotkanie.

niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział 8

 Las. Pełnia. Słyszę krzyki ludzi. Wyk wilkołaka. Widziałam mnóstwo krwi. Ciecz kapała z góry. Na drzewie leżała półprzytomna Taylor.
 „Uciekaj”, powiedziała niewyraźnie. Moje nogi były zbyt ciężkie, by biec. Byłam cała mokra od potu, deszczu i łez.


 Zbudziłam się. Otaczała mnie przyjemna ciemność. Próbowałam się podnieść, lecz moja głowa pozostawała na miękkim materiale. Na czym? Na poduszce. Nie mogłam podnieść nóg oraz rąk. Palcami gładziłam szorstki koc. Nagle poczułam ostry ból w okolicy prawego ramienia. Przypomniałam sobie, co się wcześniej wydarzyło. Niestety, to były tylko najwyżej trzy sekundowe sceny. Chodziłam po mieście. Spotkałam Bena. Trzymaliśmy się za ręce. Miałam założone kajdanki. Upadłam.
   Ben.
 Czekałam na odpowiedź.
   Słyszysz mnie? Gdzie jesteś?
 Otworzyłam buzię. Chciałam wezwać pomoc. Jednak tego nie zrobiłam. Pomyślałam o łowcach. Jeśli nas złapali, to jak to usłyszą, będą próbowali mnie bić, albo gorzej. Nie ryzykowałam.
 Usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Ktoś wszedł. W pokoju nadal panował mrok i nowo przybyły nie chciał tego zmieniać.
 Postać podeszła do mnie. Zgromadziłam w sobie całą moc i czekałam na odpowiedni moment. Gdy miałam ją wypuścić, przeszedł mnie dreszcz. Magia się zablokowała. Nie mogłam jej użyć.
   Ben! – krzyknęłam do niego w myślach.
 Nadal nie dostawałam odpowiedzi. Do głowy zaczęły przychodzić najczarniejsze scenariusze. A jeśli jest daleko stąd? A jeśli go zabili?
 Ktoś położył na moje czoło mokry ręcznik. Kolejny wycierał wyschniętą krew. Kiedy materiał spotkał się z raną, zaczęłam wyć i wyginać ciało w łuk. To tak potwornie bolało, jakbym oblała się kwasem. Paliłam się od zewnątrz i w środku. Szybko złapałam rękę nieznajomego, zaciskając paznokcie na jego skórze. Nie usłyszałam żadnego dźwięku ze strony przeciwnika. Postać spoliczkowała mnie. Zacisnęłam mocno zęby. Z zewnątrz budynku zaczął wiać silny wiatr, a pioruny waliły o ziemię w rytm nieznanej melodii.
 Dosłyszałam ponownie skrzypnięcie i zaczęłam jeszcze bardziej się wić. Poprzednia osoba wyrwała się z uścisku. Ktoś runął z głośnym hukiem o ścianę. Oddychałam ciężko, choć próbowałam się uspokoić. Może nowa postać chce mi pomóc? Może to Ben? Albo to ktoś inny, który chce własnoręcznie się mnie pozbyć?
Nie mogłam użyć magii, ani skontaktować się z wampirem. Czy ktoś inny mi pomoże?
   Bianca, słyszysz mnie?
 Nie miałam pewności, czy odbierze wiadomość, ale musiałam spróbować.
   Bianca!
 Miałam nadzieję, że odszuka mnie i wydostanie nas stąd.
 - Annabell Walker. – Usłyszałam męsko głos. Osoba mówiła z innym akcentem. Australijskim, jak sądzę. – Czarownica z magią trzech osób.
 - Co ze mną zrobicie? – zapytałam zachrypniętym głosem.
 Mężczyzna zaśmiał się. Chyba podszedł bliżej, ponieważ słyszałam coraz głośniejszy chód. Pochylił się nade mną. Chciałam w tym momencie zacisnąć mocno nos. Od zawsze nienawidziłam zapachu papierosów. 
 - Co ze mną zrobicie? – ponowiłam pytanie, tym razem głośniej.
 - Tobie nic. Jesteś skarbem. – Ta odpowiedź mnie nie zadowalała.
 - A co z Benem? Gdzie on jest? Co mu zrobiliście?
 Ponownie poczułam ostry ból w ramieniu. Lecz tym razem bolało mniej. Mocno przygryzłam dolną wargę, aż wyczułam krew.
 - Co to jest? – Wzrokiem wskazałam ręcznik.
 - Sekretny odkażacz ran – odpowiedział, kończąc przemywać skórę. Ramię owinął bandażem i zostawił mnie w spokoju.
 - Gdzie jest Ben?!
 Irytowało mnie to, że nie odpowiada na pytania. Żądam odpowiedzi i muszę ją dostać natychmiast.
 - Ten krwiopijca, z którym byłaś?
 Przytaknęłam i dopiero wtedy dokończył.
 - Niedługo nic mu nie będzie.
 Niedługo? O co chodziło? Musiało minąć kilka minut zanim domyśliłam się.
 - Która jest godzina?
 Przestraszyłam się. Jakby się okazało, że ranek, to mogliby wystawić Bena na działanie słońca. Przy tym stresie zupełnie zapomniałam, że on i Chris mają tatuaże, przez które mogą wychodzić na światło dzienne.
 - Jest już po piątej.
 Uniosłam głowę wraz z nogami. Na marne. Nadal leżałam jak ciężka kłoda.
 - Wiem, że był odporny na słońce – powiedział. - Był.
 - Co? – Że co?!
 Muszę się stąd wydostać! Muszę się stąd wydostać! Muszę!
 Zaczęłam krzyczeć, drapać koc, kopać nogami. Wszystko, co by mi pozwoliło uciec.
 Mężczyzna uderzył mnie pięścią i straciłam przytomność.


 Dym drażnił moje oczy. Próbowałam normalnie oddychać, lecz to było trudne z tą temperaturą. Ogień rozprowadził się po całym domu. Miałam mokre policzki od łez i potu. Włosy przykleiły się do czaszki, a bluzka do ciała.
 Cała drżałam. Bałam się. Rozpaczałam za stratą. Czułam, jak ktoś mnie obejmuje. Ukryłam twarzy w ramionach i łkałam.

 Obudziłam się. Tym razem stałam, a ręce miałam przywiązane do kajdanek, a one do rury znajdującej się wysoko na ścianie. Nadal panowała ciemność, choć z daleka widziałam mały płomyczek świecy. Cały prawy policzek i oko pulsowały.
 Całą swoją uwagę skupiłam na płomieniu. Próbowałam go zwiększyć, powiększyć obszar jasności.
 Po co mi magia, jak nie mogę jej użyć?
 Gdy się poddałam, usłyszałam odgłos podnoszącej się kurtyny. I miałam rację. Po chwili całe pomieszczenie oświetlały lekkie promienie słońca. Światło mnie oślepiło, wiec mocno zamknęłam oczy, a później stopniowo je otwierałam. Zauważyłam, że naprzeciwko mnie znajduje się szkło, a na zewnątrz ktoś wyszedł ze środka. Były to trzy osoby. Dwie z nich zakuli trzeciego i przywiązali czymś do wystającej części budynku. Kiedy wytężyłam wzrok, zrozumiałam, że to Ben.
 Słonce właśnie wschodziło, a on już nie był chroniony.
 - Ben! – wrzasnęłam, mając nadzieję, że mnie usłyszy. – Ben.
 Moje oczy zaczęły czernieć. Musiałam się stąd wydostać i uratować wampira. Tylko nie wiedziałam jak. Moja moc została zablokowana.
 - Wypuśćcie mnie. Mówię do was! – Nie przestawałam krzyczeć.
 Byłam na siebie zła. Po jakie licho wychodziłam w nocy z domu? Mogłam zostać w mieszkaniu, próbować spać, albo chociaż leżeć, gapiąc się na sufit. Nie, musiałam być taka głupia. Musiałam wyjść na dwór, spacerować tak daleko od domu. Gdyby nie moja głupota, teraz wstawałabym z łóżka, a Ben nadal by miał ochronę przeciwko promieniami UV. Bylibyśmy bezpieczni.
 Zobaczyłam, jak zielonooki podnosi powieki i patrzy w dal. Wiedział, że jest w niebezpieczeństwie?
 - Ben, uciekaj! – krzyknęłam z całej siły.
 Nie słyszał mnie.
 Mocno pociągnęłam kajdanki. Powtarzałam tą czynność, dopóki nie zdarłam sobie skóry z nadgarstków. Wampir zaczynał już odczuwać piekący ból. Wyczytałam to z jego wyrazu twarzy. Z oczu zaczęły mi płynąć łzy. Czasami miałam serdecznie dość Bena, ale to nie znaczyło, że chciałam, żeby cierpiał.

Ben
 Bolał mnie każdy mięsień, a najbardziej plecy, jakby ktoś obdarł je ze skóry. Czułem, że jestem do czegoś przykuty i nie za bardzo mogłem się ruszać. Powoli otworzyłem oczy, przyzwyczajając je do światła. Nagle moja skóra stawała się czerwona. Znałem to. Magiczny tatuaż nie działał. Zacząłem niespokojnie się poruszać. Próbowałem wstawać i uwolnić się, lecz byłem zbyt osłabiony. Wcześniej łowcy wstrzykiwali mi krew nieżywego człowieka.
 Zacząłem wołać o pomoc.
 Skóra zaczęła się palić i topić. Głośno jęknąłem z bólu. Kły wysunęły się automatycznie. Miałem wielką ochotę rozszarpać gardła tym łowcom.
 Z boku, niedaleko mnie, zauważyłem bardzo jasne światło. To tak jakby kawałek słońca pojawił się w budynku. Szybko zacisnąłem powieki. Z chwilą zjawienia się bieli, przestałem odczuwać ból i strach przed śmiercią.
 Umarłem? Gdyby tak było, to bym coś czuł?
 A w tym momencie czułem. Odczuwałem bezpieczeństwo. I znajomy zapach.
 Usłyszałem jak szkło pęka na miliardy małych kawałków i spada na ziemie. Metal uciskający moje nadgarstki zaczął się topić.
 Uchyliłem jedno oko, chcąc zobaczyć, kto to robił. Nie, chciałem się upewnić.
 Miałem rację.
 Anna.

 - Jak się czujesz? – zapytałem dziewczynę, parkując obok jej domu.
 - Dobrze – powiedziała słabo. Najwyraźniej była zbyt osłabiona i śpiąca, aby odpowiadać. Nie dziwię się.
 Anna uwolniła całą swoją magię, aby nas uratować. Stopiła wszystkie kajdanki, które nas trzymały, oraz kratę z drzwiami. Uleczyła mnie całego, choć nadal czułem się obolały i miałem chęć zamordować tamtych ludzi.
 Pośpiesznie wyszedłem z auta i otworzyłem drzwi po stronie brązowowłosej. Pomogłem jej wstać i wejść do domu. Cały byłem ukryty pod ubraniami i przez chwilę mogłem czuć się bezpiecznie na dworze.
 W środku nie wyczułem nikogo, więc zaprowadziłem Annę do sypialni i zaczekałem, aż uśnie. Dopiero wtedy zacząłem krążyć wokół domu, szukając schowanych łowców. Po około trzydziestu minutach wróciłem do samochodu i pojechałem do własnego mieszkania.
 Tam było za cicho. Dom bez Chrisa, z którym się ciągle sprzeczałem, oraz Taylor nie był już taki sam. Cały czas mi się nudziło. Z wampirzycom włączaliśmy głośną muzykę i z woreczkami krwi bawiliśmy się.
 A teraz przychodziłem do niego tylko w nocy, albo gdy byłem głodny. A od tego momentu będę musiał tu zostać kilka dni. Dopóki Anna nie nabierze sił i dowie się, jakie jest zaklęcie na ochronę wampira przeciwko promieniami UV.

sobota, 23 listopada 2013

Rozdział 7

 W szkole nie czułam się za dobrze. Nie mogłam się na niczym skupić. Na matematyce wszystkie liczby zlewały się w jedną. A angielskim widziałam tylko wyraz „sen”. Byłam bardzo zmęczona, lecz za żadne skarby nie mogłam usnąć. Na jednej z przerw weszłam do łazienki w budynku sportowym. Tam raczej dziewczyny nie przychodziły, więc mogłam pobyć sama. Usiadłam, opierając się o ścianę i zamknęłam oczy. Sen był tak, blisko, ale jednocześnie i tak daleko. Nie myślałam o niczym.
 Nie wytrzymałam. Uciekłam z trzech ostatnich lekcji. Na dworze nadal było mroźno, więc nie mogłam tam zostać. Następnym miejscem, o którym pomyślałam, był sklep „Mundy”. Miałam nadzieję, że o tej godzinie Dante będzie pracował.
 Ruszyłam przed siebie. Nie miałam daleko. Niecałe dwadzieścia minut drogi. Na ulicach nie było żadnych korków i doszłam w piętnaście minut. Odmroziłam sobie różne części ciała. Prawie nie mogłam ruszać palcami u rąk, jak i u nóg.
 Gdy weszłam, nad drzwiami powitał mnie ten sam dzwonek. Pomiędzy regałami z księgami, a produktami mydlanymi, zobaczyłam go. Właśnie wykładał różnokolorowe mydła. Podeszłam do chłopaka i się przywitałam.
 - Ty nie w szkole? – Jakbym słyszała dorosłego osobnika, gdy przyłapał ucznia na wagarach. Dante był starszy ode mnie, ale tylko o dwa lata.
 - Chciałam ci podziękować za werbenę. Naprawdę mi pomogła.
 - Miło to słyszeć – odparł, podnosząc puste pudło.
 - Mogłabym pomóc? – zapytałam.
 Miałam nadzieję, że się zgodzi i nie będę miała poczucia winy, że nic nie robiłam.
 - Jeśli już tu jesteś, to możesz pomóc w sprzątaniu zaplecza. – Pokazał lekko żółte zęby, ciesząc się, że nie będzie musiał sam wszystkiego robić.
 Na zapleczu było duszno oraz gorąco, więc zdjęłam płaszcz i powiesiłam go na oparciu krzesła, na którym znajdował się stos papierów. Obok, na biurku, leżały ich, aż cztery kupki. Pomieszczenie było małe, lecz na takie wymiary mnóstwo pudeł, telewizor i „starożytny” komputer mieściły się. 
 - Od czego mam zacząć?
 - Możesz wyrzucić puste pudełka do kosza – odpowiedział, przeglądając jakieś dokumenty.
 Zrobiłam to, co mi polecił. W ciągu tych dwóch godzin wyniosłam opakowania, pościerałam kurze i zmiotłam podłogę. Dante włożył papiery do segregatorów i ułożył kartony tak, że można było wszystko znaleźć i jednocześnie zostawiały dużo wolnego miejsca. Po skończonej robocie zauważyłam, że pomieszczenie to tak naprawdę gabinet. Teraz wyglądał inaczej, niż kiedy tu weszłam. Widziałam odcień desek, kolor ścian i sufitu.
 Trochę spoceni wyszliśmy do sklepu i usiedliśmy na blacie. Właśnie się śmiałam z dowcipu, gdy poczułam dobrze mi znaną energię. W jednym momencie chciało mi się skakać ze szczęścia oraz wymiotować z przerażenia. Ręce zaczęły mi drgać, a nogi stały się miękkie. Chłopak to zauważył i przytrzymał mnie.
 - Anna, dobrze się czujesz? – Pytał się mnie, a ja słyszałam jak przez ścianę.
 Czułam energię Lexi! Ona gdzieś tu jest.
 Nie mówiąc nic wzięłam płaszcz, okryłam się nim i biegiem ruszyłam w stronę wyjścia. Z daleka widziałam jej aurę. Była pomarańczowa z domieszką różowego. Odwaga z przyjaźnią.
 Biegłam, co sił w nogach jednak nie mogłam jej dogonić. Stanęłam na chwilę, łapiąc oddech. Prawie wykaszlałam płuca. Gdy znowu podążyłam za przyjaciółką trop się urwał przy kafejce „Retro”. Rozglądałam się uważnie. Nigdzie nie mogłam jej znaleźć.  Pochyliłam się i oparłam dłonie na kolanach. Pewnie moja twarzy w tym momencie była cała czerwona, ale zimne powietrze chłodziło ją.
 Ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłam się przestraszona. To był Dante. Przytuliłam się do niego. Pierwsze łzy spłynęło po policzkach.
 Czyżbym miała już halucynacje? Muszę się w końcu z tym pogodzić. Już nigdy nie zobaczę Lexi.

 Następnego dnia w szkole przywitała mnie Olga Bennett. Dziewczyna miała proste, brązowe włosy do ramion oraz opaloną skórę. Piwne oczy podkreślała czarną kredką. Na małym nosie było kilka piegów, usta pomalowane błyszczykiem i nienaturalnie białe zęby.
 Z szarej torby wyciągnęła ulotki na temat balu. Szkoła co roku organizowała bale tematyczne pod koniec roku szkolnego. Wcześniejszym motywem była woda. Dziewczyny ubierały się w kolory morza, piasku, nawet i glonów. Byłam ciekawa, co w tym roku wymyślą, choć nie byłam pewna, czy pójdę. Miałam jeszcze kilka koleżanek, lecz to nie to samo, co z Lexi, czy Adamem.
 - Mogłabyś przylepić parę ulotek na drugim piętrze? Proszę – nalegała. Ja jestem dobrą osobą, więc się zgodziłam.
 W ostatniej chwili zdążyłam nakleić na ścianach informacje, gdy zadzwonił dzwonek na lekcje. Pierwsze zajęcia – historia Wielkiej Brytanii.
 Nie skupiałam zbytniej uwagi na to, co mówił nauczyciel. Myślami znajdowałam się w sypialni. Siedziałam na łóżku, a obok mnie Dante. Prawie się pocałowaliśmy! Tak bardzo tego chciałam, choć moje serce należało do Chrisa. Ale ciało domagało się szarookiego. Nie rozumiałam tego odczucia. Było mi nieznane. 

 Wieczorem wyszłam na miasto. Właściwie nie można tego nazwać wieczorem. Było grupo po dwudziestej trzeciej. Wyszłam z domu, aby się przewietrzyć. Na niebie świecił księżyc w pełni. Z daleka dosłyszałam ryk wilkołaka. To ten dzień w miesiącu, w którym niektórzy ludzie zamieniając się w zwierzęta. W bestie, które nie mogą kontrolować. Przez jednego z nich będę miała paskudną bliznę do końca życia.
 Szłam przez oświetlone trasy. Po drodze ominęłam kilkoro ludzi: grupę nastolatków idących – albo wracających – na imprezę, jednego bezdomnego, śpiącego na gazetach i nietrzeźwą osobę. Jak na kogoś bez żadnej broni czułam się bezpiecznie. Może dlatego, że jakby ktoś mnie zaatakował, użyłabym magii, a może dlatego, że ktoś, dobrze mi znany, szedł za mną. Nie zauważyłam tego, dopóki nie przeszłam przez ulicę.
 - Śledzisz mnie? – Przystanęłam, nie odwracając się.
 - Obiecałem, że będę cię chronił – odpowiedział wampir, zatrzymując się przede mną. – Więc to robię.
 Z jednej strony znajdował się wielki mur, a z drugiej głęboka rzeka, droga była zbyt wąska i nie miałam jak przejść.
 - Nic mi nie grozi. Możesz już wracać do domu.
 Próbowałam przecisnąć się obok Bena. Nasze ciała były tak blisko, a mój nos prawie stykał się z jego podbródkiem. Czułam od niego zapach spalin, wody kolońskiej i krwi. Najwidoczniej przed chwilą się kimś pożywił.
 Poczułam ciepło na policzkach i dziękowałam Bogu, że moja twarz nie była oświetlona.
 Zielonooki zatrzymał mnie, przytrzymując nadgarstek. Chłód jego skóry, zmroził moją skórę.
 - O tej godzinie nie jest bezpiecznie, nawet dla czarodzieja – rzekł, po czym zaczął mnie prowadzić do domu.
 Wiedziałam, że coś przede mną ukrywa. Chciałam się dowiedzieć czego.
 - Co się dzieje? – zapytałam.
 Ben rozglądając się na boki zwolnił tempo i powiedział:
 - Łowcy są w mieście. Nie mam pojęcia ilu ich jest. Wiem jedynie, że chcą złapać coś nadprzyrodzonego. Wampira, wilkołaka, a nawet czarownicę.
 Zamarłam. Myślałam, że łowcy zabijają tylko wampiry i wilkołaki. Ale żeby ludzi mojego gatunku? Zaczęłam drżeć i co chwilę słyszałam kroki nieznajomych.
 Prawie biegliśmy do domu. Nie miałam kondycji, więc po kilku minutach ciężko mi było. W połowie drogi mężczyzna gwałtownie stanął. Widziałam jak jego mięśnie się napięły. Wyprostowany, gotowy do ataku. Oczy wampira zaczęły się zmieniać. W tym samym czasie kły wydłużały się. Ben usłyszał ich. Nie kazał mi uciekać. Ja też się przygotowywałam.
 Zamknęłam oczy i po cichu przywołałam magię. W tym samym momencie poczułam przyjemne ciepło, skóra rozjaśniła się, choć tylko ja to widziałam.
 Pierwsza strzała trafiła centymetr od mojego buta. Cofnęłam się przestraszona. Zielonooki złapał mnie mocno za rękę. To trwało trzy sekundy zanim nie przerwała na kolejna strzała. Leciała wprost na mnie, w klatkę piersiową. Ben chwycił ją w ostatniej chwili, a następnie odrzucił.
 Za pomocą mocy zbudowałam niewidzialną tarczę otaczającą nas. Tylko, że ktoś złapał mnie od tyłu i zapiął moje dłonie kajdankami, które parzyły skórę. Zdusiłam jęk. Wampir rzucił się na ratunek. Słyszałam trzask łamanej kości oraz głośny krzyk z dodatkowym przeklinaniem.
 Huk!
 Postrzelili mnie!
 Upadłam na kolana. Prawe ramie paliło żywym ogniem. Z rany zaczęła spływać rzeka krwi.
   Ben – wysłałam mu telepatycznie wiadomość. – Uważaj.
 Widziałam jak biegiem rusza na przeciwników. Jednemu skręcił kark, drugiemu prawie wyrwał głowę. Mężczyzna z pistoletem próbował go zastrzelić. Jednak wampir był szybszy. Pokazał kły i wsunął je w szyje. Utrata zbyt dużej ilości płynu nie pozwalała mi obejrzeć do końca tej sceny. Wszystko zrobiło się rozmyte. Słyszałam jak ktoś się krztusi i dwa upadające ciała na chodnik.

czwartek, 31 października 2013

Rozdział 6

 Obudziłam się w swoim pokoju. Światło oślepiało mnie i musiałam ukryć twarz pod poduszką. Co się stało? Kiedy zasnęłam? I jak? Od dawna próbowałam odpłynąć w krainę snów, żaden sposób mi nie pomógł.
 Podniosłam głowę i poczułam ból w czaszce. Położyłam się i zawołałam mamę, co też wywołało nieprzyjemne uczucie. Rodzicielka przyszła kilka minut później.
 - Jak się czujesz? – spytała, siadając na skraju łóżka.
 - Co się stało? – Nie odpowiedziałam na pytanie, tylko zadałam własne.
 Kobieta pogłaskała mnie po głowie i lekko pocałowała w czoło. Była przestraszona, zdenerwowana oraz smutna.
 - Wczoraj, gdy wracałaś do domu, straciłaś przytomność. Na całe szczęście twój kolega, Dante, tedy przejeżdżał i cię przywiózł. – W oczach miała łzy, a ręce się trzęsły jak galaretka, którą potrząsa dziecko. – Tak bardzo się bałam, że coś ci się stało.
 Ogarnęło mnie poczucie winy. Nie chciałam, żeby moja mama odczuwała takie emocje: strach, smutek, zdenerwowanie. Robiłam, co w mojej mocy, abym zasnęła. Może za słabo się staram? Gdybym wiedziała czemu się tak dzieję, zlikwidowałabym ten problem.
 - Teraz leż, odpoczywaj. Zrobię ci herbatę, a później spróbuj pospać, chociaż trochę.
 Lekko się uśmiechnęłam i zamknęłam oczy. Usłyszałam odgłos zamykanych drzwi.
drzwi.
 Z wczorajszego dnia, co było prawdą, a co wytworem mojego zmęczonego umysłu? Byłam w szkole, to na pewno. Wizyta u Bianci. Wysunęłam lewą rękę i odwinęłam rękaw. Nie znalazłam żadnego śladu na skórze po spotkaniu z igłą. Czyli nie spotkałam się z Biancą.
 Spotkałam Dantego. Do połowy to prawda. Ale z historii opowiedzianej przez matkę, chłopak znalazł mnie po tym jak zemdlałam. Lecz ja go pamiętam. Jego samochód, granatowa Renault Laguna. Jak wyglądał. Jego dotyk.
 Czułam, że się palę. Głupie rumieńce na całej twarzy.
 Czy się w nim zakochałam? Nie, to niemożliwe. Moje serce należało do Chrisa. Nie mogłam bez niego żyć, jednak w Dante było coś, co mnie przyciągało do niego.
 Magia.
 Czy to prawda, że chłopak jest czarownikiem?
 Nie mam pojęcia. Nie wiem nawet, czy wierzyć w cały wczorajszy dzień. Był on dla mnie jak bańka mydlana, która teraz pękła.
 Wiedziałam, co będzie moim zadaniem, gdy wstanę z łóżka. Spotkam się z Dante i spytam go.
 A jeśli mnie wyśmieje? A jeśli to prawda? Może on jest zły?

 Przez prawie cały dzień leżałam w łóżku. Mama nakazała mi zostać w pokoju, żebym znowu nie osłabła. Bała się o mnie. Gdy opowiedziałam jej o moich przygodach z Avą i Azazelem w oczach rodzicielki zobaczyłam łzy. Zabolało ją to, że w tych momentach nie była przy mnie. W ciągu tego półrocza widziałam wiele agonii, czułam mnóstwo bólu. A ona znajdowała się po drugiej stronie kuli ziemskiej. Wiedziałam, że pracuje tylko dlatego, żebym miała co jeść i w co się ubrać. Ale przegapiała najważniejsze momenty w moim życiu: urodziny, zakończenie szkoły, występy z moim udziałem, dostawanie nagród za konkursy. Była na niektórych z tatą, lecz na większości przychodziła babcia.
 Cieszę się, że teraz jest przy mnie. Ogromnie za nią tęskniłam.
 Ktoś zapukał do drzwi. Wyrzuciłam ciche „proszę” i usiadłam, opierając się o zagłówek łóżka. Do pokoju wszedł Dante. Klapnął na obrotowym krześle.
 - Jak się czujesz?
 Chciałam go zapytać o ubiegły dzień, o naszym spotkaniu na drodze, łące z mnóstwem przepięknych kwiatów, lecz wiedziałam, że nie weźmie mnie na serio. Powie, że przyśniło mi się to. Musiałam mieć pewność, czy jest czarodziejem. Nie czuję jego magii, ale mówił, że ją blokuje.
 - Dobrze – rzekłam.
 Otworzyłam usta, aby zadać pytanie jednak nic się nie stało. Przygryzłam dolną wargę, przeklinając mój strach. Może sam mi o tym powie? Raczej nie. Nie wygląda na kogoś, kto ma do ukrycia taki sekret.
 - Twoja mama mówiła, że nadal masz problemy ze snem, więc przyniosłem dla ciebie Werbenę. Powinna ci pomóc. – Powiedziawszy to, zostawił na biurku woreczek ze sproszkowaną rośliną.
 Uśmiechnęłam się, dziękując mu.
 Teraz albo nigdy, Anna!
 - Słyszałam, że – zaczęłam nieśmiało. – znalazłeś mnie nieprzytomną, na ulicy. I przywiozłeś do domu.
 Chłopak przytaknął.
 - Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? – Ciekawe, jak się z tego wytłumaczy.
 - Twoja mama zamówiła jakieś produkty w sklepie wujka i podała adres.
 Mam wrażenie jakby już opracował odpowiedzi na każde moje pytanie.
 - Od jak dawna nie możesz zasnąć? – spytał, wstając z krzesła i podszedł do mnie.
 Od jak dawna? Nie byłam do końca pewna. To nie przyszło nagle, tylko pojawiało się stopniowo. Coraz krócej spałam, aż wreszcie ogarnęła mnie bezsenność. Zaczęło się dwa tygodnie od odejścia moich bliskich. Może to było powodem? Tak bardzo za nimi tęskniłam.
 - Ponad miesiąc – odpowiedziałam, wpatrując się w oczy Dantego. Szare, znane. Miałam wrażenie jakbym już je widziała. Takie same. Przypominam sobie ten ich blask, ale gdy szukam ich w pamięci, nie mogłam znaleźć. 
 - To długo. Czy w twoim życiu wydarzyło się coś co mogło wywołać traumę? – Kiedy go słuchałam, poczułam się jak u psychologa.
 Traumatyczne wydarzenie? O tak. Jest ich mnóstwo. Zacznę od początku. Od września dostawałam nocnych wizji, w których widziałam śmierć innych bądź swoją, dowiedziałam się, że jestem czarodziejką, że mój chłopak i jego kuzyn to wampiry. Moją babcię i ciocię porwał wilkołak, który współpracował ze złą czarownicą. Śmierć babci. Poszukiwał mnie starszy wampir o imieniu Azazel, chciał on wskrzesić swojego przyjaciela, lecz najpierw musiał mieć krew wampira, padło na Taylor, człowieka – Adama i Kreye – Lydii. A na koniec zmarła Ava, chociaż jej śmiercią się nie przejmowałam. Moja przyjaciółka Lexi albo została zabita, albo porwana i do tego ciało Chrisa przejął Zankou.
 - Niedawno straciłam babcię i przyjaciół.
 Nie zauważyłam, że płaczę, dopóki szarooki nie otarł mokrych policzków. Drugą ręką ujął moją dłoń. To mi przypomniało jak znajdowaliśmy się w jego samochodzie, nasze dłonie złączyły się, idealnie do siebie pasując. Od tych dwóch miesięcy znowu poczułam się szczęśliwa. Dante napełniał mnie radością.
 Widziałam jak pochylił się i nasze czoła prawie się stykały. Zobaczyłam jak zamyka oczy i przybliża swoje usta do moich. Jednak ich nie poczułam.
 Drzwi się otworzyły i do sypialni weszła mama. Chłopak odskoczył ode mnie jakbym go poparzyła.
 - Muszę już iść. Do zobaczenia, Anna. – Uśmiechnął się do mnie. – Do widzenia.
 I wyszedł.
 Jak moja szansa na szczęście.

 Siadając przy biurku włączyłam laptopa. Zegar wskazywał drugą nad ranem. Powinnam teraz spać, jak większość osób na tej półkuli ziemskiej. Coś mi przeszkadzało w wykonywaniu tej czynności. Nie wiedziałam, co było tego przyczyną, choć się domyślałam.
 Traumatyczne przeżycia.                                        
 Może bałam się zasnąć? A gdybym to zrobiła? Śniłyby mi się twarze zmarłych, czy przeżyłabym na nowo straszne momenty mojego życia?
 W wyszukiwarce wpisałam „ Objawy bezsenności”. Wcisnęłam pierwszy lepszy link i przeczytałam wszystko, co było na stronie. Z tekstu wynikało, że będę miała problemy z koncentracją, zacznę być rozdrażniona. Możliwe, że będę miała halucynacje lub depresje. Przeczytałam też jak się zwalcza bezsenne noce, nic z tych rzeczy mi nie pomogły.
 Spojrzałam na zioła, które przyniósł mi Dante. Chłopak, który PRAWIE mnie pocałował.
 Zadziałałaby ta roślina? Usnęłabym? Jest tylko jeden sposób, aby się przekonać.
Wzięłam woreczek i zeszłam z nim do kuchni. Wszędzie było tak cicho i mroczno. W środku domu słyszałam tylko tykanie zegarków, a na zewnątrz szum wiatru. Wszystko było uśpione. Oprócz mnie.
 W torebeczce znalazłam liścik, jak zaparzyć herbatę z werbeny. Za pomocą magii podgrzałam wodę w czajniku. Później wlałam ją do filiżanki i wsypałam poruszone listki. Pomieszałam przez chwilkę i siadając na krześle czekałam, aż ciecz się trochę ostudzi. Wypiłam ją w ciągu pięciu minut. Smak miała ohydny, ale jakoś udało mi się nie zostawić ani kropelki. Następnie wróciłam do sypialni, położyłam się na łóżku i zamknęłam oczy.

 Warczenie psa. Obdarta skóra. Krew znajdowała się wszędzie. Trzęsienie ziemi. Wielka dziura.
 Ciemność.
 Rozbłyski światła.
 Ponad dźwiękowy hałas rozwalał moje bębenki w uszach. Zakryłam je, lecz nic to nie dało. Szepty, krzyki dobrze znanych mi osób. Łkanie. Przerażający śmiech. I on.
 Zankou we własnej osobie.
 W ciele Chrisa.
 Dotyka mojego policzka. Przytula mnie całując moje brązowe włosy.
 To nie on. To mój chłopak!
 Wszystko zniknęło.
 Jak moja pamięć po tym śnie.

○○○○○
 Dokładnie dwa lata temu dodałam pierwszą notkę na blogu (prolog). Ale ten czas szybko leci. Przez te lata nauczyłam się więcej i opisowo pisać. Nadal nie jestem tak bardzo dobra w tym, co robię, lecz najważniejsze jest to, jak dobrze się bawiłam, pisząc bloga. "Jesteś dla mnie nieumarłym" jest moim pierwszym "dziełem" i jestem z niego dumna. Dziękuję wszystkim moim obserwatorom i komentującym, chociaż teraz wcale ich nie widuję.
 Jeśli chodzi o to, proszę o pozostawienie sobie, choć krótkiego komentarza o treści "Czytam". To mi bardzo pomaga w tworzeniu. 

sobota, 5 października 2013

Rozdział 5

 Gdy w końcu wyszłam ze szkoły zamiast do domu poszłam się spotkać z Biancą. Musi mi wyjaśnić, czemu nazwała mnie córką Nyks. Przecież ja nie mam nic wspólnego z tą boginią.
 Nie wzięłam dzisiaj samochodu, więc musiałam iść na pieszo, a dom dziewczyny znajdował się na końcu miasta. Do tego pogoda nadal była ponura. Nie padało, lecz zrobiło się zimniej, a czarny płaszcz, który założyłam, nie był wystarczająco ciepły. Jeszcze ręce mi zmarzły na kość. W ogóle nie czułam, że przyszła wiosna. Koniec kwietnia. Powinno być słonecznie. Rośliny muszą się budzić, kwiaty pączkować. Wszyscy czekaliśmy na przybycie Persefony, aby Demeter oddała ziemi płodność. 
 Jedną godzinę później, wcześniej zadzwoniłam do mamy i powiedziałam, że wrócę później do domu, przybyłam na oczekiwane miejsce. Domek wyglądał tak samo jak go ostatnio zastałam. Tylko tym razem wyczułam więcej niż dwie osoby. W mieszkaniu znajdowało się osiem energii. Siedem z nich to starsze kobiety, jedna – człowiek, do którego tu przyszłam. Bianca najwyraźniej musiała o tej porze odprawiać rytuał, który umożliwia rozmawianie z duchami, nie wszystkimi.
 Drzwi były otwarte, więc weszłam do środka. Usiadłam na krześle, czekając, aż skończą. Zauważyłam, że moja krew nadal znajduje się na dywanie.
 Przypominając ostatnią wizytę dostawałam dreszczy. Ta dziewczyna mnie przerażała. Wiedziałam, że nie była prawdziwą czarownicą, ale miała szerszą wiedzę na temat magii niż ja. Chociaż się nie dziwię. Ja dowiedziałam się, kim jestem jakieś pół roku temu. Nawet nie przeczytałam wszystkich stron Księgi Czarów. Zawsze nie miałam czasu, coś mi wypadało albo byłam zbyt leniwa.
 - Dziękuję, że przyszłyście i widzimy się za tydzień o tej samej porze. – Usłyszałam.
 Odwróciłam głowę w prawą stronę. Bianca i inne kobiety właśnie wychodziły z piwnicy. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Każda z nich jeszcze nie odreagowała. Czary mogą wykończyć czarownicę, a jeśli chodzi o kogoś bez mocy to skutki mogą być nawet zabójcze. Wdowy wyglądały na bardzo zmęczone i obolałe. Nic dziwnego, musiały oddać kawałek swojej energii, aby zobaczyć ducha lub z nim porozmawiać.
 Kiedy zostałam sama z Biancą, ona wlewała sobie kawy do kubka, dolewają troszkę mleka.
 - Musisz mi opowiedzieć o mojej krwi – zażądałam. – I o Nyks.
 Na jej twarzy wytworzył się uśmiech. Nie powiedziała nic, a ja wiedziałam, co chciała w zamian. Właśnie o to chodzi. Czemu? Dlaczego moja krew jest taka cenna dla niej? Nie jestem pełnokrwista.
 - Najpierw powiedz, czemu ją chcesz?
 Usiadłyśmy na kanapie, ona trzymała strzykawkę i probówkę.
 - Nyks była władczynią Nocy, najpotężniejszą boginią. Co kilka stuleci rodzi się czarownica, tak zwana „Córka Nyks”. Swoją mocą może zmienić dzień w nocy. Jasność w ciemność. Dobro w zło.
 Głośno przełknęłam ślinę.
 - A skąd wiesz, że to ja nią jestem? – spytałam, nerwowo skubiąc paznokcie.
 - Od kilku lat poszukuję następczyni. Uczyłam się jak odróżnić zwykłą krew od magicznej – odpowiedziała. A twoja … Twój zapach jest najintensywniejszy. Czuję od ciebie magię na kilometr.
 Pośpiesznie wstałam, odsuwając się od niej. Ona jest szalona. Dlaczego tu przyszłam?
Chciałam stąd uciec, lecz Bianca zatrzymała mnie.
 - Umowa to umowa – przypomniała.
 Obiecałam, że oddam trochę swojej krwi. Ale miała mi szczerze odpowiedzieć na zadane pytania. Czy tak zrobiła?
 Wyciągnęłam rękę, podwijając rękaw. Zawszę dotrzymuję słowa. Dziewczyna odszukała żyłę i wbiła w nią igłę. Poczułam lekkie ukłucie. Widziałam jak życiowa substancja wpływa do pojemniczka. Gdy był już pełny wyciągnęła ze skóry igłę, za pomocą chusteczki, którą miałam w kieszeni, zatamowałam krwawienie. Blondynka wlała ciecz do probówki.
 W końcu zadałam pytanie, które ciążyło mi od wczoraj.
 - Nie jesteś za młoda na takie rzeczy?
 Ona się zaśmiała. Włożyła krew do lodówki, wypiła do końca kawę i dopiero odpowiedziała:
 - Tak naprawdę mam 68 lat.
 To na pewno był żart, tylko nie śmieszny
 - Na serio. Pewna czarownica rzuciła na mnie klątwę i co pięć lat zmieniam ciało – wyjaśniła.
 To było już na maxa dziwne. Dlaczego miałaby coś takiego robić?
 - I dlatego wyglądasz jak mała dziewczynka? – To chyba było oczywiste, ale zadałam to pytanie.
 - Nie ja wybieram jak będę wyglądała.
 Przez chwilę zrobiło mi się jej żal. Pewnie nikt nie uznaje ją za poważnie. Nie może prowadzić samochodu, chodzić do klubów, czy kupować alkoholu. Nikt wtajemniczony nie wie, że w ciele ośmiolatki znajduje się dusza już doświadczonej kobiety, staruszki. 
 - Co takiego zrobiłaś? Nikt nie zostaje zaklęty bez powodu.
 Z uśmiechu Blanci został tylko niewidoczny ślad. To dla niej przykre wspomnienie. Ale byłam bardzo ciekawa. Nie mogłam się powstrzymać.
 - Zabiłam jej męża – wymówiła to zdanie tak cicho, że ledwo usłyszałam.
 Zassałam powietrze i zachłysnęłam się nim. Dobrze usłyszałam? Ona zabiła kogoś? Znam osoby, które zabiły już kilka, czy kilkaset ludzi, lecz te nieprzyjemne uczucie nadal trzyma się mnie i nie chce puścić. Czuję obrzydzenie do dziewczyny i złość. Jednak, gdy widzę poczucie winy na jej twarzy, one znikają. Gdyby mogła z pewnością wróciłaby do tamtego dnia i zmieniła bieg wydarzeń.
 - Nie chciałam tego robić. To nie było celowe. – W jej głosie słyszałam rozpacz. – Moim celem była Nyks.
 I znowu wracamy do tej bogini.
 - Dlaczego chciałaś ją zabić?
 Jak już postanowiła być szczera, to czemu by z tego nie skorzystać? Muszę się dowiedzieć jak najwięcej o Nyks, skoro jestem jej córką.
 - Zrujnowała mi życie! Czy cieszysz się tą odpowiedzią?
 Ze smutku przerzuciła się na złość. Nie chciałam ją doprowadzić do tego stanu.
 Wstałam, wyrzuciłam przeprosiny i wyszłam stamtąd. W jej domu brakowało mi świeżego powietrza. Przez długi czas miała zamknięte okna i na początku czułam zapach stęchlizny i potu, lecz po chwili zdążyłam się przyzwyczaić.
 Na dworze zrobiło się ciemno, wiał chłodny wiatr, a gwiazdy powoli pojawiały się na niebie. Świecące ciała niebieskie sprawiały, że się uśmiechałam. Nie wiem czemu, ale tak było. Szłam ścieżką, patrząc na nie. Po chwili jedna kropla wody kapnęła na mój nos. Później druga wylądowała na policzku, a po niecałej minucie byłam cała mokra. Musiałam przyśpieszyć. Nie wzięłam parasolki, a mój kaptur był cieniutki. Wyjęłam z kieszeni telefon, ale w tym samym czasie usłyszałam za sobą klakson. Gdy się odwróciłam samochód miał otwarte drzwi od strony pasażera. Na miejscu kierowcy zobaczyłam osobę, którą poznałam kilka dni temu.
 - Wchodź. Nie będziesz szła w taką pogodę – powiedział, uśmiechając się.
 Bez zastanowienia wsiadłam do auta. W środku było włączone ogrzewanie oraz pachniało lasem.
 - Dzięki.
 Powiedziałam mu, gdzie mam mnie podwieźć. Nie wspominałam, jaki mam adres zamieszkania. Nauczyłam się, aby nie ufać dopiero, co poznanym. Ta osoba mogłaby być wilkołakiem, wampirem albo czarownikiem, który chce mnie zabić. Jednak od Dante nie wyczułam nic nienormalnego. Miał aurę. Nie czułam od niego żadnej magii. Był normalnym człowiekiem. Takiego kogoś mi brakowało.
 - Pomogły zioła? – Próbował zacząć rozmowę.
 - Nie za bardzo. – Aby podkreślić moje słowa pokręciłam głową. – Chyba potrzebuję czegoś mocniejszego.
 Krople biły przednią szybkę, jakby chciały się przedostać do środka, lecz wycieraczka niszczyła ich plan. Pogoda tak szybko się nie poprawi.
 - Mogę ci z tym pomóc – oznajmił blondwłosy.
 Popatrzyłam na niego. Wątpię, żeby udało mu się pokonać moją bezsenność. Nawet moja mama pomagała z różnymi olejkami. Nic mi nie pomogło.
 - Jak? – zapytałam, podtrzymując rozmowę.
 Zazwyczaj wolałam siedzieć w ciszy, ale w tym momencie potrzebowałam czegoś takiego jak rozmowa. Nawet, jeśli mówimy z dużymi odstępami.
 Nagle miałam ochotę go dotknąć. Poczuć dotyk jego skóry. Sprawdzić, jaka jest. Wiem, to trochę nieodpowiednie. I mega głupie. Chciałam wyciągnąć rękę i położyć ją na jego wolnej dłoni. Nic mnie nie powstrzymywało. Byłam już i tak blisko niego. Z moich ust zaczęły pojawiać się obłoczki, jak przy paleniu papierosów. Robiło się duszno. Zamknęłam oczy, oddychałam nosem. Zaschło mi w gardle. I … Poczułam to. Jego skórę. Miał zimną, trochę szorstką od pracy, dłoń. Zerknęłam na nasze złączone ręce, a później na jego twarz. Dante patrzył na mnie. 
 Uświadomiłam sobie, że zatrzymaliśmy się na uboczu. Przełknęłam ślinę, nawilżając przełyk. Poczułam ukłucie w brzuchu.
 Coś błysło i oślepłam.
 Znajdowałam się teraz w innym miejscu. Stałam na łące. Wokół mnie były różnorodne kwiaty, od żółtych tulipanów do czerwonych róż. Gdzieniegdzie stały mocne drzewa, na których jeszcze nie pojawiły się liście. To miejsce wyglądało przepięknie. Promienie słońca ogrzewały mnie i dawały życie roślinom.
 Czy to wizja?
 - Można to tak ująć. – Usłyszałam głos Dantego.
 Odwróciłam się do niego. Nie rozumiałam tego. Jak się tutaj znaleźliśmy? Czyżby …
 - Tak. Jestem czarownikiem – odpowiedział na moje niezadane pytanie.
 Podeszłam do niego. Byłam w tym momencie zmieszana. Przecież nie wyczuwałam od niego żadnych nadprzyrodzonych mocy.
 - Ukrywałem je. Wiesz ile ludzi chce zabić czarownika?
  Pełnokrwistych? – dodał w myślach.
 Kolejne jasne światło odurzyło mnie.
 Znowu znajdowałam się w samochodzie. Ale kogoś brakowało. Za kierownicą nikt nie siedział. Zauważyłam, że pojazd zatrzymał się przed moim domem. Wzięłam torbę i wysiadłam. Zbliżyłam się do drzwi. Kiedy wyciągnęłam kluczyki od zamka, słyszałam jak auto się wycofuje, a następnie odjeżdża, zostawiając mnie z uczuciem, że znalazłam innego czarodzieja.
 Bez samotności.
 Bez kolejnych złych ludzi.
 I się obudziłam.

O mnie

Moje zdjęcie
Miłośniczka fantasy, magii, wiedźm oraz rocka.