wtorek, 19 lutego 2013

Rozdział 20

 Obudziła mnie czyjaś ręka na moim czole. Duża, zimna i taka kojąca. Nie odczuwałam już bólu, ale nadal nie mogłam się ruszyć. Czułam jakby wielki głaz przygniótł mnie do ziemi. Nie mogłam nawet oddychać.
 - Kochanie. – Usłyszałam. – Kochanie.
 Znałam ten głos. Czy to naprawdę ona? Ale jeśli ją słyszę to …
 Powoli otworzyłam jedno oko, później drugie. W pomieszczeniu było jasno. Ściany zostały pomalowane białą farbą, podłogę tworzyły kafelki w tym samym kolorze. A wokół mnie nic. Niczego nie było, ani okien, ani drzwi. Cisza aż szumiała w uszach. Rozejrzałam się niespokojnie.
 - Jest tu kto? – Pytanie odbiło się od murów, tworząc echo.
 Powtórzyłam pytanie głośniej. Nikt nie odpowiedział.
 Chodziłam w tą i z powrotem, rozmyślając gdzie ja jestem. Czy ja umarłam? Czy tak wygląda niebo?
 - Kochanie. – Powtórzyło się słowo.
 Ukucnęłam chowając głowę w ramionach. Dobrze znałam ten głos. Ale to niemożliwe! Jeśli ja ją słyszę to znaczy, że … Umarłam.
 Przypomniałam sobie ostatnie zapamiętane sceny. Ja z Benem idziemy przez las. Dostałam wizję. Znaleźliśmy Chrisa. A co dalej?! Jedynie czarna pustka.
 - Anna!
 Wstałam szybko. Przede mną stała brunetka o kręconych włosach. Wyglądała na mój wiek. O Boże! To byłam ja! Miałam na sobie czarny płaszcz, na którym znalazłam dziury, jakby je zrobiono pazurami. Przód ubrania był mokry, a w niektórych miejscach przykleiła się ziemia. Dlaczego patrzę na samą siebie? Czy to iluzja? Patrzę w lustro?
 Wokół ciała zaczęła pojawiać się szara aura. Nie wiedziałam, co ten kolor oznacza. Wiedziałam tylko, że czarny oznacza śmierć. A więc nie jest ze mną aż tak źle. Ale szary też chyba oznacza coś złego. Mój klon powoli znikał, stawał się przezroczysty.
 Poczułam nadchodzący atak paniki i nie potrafiłam go powstrzymać. Płuca ścisnęły się, a ja zaczęłam się trząść. Ciągle patrzyłam w to miejsce, gdzie stał mój sobowtór. Z każdą sekundą pomieszczenie robiło się ciemniejsze. Z trudem walczyłam o utrzymanie powietrza w płucach. Kolejna próba zaczerpnięcia tlenu okazała się o wiele trudniejsza i opadłam na kolano.
 - Kochanie. – Znowu ten głos.
 Uniosłam głowę. Niedaleko stała moja babcia, a właściwie latała. Jej stopy nie dotykały podłogi.
 - Babciu?
 Nie mogłam uwierzyć, że to ona. Jej siwe włosy były związane w elegancki kok, a na sobie miała prostą, białą suknię. I nie miała butów. 
 Pobiegłam do niej. Chciałam ją przytulić, jeszcze raz czuć jej ciepło, bezpieczeństwo. Jednak się nie udało. W ostatniej chwili babunia zniknęła. Poczułam słone łzy płynące po moich policzkach.
 - Jestem tylko duchem, Anna – powiedziała Tanisha.
 Odwróciłam się. Podeszłam do niej, lecz już nie dotknęłam.
 - Gdzie my jesteśmy? – Na język wysuwały mi się tyle pytań, jednak stwierdziłam, że zapytanie o miejsce będzie najlepsze jak na początek.
 Babcia zachichotała. Usiadła na krześle, które zjawiło się dopiero wtedy, gdy ona już siedziała.
 - To jest korytarz do Krainy Duchów – wyjaśniła.
 - Kraina Duchów? – Czyli, że ja umarłam.
 - Nie, nie umarłaś, kochanie. – Czy babunia czyta mi w myślach?
 Dowiedziałam się, że Kraina Duchów jest to miejsce, gdzie dusze wszystkich czarownic mogą obserwować swoje córki, synów albo wnuczęta. Jeśli tutaj trafia to miną lata zanim mogą wrócić do Nieba. W tym miejscu magia czarownic nie istnieje. One nie mogą kontaktować się z rodziną, pomagać im.
 - Co ja tutaj robię? – zapytałam.
 Nie odpowiedziała od razu. Zastanawiała się nad odpowiedzią.
 - Nie wiem, cukiereczku. To jeszcze nie twój czas.
 W pewnym momencie uczuwam ból w klatce piersiowej. Łzy na nowo zaczęły wypływać z oczu. Zgięłam się w pół. Co się dzieje, do jasnej cholery?
 - Zostało nam tylko dwie minuty – stwierdziła. – Słuchaj! Musisz wrócić do lasu.  Jutro jest pełnia, a Azazel czeka na ofiarę. Czeka na Kreye.
 - Co…?
 Babcia otwierała usta, by mówić dalej, lecz ból zwiększył. Czułam jakby ktoś wyrywał mi serce. Wszystko pociemniało. Byłam w tunelu. Wołałam babcię, ale ona nie odpowiadała. Nikt tego nie zrobił.

Chris

Obudziłem się niedawno, z kilka minut temu. Po otworzeniu oczu, zauważyłem, że leżę w swoim łóżku, a obok mnie nieprzytomna Anna. Była przykryta kocem. Co jej się stało? Usiadłem. Rozmasowałem sobie kark. Jak długo spałem? Co się stało z dziewczyną? Wstałem z łóżka, które, o dziwo, nie zaskrzypiało.
Rozejrzałem się po wnętrzu. W powietrzu wyczułem zapach krwi i czegoś jeszcze, co nie mogłem zidentyfikować. Ta krew nie była zwykła, tylko magiczna. Musiała być czarownicy i to bardzo potężniej.
- Co się stało z Anną? – spytałem Taylor, która właśnie wchodziła do sypialni.
- Wilkołak ją zaatakował – wyszeptała, spuszczając głowę.
Na jej twarzy pojawił się smutek. Gdyby była człowiekiem najprawdopodobniej nie czułaby takiego żalu, co teraz. Przemiana w wampira zmienia wszystko. Emocje są zwiększone kilkakrotnie. Na początku nie rozpoznajesz, co jest dobre a co złe.
- Jeden z pazurów wbił się w jej nogę.
- Przecież jeszcze nie ma pełni. Jak to możliwe, że są wilkołaki?
- To musiał być już doświadczony człowiek – zamiast wampirzycy odpowiedział Ben. – W nocy zamienił się w przerośniętego psa i zatruł dziewczynę.
A to wszystko przeze mnie. Gdybym nie uciekł do tego przeklętego lasu Anna teraz czułaby się wspaniale.
- Jak on ją zatruł? – zapytałem, podchodząc do brunetki.
- Myślimy, że pazurem zrobił głęboką ranę, żeby później podzielić się swoją krwią z nią – odpowiedziała Taylor.
Co teraz będzie z Anną? Będzie miała gorączkę? Umrze? Czytałem kiedyś o wilkołakach, lecz to wszystko było fikcją. Prawie wszystko.
Półgodziny czekałem, aż dziewczyna się obudzi. Chodziłem tam i z powrotem. Nawet nie byłem już głodny. Ciągle myślałem o Annie, a to ogłuszyło wszystkie inne potrzeby. Musiałem jej pomóc.
W końcu usłyszałem ciche mamrotanie. Szybko przybliżyłem się do dziewczyny. Do tych odgłosów doszło wiercenie się.
- Anna, to ja, Chris. Ocknij się – powiedziałem, trzymając ją za ramię.
Przez kilka sekund nadal  ruszała się niespokojnie, a później usiadła i zaczęła krzyczeć. Złapała się za serce, oczy nadal miała zamknięte. Zaczęła płakać. Ale to nie były zwykłe łzy. Tylko krew, albo raczej substancja podobna do niej.
- Anna! – zawołała Taylor.
Opadła na poduszki. W pokoju zapanowała cisza. Nikt się nie ruszał ani oddychał. Jedynym głosem było bicie serca. Jeśli Anna znów będzie miała napad to, co ja mam zrobić?
 W pewnym momencie brunetka otworzyła oczy, były zaczerwienione. Uśmiechnąłem się. Prawie zapomniałem, co wydarzyło się przed chwilą. Usiadłem obok Anny.
 - Jak się czujesz?
 Otworzyła usta, by coś powiedzieć, lecz nie wypowiedziała żadnego słowa. Taylor podała jej szklankę wody. Wypiła ją jednym haustem.
 - Dziwnie – odpowiedziała, głos miała zachrypnięty.
 Przytuliłem ją. Poczułem ciepło jej skóry. Kiedyś ja miałem taką samą temperaturę ciała. Odgarnąłem włosy z jej twarzy. Była blada.
 - Nie czuję nogi – odparła.
 - To normalne – rzekła wampirzyca.

Anna
 Minęła godzina zanim zostałam sama w sypialni Chrisa. Nic się nie zmieniło od mojego ostatniego przyjścia tutaj. Nawet książki znajdowały się w tym samym miejscu.
 Powoli wstałam, uważając na nogę. W takim stanie nie wrócę do domu sama. Prędzej przewrócę się na górę śniegu. Musiałam poszukać informacji na temat Azazela. Może znajdę go w Księdze Czarów. Babcia nie zdążyła mi o nim opowiedzieć. Jedyne, co wiem to to, że Azazel jest wampirem i chce kogoś wskrzesić. Tylko kogo?
 Spojrzałam w dół. Nie miałam na sobie spodni. Stałam w czarnych majtkach na środku pokoju. Ale kto mi je ściągnął? Ben? Na samą myśl przebiegły mnie ciarki. Miałam nadzieje, że to była Taylor. Dobrze, że ranę miałam zabandażowaną.
 Podeszłam bliżej lustra. Odwróciłam się do niego tyłem. Podciągnęłam sweter, który został pobrudzony moją krwią i spojrzałam prze ramię. Rany na plecach zniknęły. Pewnie któryś z wampirów mnie napoił krwią.
 Usłyszałam pukanie do drzwi. Szybko, jak tylko potrafiłam z poszkodowaną nogą, pobiegłam do łóżka i schowałam kończyny pod kołdrą. Drzwi się otworzyły. W przejściu pojawiła się blond wampirzyca. W jednej ręce trzymała talerz z kanapką, a w drugiej kubek z herbatą, którą obiecała mi zrobić. Wszystko położyła na stoliku nocnym.
 - Dziękuję – podziękowałam jej. Głos nadal miałam zachrypnięty przez dłuższe nie odzywanie się.
 Dziewczyna posłała w moim kierunku przyjemny uśmiech.
 - Pewnie zauważyłaś, że czegoś ci brakuje – powiedziała.
 Przytaknęłam.
 - Nie martw się. To ja zadbałam o twoją nogę. – Ulżyło mi. – Nie pozwoliłabym, żeby jakiś napalony facet widział ciebie w samych majtkach.
 Mówiąc „napalony facet” miała na myśli zielonookiego Bena.
 Chwyciłam kanapkę z serem i skonsumowałam ją, od czasu do czasu popijając herbatę z cytryną i dwiema łyżkami cukru. Taką, jaką lubię.
 - Muszę wrócić do domu – rzekłam, odstawiając pusty kubek.
 - Nie wiem, czy to jest dobry pomysł.
 Spojrzała w miejsce, gdzie miałam nogi. Ja musiałam wydostać się z tego budynku i nie mogę powiedzieć nikomu, w jakiej sprawie. Zatrzymaliby mnie, a ja nie mam czasu na wyjaśnianiu im, że liczy się ludzkie życie. Niedługo Lydia ma być wykorzystana do wskrzeszenia dowolnego nieżywego.
 - Proszę – nie odpuszczałam. – A jeśli w Księdze Czarów będzie napisane o odtrutce?
 Taylor głęboko westchnęła. Pokazała na zegar i rzekła:
 - Nie mogę teraz wychodzić na zewnątrz. Może Chris cię zawiezie?
 Przygryzłam dolną wargę. Mogłabym go o to poprosić, ale jeśli zostanie to będzie mi tylko przeszkadzał. I do tego nie chciałabym, żeby ktoś się dowiedział, że szukam informacji na temat wampira, która będzie miał ochotę mnie zabić. Jak przypominam
sobie mój sen to ciarki mnie przechodzą. On też zabije moich przyjaciół.

 Był kwadrans po pierwszej jak przeszłam przez prób domu, a za mną wszedł Chris. Ostrożnie zdjęłam płaszcz, nadal wszystkie mięśnie mnie bolały, chociaż już nie tak bardzo. Taylor pożyczyła mi różową spódniczkę, która jest o wiele za krótka. W wejściu przywitał mnie Spike. Był uradowany moim powrotem. Na szczęście nie musiałam się martwić, że natrafię na jakąś kałużę, albo i gorzej, ponieważ na drzwiach z tyłu domu ciocia zamontowała przejście dla psów.
 Od razu poszłam na górę do swojego pokoju, gdzie trzymałam księgę. Otworzyłam szafę i wyjęłam ją z pudełka po butach. Usiadłam na brzegu łóżka i szukałam. Po chwili ktoś się przysiadł, wziął mnie za rękę i zapytał:
 - Mogę ci w czymś pomóc?
 Pokręciłam głową.
 - Nie musisz – upewniłam go.
 Ale on ciągle pozostawał przy mnie. Z jednej strony to było słodkie, lecz z drugiej denerwujące. Miałam ochotę krzyknąć do niego, żeby już sobie poszedł i chciałam go też pocałować.
 - Chociaż … - zaczęłam cicho. – Możesz mi przynieść trochę wody.
 Chris pogłaskał mnie po głowie i wreszcie wstał, udając się na dół. Miałam najwyżej pięć minut zanim wróci.
 Położyłam księgę obok mnie, moje ręce wisiały nad nią. Myślałam o Azazelu. Prosiłam swoją moc, by pomogła mi w poszukiwaniach. Nie minęły nawet trzy sekundy, a pożółkłe kartki zaczęły przesuwać się raz w jedną stronę, raz w drugą. Chwilę później ustały. Na tych stronach nic nie było napisane. Czyżby moja własna moc mnie zawiodła? Coś tu nie pasowało. Dlaczego kartki zatrzymały się akurat tutaj?
 Drzwi do sypialni otworzyły się, a ja podskoczyłam przestraszona. Chris podał mi szklankę. Wypiłam dwa małe łyki.
 - Znalazłaś coś? – spytał wampir, patrząc na Księgę Czarów.
 - Nic, a nic – odpowiedziałam, a następnie westchnęłam z niezadowolenia.  

 W nocy nie mogłam zasnąć, więc otworzyłam magiczną księgę, włączając lampkę nocną. Tym razem nie szukałam informacji o wrogu, tylko o truciźnie, lecz o niej też nie było ani słowa.
 Usłyszałam trzeszczenie podłogi. Na początku przestraszyłam się, ale przypomniałam sobie, że Chris obiecał mi, iż zostanie tutaj na noc, żeby czuwać nade mną. Nie będzie spać ze mną w łóżku, tylko na kanapie. Chociaż proponowałam spanie w sypialni rodziców. On odmówił.
 Wróciłam do księgi. Otworzyłam ją na stronach, które kilka godzin temu pokazała moja magia. Nadal nic na nich nie było. Z frustracji zaczęłam obgryzać skórki na paznokciach, aż zaczęły krwawić. Jedna mała kropelka poleciała prosto na pustą kartkę. Zamiast tam zostać, ona wchłonęła w środek.
 - Cholera – zaklęłam cicho.
 Gdy zaczęłam przeklinać, dołączając do wcześniej wypowiedzianego słowa inne wyrazy, w Księdze Czarów zaczęły pojawiać się litery. Poczułam zapach atramentu. Styl pisanych słów był mi bardzo znany. Wszystkie były pisane kursywą i samogłoski „a” oraz „o” miały uśmiechnięte buźki. Babcia tak pisała. W dzieciństwie, gdy jeździłam z rodzicami po świecie, babunia wysyłała mi listy właśnie tak napisane.
 - Babcia?
 Na pierwszej stronie zostały napisane informacje na temat Azazela, a na drugiej krótki opis mojej rany.
 W oczach pojawiły mi się łzy. Moja ukochana babunia mogła tu być, przekazała mi wiadomość. Wstałam z łóżka i podniosłam komórkę. Zrobiłam parę zdjęć obu kartkom. Jakby znikły, ja nadal miałabym te wiadomości.

niedziela, 3 lutego 2013

Rozdział 19

 Godzinę później wyszłam z domu ubrana w biały sweter, ciemne jeansy i czarny płaszcz. Za to Ben był w granatowej koszulce z zespołu Led Zeppelin i czarnych spodniach. Znalazłam plus w byciu wampirem. Nie odczuwa się zmian temperatury. W zimę mogą ubierać się w stroje kąpielowe, a w lato odzież narciarską. Oczywiście, gdyby ktoś ich zobaczył w tych kreacjach pomyślałbym, że zwariował.
 Na dworze jeszcze nie wzeszło słońce. Czułam się jakbym w środku nocy spacerowała po mieście, ponieważ nie mogę zasnąć.
 Usiadłam w aucie Bena i po chwili miałam ochotę zdjąć z siebie płaszcz. Mężczyzna tak podkręcił ogrzewanie, że gdy byliśmy w połowie drogi, płynęłam w swoim pocie. 
 Dlaczego Chris ukrył się w lesie? Nie mógł po prostu wrócić do domu?
 Te myśli przesłaniały wszystkie problemy. Od kiedy dowiedziałam się, że chłopak ukrywa się w lesie, przebudziłam się. Już nie chciałam spać. Moim priorytetem stało się odnalezienie Chrisa. A do tego miałam dziwne przeczucie, że coś się tam wydarzy. Jeszcze nie wiem, czy to będzie coś dobrego, czy złego.
 Dojechawszy tam szybko otworzyłam drzwi i postawiłam obie nogi na białej ziemi. Nawet nie zauważyłam, że zaczął sypać śnieg.
 - To duży las – stwierdził wampir.
 Zgodziłam się z nim.
 Włożyłam ręce do kieszeni. Zimny dreszcz przebiegł po całym moim ciele.
 Ktoś na nas patrzy?
 Nie, wyczułabym.
 Przeszłam kilka kroków i mój niepokój osiągnął apogeum. Coś mi tutaj nie grało. Usłyszałam krakanie. Kruk przeleciał nad nami. Usiadł na gałęzi i patrzył na mnie. Odwróciłam wzrok.
 - Idziesz? – spytał Ben.
 Kiwnęłam głową i ruszyłam za nim. Było trudno dotrzymać mu kroku. Raz na kilka minut zatrzymywaliśmy się, próbowaliśmy wyczuć Chrisa i szliśmy w trochę innym kierunku.
 Pół godziny później zaczęła mnie boleć głowa. Na początku lekko, ale po zrobieniu kilku kroków ból zaczął się zwiększać. To było jakby kilkaset szpilek kuło mnie w głowę. Coraz głębiej. Coraz więcej. Przed oczami pojawiły się mroczki. Cały świat wirował. Wszystkie odgłosy wydawane w lesie stały się bardziej denerwujące. Słyszałam je o wiele głośniej.
 - Anna, nic ci nie jest? – Pytanie Bena odbijało się echem w mojej głowie.
 Nogi stały się galaretowate. W oddali zauważyłam cień zwierzęcia. Wilka? Niedźwiedzia? A może normalnego psa myśliwskiego? 
 Zamknęłam oczy. Ciemność dawała mi ukojenie. Owinęła mnie całą, a ja nie walczyłam. Pozwoliłam na to. Czułam się bezpieczna. Noc była taka spokojna. Jednak ktoś nie dawał mi być szczęśliwą w samotności.
 - Anna!
 Mężczyzna mną trząsł. Oddalałam się od przyjaciółki. Czemu nie dadzą mi spokoju? Ponownie wypowiedziano moje imię. Tylko tym razem powiedziała to kobieta. Głos dobrze znałam, ale nie mogłam sobie przypomnieć, do kogo należy. Kolejny głos. I następny. Wszystkie znane. Jeden był Bena, drugi Chrisa. Następna wypowiedź – Lexi. Otworzyłam oczy. Przywitała mnie noc. Nadal znajdowałam się w lesie. Zniknął śnieg. Kręciło mi się w głowie.
 - Pomocy! – Usłyszałam.
 Niepewnie podążyłam za wołaniem. Kilka metrów ode mnie siedziała dziewczyna. Miała brązowe włosy uczesane w kitkę, była blada jak kreda. Ubrana w czarne legginsy, trampki tego samego koloru i biały sweter, skuliła się przy drzewie.
 - Pomocy! Niech mi ktoś pomoże!
 Otworzyłam usta by coś powiedzieć, lecz nic nie wyszło. Dziewczyna była bardzo podobna do kogoś, kogo znam. Poczułam kolejne ukłucie. Pojawiłam się w domu. Ta sama osoba leżała na łóżku płacząc. Jej bursztynowe oczy były opuchnięte. Twarz miała zakrwawioną, ale to nie przeszkadzało. Przycisnęła głowę do poduszki, aż został na niej ciemnoczerwony ślad.
 Ukłucie.
 Znowu znalazłam się w lesie. Obok mnie kucał Ben.
 - Wszystko dobrze? – spytał, trzymając moją twarz.
 Z trudem kiwnęłam głową. Wampir pomógł mi wstać, nadal nie czułam nóg. 
- Miałaś wizję?
 Nie wiem, czy mogę to nazwać wizją. Zazwyczaj w takich chwilach czułam tylko nieprzyjemny dreszcz, a teraz to było piekło. Wszystko mnie bolało. Widziałam znajomą osobę, lecz ciągle nie wiedziałam skąd ją kojarzę.
 - Co widziałaś?
 - Dziewczynę w lesie, wołała o pomoc. Następnie widziałam ją w domu. Miała zakrwawioną twarz.
 - Znasz ją?
 Wzruszyłam ramionami. Mężczyzna złapał moją rękę i pociągnął w głąb lasu.
 - Wyczuwam Chrisa- wyjaśnił krótko.
 Biegliśmy chyba z kilometr, aż zobaczyłam szary materiał, kawałek bluzy, którą chłopak miał na sobie w nocy. Próbowałam złapać oddech. Po cichu przybliżyliśmy się do niego. Kąciki ust i brodę miał umazane krwią, a w ręku trzymał wiewiórkę. Z trudem utrzymałam swój żołądek w spokoju.
 - Chris – powiedziałam cicho, podchodząc do niego.
 On zbliżył się do drzewa. Uciekał ode mnie. Zatrzymałam się, ciągle patrzyłam się na niego. Było widać, że jest głodny. Chciałabym mu pomóc. Nie chcę, żeby dłużej cierpiał.
 - Chcemy, żebyś wrócił – oznajmiłam. – Do domu.
 - Nie – warknął.
 Jego reakcja mnie nie zdziwiła.
      Ja się tym zajmę.
 Odwróciłam się słysząc głos Bena w głowie. Obserwowałam spadający śnieg, wsłuchując się w rozmowę chłopaków, która nie nadeszła. Usłyszałam trzask. Domyśliłam się, co mężczyzna zrobił. Złamał kuzynowi kark. Wzdrygnęłam się na ten dźwięk.
 - Wszystko dobrze? – spytał, gdy przeszliśmy kilka metrów.
 - Jasne – że nie.
 Nie jest w porządku. Od kiedy przyjechaliśmy do tego lasu czuję się śledzona. Nie jest tu bezpiecznie.
 W połowie drogi do samochodu przeszedł mnie zimny dreszcz. Ktoś, albo coś, za mną stał. Coś nadnaturalnego. Nie zatrzymałam się.  Przyspieszyłam kroku, Ben najwidoczniej nikogo nie wyczuwał. Nie czuł, że za nami idzie duże zwierze. Drgania, jakie wydawał idąc, dosięgnęły moich stóp. Zaczęły się robić miękkie. Kątem oka spojrzałam za siebie. Nikogo nie widziałam, lecz był. Na pewno ukrył się za drzewami. 
 - Chyba ktoś nas śledzi – wyszeptałam.
 Wampir tylko pokręcił głową. Nie wierzył mi. Nie wyczuwał zagrożenia.
 Mój oddech stał się płytki, nierówny. Śnieg już mi nie przeszkadzał. Drgania stawały się częstsze, bardziej uporczywy. Zamknęłam oczy i wyostrzyłam zmysły. Stanęłam nie chcąc trafić na jakieś drzewo. Słyszałam szum wiatru, ciężkie kroki Bena i jedno, ciche warknięcie. Może to oznaczać wilka, ale one nie żyją na tych terenach. Wilkołak? Przecież nie ma pełni. Jest jeszcze jedna odpowiedź. Bezpański pies.
 Warknięcie stało się głośniejsze. Zwierze tu idzie. Bałam się. Na wszelki wypadek przywołałam całą swoją moc. Poczułam mrowienie najpierw w rękach, później w brzuchu, a na koniec w całym ciele. Ból głowy i wszystkich mięśni powoli mijał, jakby magia była maścią, którą się wsmaruje w skórę.
 Odwróciłam się w stronę wampira. Byłam przygotowana na wszystko. Wierzyłam w siebie. Wierzyłam w swoją moc.
 Zwierze się przybliżyło, a ja nadal stałam. Obok mnie Ben trzymał Chrisa za ramie, patrząc na mnie jak na wariatkę. Chwilę później wyczuł to samo, co ja. Już wiedział, że ktoś nas obserwuje.
 - Zostań tu. Za chwilę przyjdę. – To powiedziawszy, mężczyzna położył swojego kuzyna na ziemi i udał się na zwiady.
 Rozglądałam się i pozostawałam czujna. To na pewno nie był pies. A więc został tylko wilkołak i … wampir. Zapomniałam o nich. Słońce jeszcze nie wyszło zza horyzontu, więc mogą bezpiecznie chodzić po ulicach. Albo lasach.
 - Uciekaj! – Usłyszałam Bena.
 Posłuchałam się go. Biegłam do auta, co sił w nogach. Czasami spoglądałam za siebie, czy ktoś za mną nie idzie. Nie widziałam zielonookiego. Czy on też uciekł? Czy wziął ze sobą Chrisa? Kto chce nas zaatakować? 
 Widziałam samochód. Jestem prawie na miejscu. Jednak coś usłyszałam za sobą. Wytężyłam słuch. To nie był człowiek. Tylko …
 Zwierze rzuciło się na mnie. Upadłam na twarz. Nie mogłam się ruszyć. Bestia była za silna, a ja znieruchomiałam przez strach. Krzyknęłam bezradnie.
 Próbowałam przewrócić wilkołaka na ziemie. Bezskutecznie. Im bardziej się ruszałam, tym bardziej pazury wbijały mi się w plecy. Jęknęłam. Czułam na skórze ciepły płyn. Położyłam lewą rękę na ziemi. Śnieg, pod wpływem ciepła, roztopił się. Wzięłam trochę piasku w garść i rzuciłam za siebie. Bestia poruszyła się niespokojnie. Nadal trzymała mnie, robiąc przy tym głębokie rany.
 Mam plan B.
 Zamknęłam oczy. Wyobraziłam sobie, że korzenie drzew chwytając wilkołaka i wiążą go. Otworzywszy oczy zauważyłam, że nie czuję już oporu. Powoli wstałam, rozglądając się. Zwierze leżało przy wielkiej sośnie, liżąc sobie łapę.
 Nie ruszyłam się z miejsca. Plecy bolały mnie niemiłosiernie. Sweter przykleił się do skóry, robiąc większy ból. Cofnęłam się o trzy kroki. Ciągle patrzyłam na przeciwnika. Na pewno był wysoki, mniej więcej jak koń, sierść miał szarą, prawie platynową, a oczy żółte z niebieskimi plamkami.
 Kto to jest?
 Mrugnęłam tylko, a jego już nie było. Odwróciłam się powoli o 360 stopni. Zniknął. A jeśli kolejny raz mnie zaatakuje? A jeśli są inne wilkołaki w lesie? Pomyślałam o Chrisie i Benie. Czy zdążyli uciec?
 Zaczęłam znów biec do samochodu, ale po kilku sekundach ostro się zatrzymałam, łapiąc się za udo. Spodnie w tym miejscu były w kolorze czerwieni. Stęknęłam. W ranie coś się znajdowało. Z niechęcią tam pogrzebałam. Całe palce miałam teraz mokre od krwi. Delikatnie wyjęłam przedmiot. To był pazur. Miał cztery centymetry długości. Trzęsłam się. Poczułam żółć w gardle. Głośno przełknęłam ślinę.
 Na całe szczęście nie straciłam dużo krwi, więc mogłam wstać i prawie normalnie się poruszać.
    Ben, gdzie jesteś?
 Mam zawołać wampira? To byłoby niebezpieczne. Wszystkie wilkołaki mogłyby usłyszeć i mnie odnaleźć. Zadzwonić? Nie znam jego numeru. Znamy się od kilku miesięcy, a ja nadal nie mam go w kontaktach. Wszystko przez to, że na początku znajomości uważałam go za seryjnego mordercę. Oczywiście, nadal uważam go za niego, lecz już nie zabija tak ludzi. Chris go namówił do picia krwi ze szpitala, z torebki.
 Tak szybko jak potrafiłam, ruszyłam w stronę pojazdu. Noga ciągle bolała. Pieczenie i ukłucia osłabiały mnie tylko wtedy, gdy cały swój ciężar postawiłam na prawej części ciała.
 W połowie drogi ziemia zaczęła się kręcić, drzewa łączyły się w jeden. Coraz trudniej było mi oddychać. Łapałam tyle powietrza ile zdołałam pomieścić w płucach. Wszystko mnie bolało. Nie mogłam ani się zgarbić ani wyprostować. Nie mogłam też ruszyć kończyną dolną. Lecz zrobię wszystko, żeby tylko wyjść z tego lasu.
 Jeden krok. Drugi krok. Trzeci, czwarty. Przy piątym upadłam. Promienie słoneczne rozjaśniały krajobraz, ale dla mnie było ciemno. Zamknęłam oczy, prosząc, aby ktoś mnie znalazł. Nie miałam więcej siły, by się podnieść. Potrzebowałam pomocy.
 Doczołgałam się do najbliższej sosny. Oparłam głowę o konar. Nic nie słyszałam. Ani krakania kruka, czy też kroków. Zostałam sama. Zachciało mi się płakać jednak żadna łza nie spłynęła. Nagle wyczułam ostry zapach. Siarka. Czyżby Ava tutaj była? Ból w udzie nasilił się. Ręka, w której ciągle trzymałam pazur, paliła mnie. Ciężar przedmiotu stawał się nie do wytrzymania. Szybko upuściłam go. 

O mnie

Moje zdjęcie
Miłośniczka fantasy, magii, wiedźm oraz rocka.