Las. Pełnia.
Słyszę krzyki ludzi. Wyk wilkołaka. Widziałam mnóstwo krwi. Ciecz kapała z
góry. Na drzewie leżała półprzytomna Taylor.
„Uciekaj”,
powiedziała niewyraźnie. Moje nogi były zbyt ciężkie, by biec. Byłam cała mokra
od potu, deszczu i łez.
Zbudziłam
się. Otaczała mnie przyjemna ciemność. Próbowałam się podnieść, lecz moja głowa
pozostawała na miękkim materiale. Na czym? Na poduszce. Nie mogłam podnieść nóg
oraz rąk. Palcami gładziłam szorstki koc. Nagle poczułam ostry ból w okolicy
prawego ramienia. Przypomniałam sobie, co się wcześniej wydarzyło. Niestety, to
były tylko najwyżej trzy sekundowe sceny. Chodziłam po mieście. Spotkałam Bena.
Trzymaliśmy się za ręce. Miałam założone kajdanki. Upadłam.
Ben.
Czekałam na odpowiedź.
Słyszysz mnie? Gdzie jesteś?
Otworzyłam
buzię. Chciałam wezwać pomoc. Jednak tego nie zrobiłam. Pomyślałam o łowcach.
Jeśli nas złapali, to jak to usłyszą, będą próbowali mnie bić, albo gorzej. Nie
ryzykowałam.
Usłyszałam
skrzypnięcie drzwi. Ktoś wszedł. W pokoju nadal panował mrok i nowo przybyły
nie chciał tego zmieniać.
Postać podeszła
do mnie. Zgromadziłam w sobie całą moc i czekałam na odpowiedni moment. Gdy
miałam ją wypuścić, przeszedł mnie dreszcz. Magia się zablokowała. Nie mogłam
jej użyć.
Ben! – krzyknęłam do niego w myślach.
Nadal nie
dostawałam odpowiedzi. Do głowy zaczęły przychodzić najczarniejsze scenariusze.
A jeśli jest daleko stąd? A jeśli go zabili?
Ktoś położył
na moje czoło mokry ręcznik. Kolejny wycierał wyschniętą krew. Kiedy materiał
spotkał się z raną, zaczęłam wyć i wyginać ciało w łuk. To tak potwornie
bolało, jakbym oblała się kwasem. Paliłam się od zewnątrz i w środku. Szybko
złapałam rękę nieznajomego, zaciskając paznokcie na jego skórze. Nie usłyszałam
żadnego dźwięku ze strony przeciwnika. Postać spoliczkowała mnie. Zacisnęłam
mocno zęby. Z zewnątrz budynku zaczął wiać silny wiatr, a pioruny waliły o
ziemię w rytm nieznanej melodii.
Dosłyszałam
ponownie skrzypnięcie i zaczęłam jeszcze bardziej się wić. Poprzednia osoba
wyrwała się z uścisku. Ktoś runął z głośnym hukiem o ścianę. Oddychałam ciężko,
choć próbowałam się uspokoić. Może nowa postać chce mi pomóc? Może to Ben? Albo
to ktoś inny, który chce własnoręcznie się mnie pozbyć?
Nie mogłam
użyć magii, ani skontaktować się z wampirem. Czy ktoś inny mi pomoże?
Bianca, słyszysz mnie?
Nie miałam
pewności, czy odbierze wiadomość, ale musiałam spróbować.
Bianca!
Miałam
nadzieję, że odszuka mnie i wydostanie nas stąd.
- Annabell
Walker. – Usłyszałam męsko głos. Osoba mówiła z innym akcentem. Australijskim,
jak sądzę. – Czarownica z magią trzech osób.
- Co ze mną
zrobicie? – zapytałam zachrypniętym głosem.
Mężczyzna
zaśmiał się. Chyba podszedł bliżej, ponieważ słyszałam coraz głośniejszy chód.
Pochylił się nade mną. Chciałam w tym momencie zacisnąć mocno nos. Od zawsze
nienawidziłam zapachu papierosów.
- Co ze mną
zrobicie? – ponowiłam pytanie, tym razem głośniej.
- Tobie nic.
Jesteś skarbem. – Ta odpowiedź mnie nie zadowalała.
- A co z
Benem? Gdzie on jest? Co mu zrobiliście?
Ponownie
poczułam ostry ból w ramieniu. Lecz tym razem bolało mniej. Mocno przygryzłam
dolną wargę, aż wyczułam krew.
- Co to
jest? – Wzrokiem wskazałam ręcznik.
- Sekretny
odkażacz ran – odpowiedział, kończąc przemywać skórę. Ramię owinął bandażem i
zostawił mnie w spokoju.
- Gdzie jest
Ben?!
Irytowało
mnie to, że nie odpowiada na pytania. Żądam odpowiedzi i muszę ją dostać natychmiast.
- Ten
krwiopijca, z którym byłaś?
Przytaknęłam
i dopiero wtedy dokończył.
- Niedługo
nic mu nie będzie.
Niedługo? O
co chodziło? Musiało minąć kilka minut zanim domyśliłam się.
- Która jest
godzina?
Przestraszyłam
się. Jakby się okazało, że ranek, to mogliby wystawić Bena na działanie słońca.
Przy tym stresie zupełnie zapomniałam, że on i Chris mają tatuaże, przez które
mogą wychodzić na światło dzienne.
- Jest już
po piątej.
Uniosłam
głowę wraz z nogami. Na marne. Nadal leżałam jak ciężka kłoda.
- Wiem, że
był odporny na słońce – powiedział. - Był.
- Co? – Że co?!
Muszę się stąd
wydostać! Muszę się stąd wydostać! Muszę!
Zaczęłam
krzyczeć, drapać koc, kopać nogami. Wszystko, co by mi pozwoliło uciec.
Mężczyzna
uderzył mnie pięścią i straciłam przytomność.
Dym drażnił
moje oczy. Próbowałam normalnie oddychać, lecz to było trudne z tą temperaturą.
Ogień rozprowadził się po całym domu. Miałam mokre policzki od łez i potu.
Włosy przykleiły się do czaszki, a bluzka do ciała.
Cała
drżałam. Bałam się. Rozpaczałam za stratą. Czułam, jak ktoś mnie obejmuje.
Ukryłam twarzy w ramionach i łkałam.
Obudziłam
się. Tym razem stałam, a ręce miałam przywiązane do kajdanek, a one do rury
znajdującej się wysoko na ścianie. Nadal panowała ciemność, choć z daleka
widziałam mały płomyczek świecy. Cały prawy policzek i oko pulsowały.
Całą swoją
uwagę skupiłam na płomieniu. Próbowałam go zwiększyć, powiększyć obszar
jasności.
Po co mi
magia, jak nie mogę jej użyć?
Gdy się
poddałam, usłyszałam odgłos podnoszącej się kurtyny. I miałam rację. Po chwili
całe pomieszczenie oświetlały lekkie promienie słońca. Światło mnie oślepiło,
wiec mocno zamknęłam oczy, a później stopniowo je otwierałam. Zauważyłam, że
naprzeciwko mnie znajduje się szkło, a na zewnątrz ktoś wyszedł ze środka. Były
to trzy osoby. Dwie z nich zakuli trzeciego i przywiązali czymś do wystającej
części budynku. Kiedy wytężyłam wzrok, zrozumiałam, że to Ben.
Słonce
właśnie wschodziło, a on już nie był chroniony.
- Ben! –
wrzasnęłam, mając nadzieję, że mnie usłyszy. – Ben.
Moje oczy
zaczęły czernieć. Musiałam się stąd wydostać i uratować wampira. Tylko nie
wiedziałam jak. Moja moc została zablokowana.
- Wypuśćcie
mnie. Mówię do was! – Nie przestawałam krzyczeć.
Byłam na
siebie zła. Po jakie licho wychodziłam w nocy z domu? Mogłam zostać w
mieszkaniu, próbować spać, albo chociaż leżeć, gapiąc się na sufit. Nie,
musiałam być taka głupia. Musiałam wyjść na dwór, spacerować tak daleko od
domu. Gdyby nie moja głupota, teraz wstawałabym z łóżka, a Ben nadal by miał
ochronę przeciwko promieniami UV. Bylibyśmy bezpieczni.
Zobaczyłam,
jak zielonooki podnosi powieki i patrzy w dal. Wiedział, że jest w
niebezpieczeństwie?
- Ben,
uciekaj! – krzyknęłam z całej siły.
Nie słyszał
mnie.
Mocno
pociągnęłam kajdanki. Powtarzałam tą czynność, dopóki nie zdarłam sobie skóry z
nadgarstków. Wampir zaczynał już odczuwać piekący ból. Wyczytałam to z jego
wyrazu twarzy. Z oczu zaczęły mi płynąć łzy. Czasami miałam serdecznie dość
Bena, ale to nie znaczyło, że chciałam, żeby cierpiał.
Ben
Bolał mnie każdy
mięsień, a najbardziej plecy, jakby ktoś obdarł je ze skóry. Czułem, że jestem
do czegoś przykuty i nie za bardzo mogłem się ruszać. Powoli otworzyłem oczy,
przyzwyczajając je do światła. Nagle moja skóra stawała się czerwona. Znałem
to. Magiczny tatuaż nie działał. Zacząłem niespokojnie się poruszać. Próbowałem
wstawać i uwolnić się, lecz byłem zbyt osłabiony. Wcześniej łowcy wstrzykiwali
mi krew nieżywego człowieka.
Zacząłem
wołać o pomoc.
Skóra
zaczęła się palić i topić. Głośno jęknąłem z bólu. Kły wysunęły się
automatycznie. Miałem wielką ochotę rozszarpać gardła tym łowcom.
Z boku,
niedaleko mnie, zauważyłem bardzo jasne światło. To tak jakby kawałek słońca
pojawił się w budynku. Szybko zacisnąłem powieki. Z chwilą zjawienia się bieli,
przestałem odczuwać ból i strach przed śmiercią.
Umarłem? Gdyby
tak było, to bym coś czuł?
A w tym
momencie czułem. Odczuwałem bezpieczeństwo. I znajomy zapach.
Usłyszałem
jak szkło pęka na miliardy małych kawałków i spada na ziemie. Metal uciskający
moje nadgarstki zaczął się topić.
Uchyliłem
jedno oko, chcąc zobaczyć, kto to robił. Nie, chciałem się upewnić.
Miałem
rację.
Anna.
- Jak się czujesz?
– zapytałem dziewczynę, parkując obok jej domu.
- Dobrze –
powiedziała słabo. Najwyraźniej była zbyt osłabiona i śpiąca, aby odpowiadać.
Nie dziwię się.
Anna
uwolniła całą swoją magię, aby nas uratować. Stopiła wszystkie kajdanki, które
nas trzymały, oraz kratę z drzwiami. Uleczyła mnie całego, choć nadal czułem
się obolały i miałem chęć zamordować tamtych ludzi.
Pośpiesznie wyszedłem
z auta i otworzyłem drzwi po stronie brązowowłosej. Pomogłem jej wstać i wejść
do domu. Cały byłem ukryty pod ubraniami i przez chwilę mogłem czuć się
bezpiecznie na dworze.
W środku nie
wyczułem nikogo, więc zaprowadziłem Annę do sypialni i zaczekałem, aż uśnie.
Dopiero wtedy zacząłem krążyć wokół domu, szukając schowanych łowców. Po około
trzydziestu minutach wróciłem do samochodu i pojechałem do własnego mieszkania.
Tam było za
cicho. Dom bez Chrisa, z którym się ciągle sprzeczałem, oraz Taylor nie był już
taki sam. Cały czas mi się nudziło. Z wampirzycom włączaliśmy głośną muzykę i z
woreczkami krwi bawiliśmy się.
A teraz
przychodziłem do niego tylko w nocy, albo gdy byłem głodny. A od tego momentu
będę musiał tu zostać kilka dni. Dopóki Anna nie nabierze sił i dowie się,
jakie jest zaklęcie na ochronę wampira przeciwko promieniami UV.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz