sobota, 23 listopada 2013

Rozdział 7

 W szkole nie czułam się za dobrze. Nie mogłam się na niczym skupić. Na matematyce wszystkie liczby zlewały się w jedną. A angielskim widziałam tylko wyraz „sen”. Byłam bardzo zmęczona, lecz za żadne skarby nie mogłam usnąć. Na jednej z przerw weszłam do łazienki w budynku sportowym. Tam raczej dziewczyny nie przychodziły, więc mogłam pobyć sama. Usiadłam, opierając się o ścianę i zamknęłam oczy. Sen był tak, blisko, ale jednocześnie i tak daleko. Nie myślałam o niczym.
 Nie wytrzymałam. Uciekłam z trzech ostatnich lekcji. Na dworze nadal było mroźno, więc nie mogłam tam zostać. Następnym miejscem, o którym pomyślałam, był sklep „Mundy”. Miałam nadzieję, że o tej godzinie Dante będzie pracował.
 Ruszyłam przed siebie. Nie miałam daleko. Niecałe dwadzieścia minut drogi. Na ulicach nie było żadnych korków i doszłam w piętnaście minut. Odmroziłam sobie różne części ciała. Prawie nie mogłam ruszać palcami u rąk, jak i u nóg.
 Gdy weszłam, nad drzwiami powitał mnie ten sam dzwonek. Pomiędzy regałami z księgami, a produktami mydlanymi, zobaczyłam go. Właśnie wykładał różnokolorowe mydła. Podeszłam do chłopaka i się przywitałam.
 - Ty nie w szkole? – Jakbym słyszała dorosłego osobnika, gdy przyłapał ucznia na wagarach. Dante był starszy ode mnie, ale tylko o dwa lata.
 - Chciałam ci podziękować za werbenę. Naprawdę mi pomogła.
 - Miło to słyszeć – odparł, podnosząc puste pudło.
 - Mogłabym pomóc? – zapytałam.
 Miałam nadzieję, że się zgodzi i nie będę miała poczucia winy, że nic nie robiłam.
 - Jeśli już tu jesteś, to możesz pomóc w sprzątaniu zaplecza. – Pokazał lekko żółte zęby, ciesząc się, że nie będzie musiał sam wszystkiego robić.
 Na zapleczu było duszno oraz gorąco, więc zdjęłam płaszcz i powiesiłam go na oparciu krzesła, na którym znajdował się stos papierów. Obok, na biurku, leżały ich, aż cztery kupki. Pomieszczenie było małe, lecz na takie wymiary mnóstwo pudeł, telewizor i „starożytny” komputer mieściły się. 
 - Od czego mam zacząć?
 - Możesz wyrzucić puste pudełka do kosza – odpowiedział, przeglądając jakieś dokumenty.
 Zrobiłam to, co mi polecił. W ciągu tych dwóch godzin wyniosłam opakowania, pościerałam kurze i zmiotłam podłogę. Dante włożył papiery do segregatorów i ułożył kartony tak, że można było wszystko znaleźć i jednocześnie zostawiały dużo wolnego miejsca. Po skończonej robocie zauważyłam, że pomieszczenie to tak naprawdę gabinet. Teraz wyglądał inaczej, niż kiedy tu weszłam. Widziałam odcień desek, kolor ścian i sufitu.
 Trochę spoceni wyszliśmy do sklepu i usiedliśmy na blacie. Właśnie się śmiałam z dowcipu, gdy poczułam dobrze mi znaną energię. W jednym momencie chciało mi się skakać ze szczęścia oraz wymiotować z przerażenia. Ręce zaczęły mi drgać, a nogi stały się miękkie. Chłopak to zauważył i przytrzymał mnie.
 - Anna, dobrze się czujesz? – Pytał się mnie, a ja słyszałam jak przez ścianę.
 Czułam energię Lexi! Ona gdzieś tu jest.
 Nie mówiąc nic wzięłam płaszcz, okryłam się nim i biegiem ruszyłam w stronę wyjścia. Z daleka widziałam jej aurę. Była pomarańczowa z domieszką różowego. Odwaga z przyjaźnią.
 Biegłam, co sił w nogach jednak nie mogłam jej dogonić. Stanęłam na chwilę, łapiąc oddech. Prawie wykaszlałam płuca. Gdy znowu podążyłam za przyjaciółką trop się urwał przy kafejce „Retro”. Rozglądałam się uważnie. Nigdzie nie mogłam jej znaleźć.  Pochyliłam się i oparłam dłonie na kolanach. Pewnie moja twarzy w tym momencie była cała czerwona, ale zimne powietrze chłodziło ją.
 Ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłam się przestraszona. To był Dante. Przytuliłam się do niego. Pierwsze łzy spłynęło po policzkach.
 Czyżbym miała już halucynacje? Muszę się w końcu z tym pogodzić. Już nigdy nie zobaczę Lexi.

 Następnego dnia w szkole przywitała mnie Olga Bennett. Dziewczyna miała proste, brązowe włosy do ramion oraz opaloną skórę. Piwne oczy podkreślała czarną kredką. Na małym nosie było kilka piegów, usta pomalowane błyszczykiem i nienaturalnie białe zęby.
 Z szarej torby wyciągnęła ulotki na temat balu. Szkoła co roku organizowała bale tematyczne pod koniec roku szkolnego. Wcześniejszym motywem była woda. Dziewczyny ubierały się w kolory morza, piasku, nawet i glonów. Byłam ciekawa, co w tym roku wymyślą, choć nie byłam pewna, czy pójdę. Miałam jeszcze kilka koleżanek, lecz to nie to samo, co z Lexi, czy Adamem.
 - Mogłabyś przylepić parę ulotek na drugim piętrze? Proszę – nalegała. Ja jestem dobrą osobą, więc się zgodziłam.
 W ostatniej chwili zdążyłam nakleić na ścianach informacje, gdy zadzwonił dzwonek na lekcje. Pierwsze zajęcia – historia Wielkiej Brytanii.
 Nie skupiałam zbytniej uwagi na to, co mówił nauczyciel. Myślami znajdowałam się w sypialni. Siedziałam na łóżku, a obok mnie Dante. Prawie się pocałowaliśmy! Tak bardzo tego chciałam, choć moje serce należało do Chrisa. Ale ciało domagało się szarookiego. Nie rozumiałam tego odczucia. Było mi nieznane. 

 Wieczorem wyszłam na miasto. Właściwie nie można tego nazwać wieczorem. Było grupo po dwudziestej trzeciej. Wyszłam z domu, aby się przewietrzyć. Na niebie świecił księżyc w pełni. Z daleka dosłyszałam ryk wilkołaka. To ten dzień w miesiącu, w którym niektórzy ludzie zamieniając się w zwierzęta. W bestie, które nie mogą kontrolować. Przez jednego z nich będę miała paskudną bliznę do końca życia.
 Szłam przez oświetlone trasy. Po drodze ominęłam kilkoro ludzi: grupę nastolatków idących – albo wracających – na imprezę, jednego bezdomnego, śpiącego na gazetach i nietrzeźwą osobę. Jak na kogoś bez żadnej broni czułam się bezpiecznie. Może dlatego, że jakby ktoś mnie zaatakował, użyłabym magii, a może dlatego, że ktoś, dobrze mi znany, szedł za mną. Nie zauważyłam tego, dopóki nie przeszłam przez ulicę.
 - Śledzisz mnie? – Przystanęłam, nie odwracając się.
 - Obiecałem, że będę cię chronił – odpowiedział wampir, zatrzymując się przede mną. – Więc to robię.
 Z jednej strony znajdował się wielki mur, a z drugiej głęboka rzeka, droga była zbyt wąska i nie miałam jak przejść.
 - Nic mi nie grozi. Możesz już wracać do domu.
 Próbowałam przecisnąć się obok Bena. Nasze ciała były tak blisko, a mój nos prawie stykał się z jego podbródkiem. Czułam od niego zapach spalin, wody kolońskiej i krwi. Najwidoczniej przed chwilą się kimś pożywił.
 Poczułam ciepło na policzkach i dziękowałam Bogu, że moja twarz nie była oświetlona.
 Zielonooki zatrzymał mnie, przytrzymując nadgarstek. Chłód jego skóry, zmroził moją skórę.
 - O tej godzinie nie jest bezpiecznie, nawet dla czarodzieja – rzekł, po czym zaczął mnie prowadzić do domu.
 Wiedziałam, że coś przede mną ukrywa. Chciałam się dowiedzieć czego.
 - Co się dzieje? – zapytałam.
 Ben rozglądając się na boki zwolnił tempo i powiedział:
 - Łowcy są w mieście. Nie mam pojęcia ilu ich jest. Wiem jedynie, że chcą złapać coś nadprzyrodzonego. Wampira, wilkołaka, a nawet czarownicę.
 Zamarłam. Myślałam, że łowcy zabijają tylko wampiry i wilkołaki. Ale żeby ludzi mojego gatunku? Zaczęłam drżeć i co chwilę słyszałam kroki nieznajomych.
 Prawie biegliśmy do domu. Nie miałam kondycji, więc po kilku minutach ciężko mi było. W połowie drogi mężczyzna gwałtownie stanął. Widziałam jak jego mięśnie się napięły. Wyprostowany, gotowy do ataku. Oczy wampira zaczęły się zmieniać. W tym samym czasie kły wydłużały się. Ben usłyszał ich. Nie kazał mi uciekać. Ja też się przygotowywałam.
 Zamknęłam oczy i po cichu przywołałam magię. W tym samym momencie poczułam przyjemne ciepło, skóra rozjaśniła się, choć tylko ja to widziałam.
 Pierwsza strzała trafiła centymetr od mojego buta. Cofnęłam się przestraszona. Zielonooki złapał mnie mocno za rękę. To trwało trzy sekundy zanim nie przerwała na kolejna strzała. Leciała wprost na mnie, w klatkę piersiową. Ben chwycił ją w ostatniej chwili, a następnie odrzucił.
 Za pomocą mocy zbudowałam niewidzialną tarczę otaczającą nas. Tylko, że ktoś złapał mnie od tyłu i zapiął moje dłonie kajdankami, które parzyły skórę. Zdusiłam jęk. Wampir rzucił się na ratunek. Słyszałam trzask łamanej kości oraz głośny krzyk z dodatkowym przeklinaniem.
 Huk!
 Postrzelili mnie!
 Upadłam na kolana. Prawe ramie paliło żywym ogniem. Z rany zaczęła spływać rzeka krwi.
   Ben – wysłałam mu telepatycznie wiadomość. – Uważaj.
 Widziałam jak biegiem rusza na przeciwników. Jednemu skręcił kark, drugiemu prawie wyrwał głowę. Mężczyzna z pistoletem próbował go zastrzelić. Jednak wampir był szybszy. Pokazał kły i wsunął je w szyje. Utrata zbyt dużej ilości płynu nie pozwalała mi obejrzeć do końca tej sceny. Wszystko zrobiło się rozmyte. Słyszałam jak ktoś się krztusi i dwa upadające ciała na chodnik.

O mnie

Moje zdjęcie
Miłośniczka fantasy, magii, wiedźm oraz rocka.