środa, 26 lutego 2014

Rozdział 14

 Przez resztę nocy rozmyślałam nad tym, co powiedział Zankou. A jeśli mówił prawdę? „Azazel jej nie złapał. Tylko ktoś kogo znała i ufała.” Lecz nadal nie byłam pewna, czy Lexi żyje. Nie została porwana przez starszego wampira. To już coś. Jednak ktoś inny to zrobił.
 Znała i ufała.
 Jej ojciec? To by było dziwne. Choć możliwe. Tylko on miał pokerową twarz na pogrzebie. Teraz sobie przypomniałam, kogo nie zaprosili. Caleba Blackthorne, jej chłopaka. Może nie mógł przyjść …
 … Bo był z prawdziwą Lexi – dopowiedziała moja podświadomość.
 Jest taka możliwość, że Felix i Caleb wiedzieli o dziewczynie? Kto jeszcze znał prawdę? Pamele?
 Tuż przed wybiciem godziny szóstej mój mózg przypomniał mi o innych zdaniu, które wypowiedział Zankou: „Gdyby tylko Chris widział, co robisz z jego kuzynem albo tym ze sklepu.” Skąd on wiedział, co ja z nimi robię? Skąd on wiedział o Dante? Śledzi mnie? Cały ten czas był w mieście? Gdzie się ukrywał przez te cztery miesiące? Nad jeziorem?
 Zadawałam sobie tyle pytań, a ja nie znałam odpowiedzi na żadne z nich. Czułam się taka bezradna i słaba.
 Moja rozmowa z Alexis. „Ja nigdy nie zginę. Nie szukaj odpowiedzi. Będzie jeszcze gorzej. Oni wszystko zataili.” O czym ona mówiła? Kogo miała na myśli, mówiąc „oni”? I czemu ukrywają prawdę o niej?
 Mówiła o kimś kogo znała i ufała.
 Jej rodzice, Caleb.
 Czy ktoś inny?
 Przez cały dzień, tylko o tym wszystkim myślałam. Przyjaciółka nie chciała, abym dowiedziała się o jej sekrecie, lecz nie mogłam znieść tej niewiedzy. Powiedziała, że nigdy nie zginie, czyli żyje. Oddycha, rusza się, w jej żyłach płynie krew. Postanowiłam, że popytam wilkołaka o nią, a jeśli będzie ukrywał prawdę, to ja znam sposoby na jej wydobycie.
 Nie obchodziło mnie to, że rozgniewam „ich”. Nawet nie wiedziałam, kim oni są. Ale się nie bałam. Nic mi nie zrobią. Jestem potężniejsza od nich. Umiem się bronić.

 Już za dwa dni bal. Żebym, chociaż na chwilę poczuła się, jak normalna osoba pomagam w przygotowaniach. Główna opiekunka zwolniła mnie z całego dnia zajęć. Nie miałam lekcji, ale przez te siedem godzin przywieszałam dekoracje oraz sprzątałam. Musiałam myć podłogę, jakby sprzątaczki nie mogły tego zrobić. Jednak nie protestowałam. Nie chciałam wybuchnąć w pobliżu tylu osób: opiekunki, Sylvii, Olgii i trzech chłopaków, którzy nosili głośniki.
 Podczas krótkich przerw szukałam Caleba, lecz go nie znalazłam. On wagarował częściej ode mnie. Pewnie spędza ten czas z Lexi.
 Tylko gdzie?
 Na pewno nie w jej mieszkaniu. W domu Blackthornów? A może u ojca Alexis? Jakbym tylko wiedziała, gdzie oni mieszkają. Przyjaciółka mówiła, że Felix zamieszkał poza miastem, ale powiedziała szczegółów. A jeśli ona od dawna wiedziała, że pewnego dnia będzie musiała „umrzeć”? Zamieszkała z ojcem, ponieważ nikt nie wiedział, gdzie się podziewa.
 To byłby cios w sam środek serca. Albo poniżej pasa. Jak kto woli.
 Kilka minut przed wyjściem z sali pojawił się Dante. Na sam jego widok mój dzień stawał się przyjemniejszy i szczęśliwszy. Nie mogłam panować nad uśmiechem, drżeniem rąk i tego uczucia w brzuchu. A gdy stałam blisko niego było mi gorąco oraz duszno.
 Wychodząc chłopak objął mnie ramieniem, jakby zaznaczał, że jesteśmy parą. A chyba nie jesteśmy. Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy.
 Myśląc o tym poczułam, jakbym coś straciła. Może on nie chce być ze mną? Przyjaźń mu wystarczy? Ale wtedy by mnie nie zaprosił na bal. Te pytania po raz pierwszy pojawiły się w mojej głowie.
 Przytuliłam się do Dantego. W daleko oddalonym zakamarku umysłu przypomniał mi się Chris. „Przecież nadal go kocham. Mogę go uratować.” Jednak go odtrąciłam. Wepchnęłam jeszcze dalej w nieoświetlone i zapomniane miejsce.
Cieszyłam się tą chwilą. I nie pozwolę, aby wspomnienia o dawnym chłopaku to zrujnowało.
 Wsiedliśmy razem do auta. Siedzieliśmy tak blisko siebie. Czułam się, jakbym chodziła po rozżarzonych węglach, tylko że żar rozchodził się po wszystkich częściach ciała. Serce waliło mi w piersi, a ja nie próbowałam go spowolnić. Nie musiałam. Nikt tego nie słyszał.
 - Dokąd jedziemy? – zapytałam, gdy dostrzegłam, że nie kierujemy się w stronę mojego domu.
 - Muszę ci coś pokazać. – Był bardzo poważny i martwił się czymś. – To bardzo ważne.
Co chciał mi pokazać? Coś co zmieni moje uczucia do niego. Tak samo jak życie.
 Po około siedmiu minutach zjechaliśmy z ulicy na drogę prowadzącą do małego osiedla. Nigdy nie byłam w tej części miasta. Przejeżdżałam w tym kierunku milion razy, lecz nigdy nie zwróciłam uwagi na kilka domków. Niby wyglądały normalnie, jednak coś się w nich kryło. Nie byłam tylko w stanie powiedzieć co.
 Samochód zatrzymał się przed szarym budynkiem z numerem 9. Był to jednopiętrowy dom zastawiony bordową bramą. Zauważyłam, że tylko ten go miał. Podeszliśmy do brązowych drzwi, na wysokości głowy posiadały dekoracyjne okienko.
 Nie wiem czemu, ale się bałam. Chce mnie przedstawić swoim rodzicom? W końcu zobaczę, jak on mieszka, jak wygląda jego pokój.
 Powoli weszliśmy do środka. W progu na chwilę przystanęłam i zaczęłam wdychać bardzo ładny oraz znajomy zapach. Szałwia z lekką nutą Zimowitu.
 Korytarz był krótki, prowadził do salonu. Ściągnęliśmy buty i kurtki. W mieszkaniu nie było zimno, ale też nie ciepło. Dante złapał mnie za rękę i szybko zaprowadził do swojej sypialni. Najpierw musiało się przejść przez pokój główny. Przez te kilka sekund zdołałam się trochę przyjrzeć. Jego ściany zostały pomalowane farbą w kolorze musztardy, podłogę zdobiło ciemne drewno, a meble – ciemno pomarańczowe albo jasno brązowe.
 Drzwi do prywatnej przestrzeni chłopaka wykonano z czarnego tworzywa, a na samym środku przyklejono kartkę z napisem Nie otwierać. Kiedy się otworzyły przed sobą zobaczyłam, coś czego się nigdy nie spodziewałam.
 Na ścianach były przyklejone rysunki. Kartki zajmowały około 100% powierzchni, a wszystkie przedstawiały … Mnie. Niektóre ukazywały mój portret, na kilku byłam ja w całego okazałości, a na jeszcze innych rzeczy, które dokonałam: jak dusiłam Ave, jak upadałam z dachu, jak ogień „tańczył” wokół mnie.
 - Co to jest? – Byłam zdezorientowana i trochę przestraszona. Czy Dante mnie śledził?
 Ale trzeba przyznać. Miał talent.
 Zrozumiałam, że to nie jest sypialnia chłopaka, tylko ołtarzyk. Lecz w rogu znajdowała się biblioteczka z księgami. Tak, księgami zaklęć.
 - Czy ty jesteś …? – Nie dokończyłam. To słowo nie mogło mi przejść przez gardło.
 - Tak. – Spojrzałam na niego. – Jestem czarownikiem. Tak jak ty.
 Co? Skąd on wiedział?
 - Tylko, że ja umiem to ukrywać.
 Przypomniałam sobie tą wizję, którą widziałam po spotkaniu z Biancą. Kiedy wracałam i spotkałam Dantego. To miejsce. Czy to była prawda?
 - Co oznaczają wszystkie te rysunki? – Przeniosłam wzrok na nie. – Prześladujesz mnie? Od jak dawna?
 Moje mięśnie stały się sztywne, a całe ciało naprężone.
 - To jesteś ty.
 - Wiem o tym. Czemu je namalowałeś?
 Chłopak usiadł na czarnej sofie, zrobiłam to samo.
 - Jesteś moim zadaniem. - Co? – Mam cię chronić.
 Przed czym? Trochę już na to za późno. Wiem, że umrę i nic nie da się z tym zrobić.
 - Przychodziłaś do mnie każdej nocy. Od dwóch miesięcy. Gdy wstawałem miałem w ręce twój portret.
 Nadal tego nie rozumiałam.
 Właściwie musiałam najpierw to wszystko sobie poukładać. Dante był czarodziejem. Ukrywał to przede mną, ponieważ? On miał wizję ze mną w roli głównej. I do tego narysował chyba każdy moment, w którym używałam magii.
 - Czemu się mi ujawniłeś, właśnie teraz?
 Chłopak się nie odzywał przez chwilę. Przeczesał włosy palcami i wolno wstał z kanapy. Czułam, że to poważna sprawa. Podszedł do regału i wyciągnął coś z najwyższej półki. Zauważyłam, że to tubka. Podał mi ją, a ja wyciągnęłam to co było w środku. Wyglądało na plakat w formacie A1. Trochę się bałam spojrzeć, co przedstawia. Aż w końcu rozwinęłam papier. Widniała na nim moja postać. Leżała. Oczy miała otwarte. Były puste, nie ukazywały strachu, ani nic. Klatka piersiowa była obniżona, a twarz wychudzona, jakby coś wyssało wszystko, co tam było. Poniżej mnie Dante napisał słowo „Mort” dużymi i pogrubionymi literami.
 Upuściłam plakat i przytuliłam się do szarookiego, przyciskając głowę do jego torsu. Słyszałam bicie jego serca, było szybsze niż normalnie. Poczułam ciepło jego ciała oraz zapach dezodorantu. Chłopak mnie objął. Czułam się bezpieczna przy nim. Nawet perspektywa mojej śmierci nie wydawała się już taka straszna.
 Podniosłam głowę. Oboje patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Nie czekając, aż Dante zrobi pierwszy ruch pocałowałam go. Był to delikatny całus, można uznać go za muśnięcie. Lecz Dante nie chciał skończyć na tym. Przycisnął mnie do siebie, jedną ręką trzymając mój kark, a drugą plecy. Ja zagłębiłam swoje palce w jego blond włosach. Przycisnął swoje usta mocno do moich. Chwilę później otworzyliśmy lekko wargi i nasze języki wreszcie się dotknęły. Przeszedł mnie przyjemny dreszczyk.
 Oderwałam się, aby złapać oddech. W pokoju zrobiło się duszno. Miałam wrażenie, że wdychamy własne powietrze.
 Nic innego się nie liczyło oprócz tej chwili.
 Całowaliśmy się mocniej, namiętniej. Moje ręce podwinęły jego granatową koszule i dotknęłam skóry. Była rozpalona. Palce sunęły po idealnie wyrzeźbionym brzuchu. Chłopak zaczął rozpinać guziki. Jeden po drugim. Ja nie mogłam wytrzymać. To ciepło między nami atakowało mnie z każdej strony. Pomogłam ściągnąć mu ubranie jak najszybciej. Był nieźle umięśniony. Zaczął całować mnie po szyi.
 Chris.
 Gdzieś głęboko w moim umyśle odezwał się głos.
 A jeśli Zankou mnie śledzi? Widzi co ja teraz robię?
 Gwałtownie oderwałam się od Dantego. Oddychaliśmy szybko.
 Szybko wstałam z kanapy. Poczułam lekkie poczucie winy, że zdradziłam Chrisa.
 - Przepraszam – wydukałam. – Chyba jeszcze nie jestem gotowa.
 To oczywiście było kłamstwo. Byłam gotowa, oczekiwałam ten moment. Ale już nie mogę przestać myśleć o wampirze, który ma całe moje serce.
 Z przepraszającą miną, opuszczonymi ramionami, wyszłam z mieszkania.
 Na zewnątrz było strasznie zimno. Chciałam powrócić do tego cieplutkiego domku i obściskiwać się z Dante. Niestety nie mogłam, dopóki Chris nie zniknie z mojego życia.
 I serca oraz umysłu.

sobota, 15 lutego 2014

Rozdział 13

 Wróciwszy do domu, przebrałam się w czarne spodnie, szarą bluzkę i sweter w kolorze niebieskim. Zadzwoniłam do Sylvii. Chciałam ją przeprosić za moje wczorajsze zachowanie. Z jej pamięci usunięto tylko część, w której zaczęłam używać magii, więc nadal pamiętała, jak krzyczałam na nią.
 - W moim życiu wydarzyło się wiele przykrych rzeczy i wyładowałam emocje na tobie – tłumaczyłam. – Bardzo przepraszam. Nawet nie wiesz, jak ja się teraz czuję z tego powodu.
 - Nic się nie stało. Każdy ma złe dni.
 Lubiłam ją za to, że patrzy na świat przez różowe okulary. Jest optymistką, co jest wręcz odwrotnie do moich przekonań.
 - Jakbyś chciała pogadać to wiesz, gdzie mnie znaleźć. – I tak skończyłyśmy rozmowę.
 Przez resztę dnia szukałam w Księdze Zaklęć informacji o dziwnych istotach, które widziałam przed posesją Bena. Ciemne zwierzęta ze skrzydłami. Czy naprawdę je widziałam? Nic o nich nie znalazłam. Może to nie były psy ani koty. Możliwe, że nie miały skrzydeł.
 Zwariowałam. To jedyna logiczna odpowiedź.
 Po kolacji zapytałam się o nich mamy, lecz nic nie wiedziała. Tak samo jak ja. I księga. To niemożliwe, aby nikt inny ich nie widział. Nie mogłam być pierwszą osobą. Znałam jeszcze jedną czarownicę, która mogłaby mi pomóc. Właściwie to dwie, ale do drugiej nie miałam numeru telefonu, a na wizytę było już za późno. Więc zadzwoniłam do cioci.
 - Anna, miło cię znowu słyszeć. – Najwidoczniej była zadowolona, że się do niej odezwałam. – Dawno nie rozmawiałyśmy. Powiedz, co się stało.
 Wiedziała, że potrzebuję pomocy? Skąd?
 - Zadzwoniłaś do mnie tak późno. I wyczułam, że coś leży ci na sercu. Opowiedz wszystko.
 A więc mówiłam do niej. Istoty ze skrzydłami, wizja Bianci, moja śmierć i podejrzliwość do Lexi – nic nie pominęłam. Nawet wspomniałam o Nyks i że jestem jej potomkinią. Kiedy skończyłam, nie odzywała się przez chwilę. Myślałam, że się rozłączy za moment. Ona nie była tylko ciocią, ale także i przyjaciółką. Gdy przyjechała do mnie i babuni kilka miesięcy temu opowiedziałam jej o dziwnych snach, które mi się przytrafiały. I tak się dowiedziałam, że jestem czarownicą. To jej pierwszej powiedziałam, że stłukłam pamiętną ramkę mamy i ona pomogła mi ją posklejać. Nikt inny się nie dowiedział o popsutej ramce. To zostało naszą tajemnicą.
 - To dużo informacji, jak na jedną godzinę – oznajmiła. – Nie martw się. Nie pozwolę, aby coś ci się stało. – To już trzy osoby chcą mnie chronić. – I przeszukam wszystkie księgi, żeby znaleźć coś o tych skrzydlatych.
 Z chwilą, gdy mówiłam o tym wszystkim, co się dzieje w moim życiu, wielki ciężar spadł mi z pleców. Tak jakby moje problemy były wielkim głazem, który wszędzie wlokłam na barkach, aby później go zostawić za sobą i nigdy się za nim nie oglądać.

 W nocy nie usnęłam. Nie mogłam. Werbenę schowałam głęboko w szufladzie, by mnie nie kusiła. Możliwe, że po niej śnią mi się koszmary, których nie pamiętam.
 Leżałam na łóżku, przykryta różową kołdrą, myślami wracając do Lexi. Czy jest szansa, że ona żyje? Że to ciało w trumnie nie było jej? Znamię przecież sobie od tak nie znika. Zostaje z posiadaczem o końca istnienia. Ale jeśliby Alexis przeżyła, to na pewno by do mnie zadzwoniła. Wiem, że się pokłóciłyśmy kilka dni przed zdarzeniem, lecz nigdy by mi tego nie zrobiła. Przecież minęły cztery miesiące, od kiedy zaginęła. Może jest jakiś sposób, aby się przekonać?
 Otworzyłam księgę i szukałam. Po znalezieniu odpowiedniego artykuły wzięłam zdjęcie, na którym widnieje Lexi ze mną na plaży, śmiejemy się i jemy lody oraz dwie świeczki: żółtą i niebieską. Założyłam kurtkę i buty. Wyszłam najciszej jak się tylko dało. Gdyby tylko matka się dowiedziała, co zamierzam zrobić, zabrałaby Księgę Zaklęć, zamknęła mnie w pokoju, a klucz wyrzuciła jak najdalej. Mama jest zadowolona, że używam magii w dobrych intencjach, lecz takie coś jak rozmowy z duchami nie popiera.
 Zegar wybił godzinę pierwszą w nocy. A ja wyszłam z domu. Ostatnim razem to się źle skończyło, ale teraz użyłam zaklęcia, które czyni mnie niewidzialną. Nikt nie może mnie zobaczyć, dotknąć oraz wyczuć. Jakby mnie nie było.
 Właściwie nie wiedziałam, dokąd idę. Poszłam tam, gdzie mnie nogi zabrały. Mój spacer trwał z dwadzieścia minut, aż dotarłam na miejsce.
 Jezioro wyglądało przepięknie, a nawet nie oświetlało go światło księżyca, jak to było ostatnim razem. Kiedy przyszłam tu z Chrisem. Na brzegach wyrosła długa trawa, a niebo zachmurzyło się, choć nie wyglądało na to, żeby zaczęło padać.
 To właśnie tutaj Chris wyznał mi miłość, a ja ją odwzajemniłam.
 Cienkie igły wkuły się w serce, jednak zignorowałam to uczucie. Nie mogłam rozczulić się tą sprawą. Chciałam porozmawiać z Lexi, sprawdzić czy naprawdę umarła.
 Uklękłam na trawie, położyłam granatową kurtkę na ziemi. W tym momencie nie czułam zimna, byłam zbyt zdenerwowana i podekscytowana zarazem. Zapaliłam żółtą świece i wypowiedziałam zdanie po łacinie. Przy końcu wiatr przywiał swoją energię do mnie. Zapalając niebieską świeczkę, trzymałam nad nią zdjęcie z przyjaciółką. Powtórzyłam słowa wspomniane wcześniej. Fotografia zaczęła się palić. Najdziwniejsze było to, że tylko ta strona, na której była blond włosa. Nagle zaczęła mnie boleć głowa, a oczy zaczęły piec od dymu. Zamknęłam je. Kiedy podniosłam powieki znajdowałam się gdzie indziej. Nie kucałam na trawie przy ciemnoniebieskim jeziorze, księżyca nie było widać i zrobiło się cieplej. 
 Siedziałam na plaży. Z Alexis. Jadłyśmy kupione przed chwilą lody. Ja wybrałam truskawkowo – waniliowe, a ona wiśniowe. To był najcieplejszy dzień tego lata. Miałyśmy po szesnaście lat i we wrześniu szłyśmy do liceum. Cieszyłyśmy się, że już przestaną nas traktować jak dzieci, tylko jak dorosłe panny.
 - Pewnie się zastanawiasz – rzekła tajemniczo dziewczyna.
 - Nad czym? – zapytałam. Nie pamiętałam już, czemu się tu znalazłam. Znowu byłam przed liceum. Przed tym jak dowiedziałam się, że jestem czarownicą, jak poznałam Chrisa i Bena, jak … Moje wspomnienia z późniejszych czasów szybko znikały.
 - Czy żyję – dokończyła, uśmiechając się.
 Po to się tu zjawiłam? Tak, tak! Nie mogę tego zapomnieć.
 - No więc? Umarłaś? Na twoim ciele nie znalazłam znamienia. – Czekałam na odpowiedź. – Jeśli tak, to jak? Azazel cię złapał czy ktoś inny?
 - Ja nigdy nie zginę.
 - Nie rozumiem.
 Gdyby babcia widziała, co robię. Jestem do przeszłości. Jak tylko wrócę muszę jej o tym powiedzieć. I zadzwonić do rodziców. Pewnie stęsknili się za mną. Ja za nimi bardzo.
 - Co to znaczy? Stałaś się wampirem? – Wstałam. Dlaczego to robi? Czemu odpowiada zagadkami?
 - Nie! Nigdy nie będę tą pijawką – prawie wykrzyczała.
 Czemu się tak wściekła? Przecież lubi wampiry. Razem oglądałyśmy wszystkie części Zmierzchu i sezony Pamiętniki Wampirów.
 - Nie szukaj odpowiedzi! Będzie jeszcze gorzej! Oni wszystko zataili.
 - Kim są oni? – Powtarzałam cały czas, ale czułam się, jakby zamknięto mnie w szklanym pudle i nikt mnie nie słyszy.
 W następnej chwili ktoś gwałtownie obudził mnie ze snu. Musiałam złapać powietrze w płuca, jakbym przedtem nie mogła oddychać. Zdezorientowana usiadłam. Najwidoczniej upadłam. Oczy nadal mnie piekły, mogłam się założyć, ze są całe czerwone. Rozejrzałam się. Nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie jestem. Jezioro. Las.
 Chris. Ben. Magia. Babcia. Adam. Lexi.
 Wszystkie wspomnienia wróciły z bólem głowy. Musiałam wziąć tabletkę, lecz najpierw porozmawiałam z pewnym osobnikiem.
 - Wiedziałem, że cię tu spotkam. – Usłyszałam ten przyjemny w uszach głos.
 Wstałam i odwróciłam się do Niego.
 Ucieszyłam się jak mała dziewczynka, która dostała wymarzoną lalkę. Chris Colby, mój chłopak, stał kilka metrów ode mnie. Serce zaczęło mi bić szybciej. Gdy już miałam do niego podbiec, coś przywróciło mnie na ziemie. To nie ten wampir, którego znałam. Zankou przejął nad nim kontrolę.
 - Miło mi, że się cieszysz na mój widok. – Ten piękny uśmiech, który teraz mnie przerażał i brzydził. Jego białe zęby zabarwiły się na czerwono.
 - Czego tu chcesz? – Aż się zdziwiłam, że mam w sobie tyle odwagi.
 - Chcesz się upewnić, czy twoja przyjaciółka żyje. A ja tylko powiem, że Azazel jej nie złapał. Tylko ktoś kogo znała i ufała.
 Znała i ufała?
 - Skąd to wiesz? I dlaczego mam ci wierzyć?
 - Jak nie chcesz to tego nie rób. Dzięki tobie znowu żyję. Odwdzięczam się ważnymi informacjami dla ciebie.
 Ta, bo akurat uwierzę.
 - Mógłbyś się inaczej odwdzięczyć. – Pokazałam znacząco. – Chcę odzyskać mojego chłopaka.
 Zankou się zaśmiał szyderczo.
 - Moja dusza wybrała właśnie jego. – Dusza? To on ją ma? – Ja z natury nie byłem wampirem. Moje ciało zmarło, jednak dusza została w miejscu, gdzie zostałem pochowany. I czekała na dzień, w którym się odrodzę.
 Odwróciłam się do niego plecami, wzięłam swoje rzeczy i odeszłam jak najszybciej. Miałam już dość tego dupka. Był jak pasożyt. Przejmuje ciało Chrisa, ale najpierw trzeba było zabić cztery osoby. A daje mi informacje o Lexi, które mogą nie być prawdziwe.
 - Gdyby tylko Chris widział, co robisz z jego kuzynek albo tym ze sklepu. – Usłyszałam za plecami.
 Niech się smaży w piekle.

niedziela, 2 lutego 2014

Rozdział 12

 W nocy nie spałam, ciągle myślałam o wizji Banci, Nyks i mojej śmierci. Czy Bianca miała podobne wizje? Czy udało jej się coś zmienić? Czy ktoś kiedykolwiek zmienił bieg wydarzeń?
 Na balkonie usłyszałam cichy chrzęst. Odwróciłam się. Ben stał przed wejściem. Ręce ukrył w kieszeniach. Niechętnie wstałam z łóżka i otworzyłam mu. Przez szparę wszedł też zimny podmuch, muskając moją twarz. Usiadłam na materacu, opierając o zagłówek. Wampir zrobił to samo. Nie odzywaliśmy się przez jakieś siedem minut. Nie było niezręcznie, tylko po prostu nie mieliśmy nic do powiedzenia. Albo nie wiedzieliśmy, jak ułożyć zdanie.
 Okryłam się kołdrą, aż po pachy. Było mi ciepło, lecz odczuwałam zimno na całym ciele. Ręce mi drżały, a nóg prawie nie czułam. Coś mnie odblokowało. Pękłam. Oczy piekły, a policzki i brodę miałam mokre. Oraz co chwilę pociągałam nosem.
 Mężczyzna przytulił mnie. Położyłam głowę na jego klatce piersiowej. Nie mogłam przestać płakać. Jakby tama zniknęła, a cały ocean łez wylał się na powierzchnię.
 - Ja nie chcę umrzeć – powiedziałam cicho.
 Ben nadal mnie obejmował, mocniej, jakby nie chciał nigdy puścić. Nie wyrażał zgody na to, aby śmierć mnie zabrała. Głaskał plecy, aż poczułam się lepiej.
 Złapałam jego bluzkę i wciągałam zapach. Pachniał mydłem oraz męskim dezodorantem. Zamknęłam oczy, wtapiając się w niego. Czułam ten zapach nawet, gdy zasnęłam i wstawałam. Miałam wrażenie, że dłoń Bena nadal trzyma się na moich plecach, a materac już zawsze będzie miał jego odcisk ciała na tej połowie łóżka.

 Gdy wchodziłam do kuchni moja mama sypała płatki czekoladowe do miski z mlekiem. Położyła ją na stole razem z łyżką.
 - Myślałam, że nie zdążysz zrobić sobie śniadania, więc ja je zrobiłam. Dla ciebie.
 Co się stało? Mama coś przeskrobała. Ostatni raz zrobiła mi śniadanie, gdy miałam osiem lat.
 - Dzięki – powiedziałam i usiadłam na wskazanym krześle.
 Od razu wzięłam się za konsumpcję. Mleko już zmieniało swój kolor, a niektóre płatki były nasiąknięte napojem. Rodzicielka usiadła obok i wpatrywała się we mnie. Na początku nie przeszkadzało mi to, lecz później zaczęło to doskwierać. 
 - Co? – zapytałam zbyt gniewnie.
 Kobieta złapała mnie za wolną rękę. Jej dłonie były zimne jakby kilka minut trzymała je w lodówce.
 - Słyszałam, jak płakałaś w nocy – wyszeptała, jakby to było tajemnicą. Każdy przecież czasami płacze. – Coś się stało? Jak byłaś u Bena?
 Nie chciałam mówić, o tym, że za kilka miesięcy umrę. To złamałoby jej serce. Już w ogóle nie mogłabym wychodzić z domu, ciągle byłabym pod jej opieką. Jeszcze jest za wcześnie na taką rozmowę. A może uda mi się zmienić bieg wydarzeń. Ben i Bianca obiecali, że będą mnie chronić, a ja im ufam. Przynajmniej wampirowi.
 - Nic mi nie jest. Płakałam z powodu … Lexi.
 - Wiem, że jest coś jeszcze. Czuję to. – Westchnęła. – Możesz mi powiedzieć wszystko.
 - Nic mi nie jest! – wrzasnęłam, szybko wstając, aż krzesło się przewróciło.
 Niezapalone lampki zaczęły migać, woda w czajniku się gotowała, obraz w holu spadł na podłogę, a pusta miska przechodziła w jeden kąt stołu do drugiego.
 Nie panowałam nad swoją mocą, tak samo jak nad gniewem. Lecz w tym momencie czułam się wolna i zrelaksowana, nawet gdy plecy miałam sztywne i wbijałam paznokcie w obrus. Słyszałam swoje imię. Matka mówiła do mnie od jakiegoś czasu. Kiedy spojrzałam jej w oczy, uspokoiłam się. Ale nie przeprosiłam. Wzięłam tylko torbę i wyszłam z mieszkania.

 Oczywiście w szkole wszyscy gadali o balu: za kogo się przebiorą, jak będzie wyglądać sala, kto wybierał muzykę. Gdybym była normalną nastolatką też bym się przyłączyła do rozmowy, ale miałam ważniejsze sprawy na głowie. A mianowicie własną śmierć. Kiedy to się stanie, jak to się stanie, w co będę ubrana.
 Nie jestem normalna.
 - Anna. – Zaczepiła mnie Sylvia Sheppard. – Chcę cię o coś zapytać. To ważne.
 Przystanęłam obok swojej szafki. Otworzyłam ją i wyjęłam potrzebne książki.
 - Lepsze są niebieskie światła czy zielone?
 I to jest ta ważna sprawa? Kolor świateł? Dla niej najważniejszą rzeczą w tej chwili jest oświetlenie. A przecież są poważniejsze problemy na świecie.
 Ja za około trzy miesiące umrę!
 Nie mam czasu rozmawiać, o czymś takim.
 - Nie wiem. Nie obchodzi mnie to – syknęłam, zatrzaskując szafkę.
 Czy wszyscy muszą mnie dzisiaj wkurzać?
 Sylvia mnie dogoniła, złapała za prawe ramię i obróciła. Stłumiłam jęknięcie. Może już nie mam żadnego śladu po ranie, ale to nie oznacza, że nadal mnie boli.
 - Myślałam, że idziesz na bal – rzekła, sprawdzając listę osób.
 - No i co z tego. – Krew mi się w żyłach gotowała. – Niektórzy ludzie mają ważniejsze sprawy.
 Wybuchłam. Usłyszałam, że na dworze rozpętała się burza z piorunami. Wiatr wiał silniej niż przedtem.
 - Wiem, że Lexi zginęła. Już naprawdę. Ale nie musisz wyładowywać złości na mnie. – Nawet po tym, jak na nią naskoczyłam, ona była miła dla mnie. – Niektórzy wiedzieli od dawna, że ona nie żyje.
 Zacisnęłam mocno dłonie oraz zgrzytałam zębami. Ręce zaczęły mnie piec, lecz nadal je tak trzymałam. Już przewracałam oczami, taki żeby tylko białko było widać, lecz głośny dzwonek na lekcje mi przerwał.
 A później nagle wszystko ucichło. Nie padało za oknem, nie wiał tak ostry wiatr. Twarz dziewczyny była czerwona. Miała uciec ode mnie, jednak ktoś ją powstrzymał. Ben stanął przed nią i wpatrywał się w jej oczy. Sylvia kilkakrotnie zamrugała, a nas już wtedy nie było.
 Stałam z wampirem przed szkołą. W tym momencie przestałam czuć gniew, a w jego miejsce wstąpiło poczucie winy. Dwukrotnie w tym dniu użyłam magii i nie mogłam jej kontrolować. Moc sama się wymsknęła na zewnątrz. Ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam cichutko płakać.
 Ben poklepał mnie po plecach i przemówił:
 - Co się tam stało?
 Pokręciłam głową.
 - Z byle powodu zaczęłam być zła na koleżankę. I nie mogłam przestać.
 Po chwili wytarłam policzki. A wtedy przyszło do mnie pytanie. Co Ben tu robił?
 - Poczułem, że coś jest nie tak z tobą i przyjechałem – odpowiedział na pytanie, jakby umiał czytać w myślach.
 - Poczułeś? – spytałam.
 Zielonooki przeczesał włosy ręką. Nie odpowiedział od razu, pewnie musiał najpierw sam to sobie wytłumaczyć.
 - To zaczęło się dzisiaj. Wstałem, bo poczułem gniew. Głęboko w środku mnie. Po kilku minutach przestało. Ale niedawno wyczułem to samo, tylko z większą siłą.
 Nie rozumiałam tego. Jak on mógł czuć to, co ja? Przecież nie jesteśmy jakoś ze sobą powiązani. Właściwie, czy to możliwe?
 - Jak?
 Ben podniósł ramiona.
 - Powinnaś już wracać na lekcje – powiedział szybko i odszedł.
 Jeszcze tam stałam, rozmyślając o tym. Czy to się wydarzyło po zaklęciu przedwczoraj miało z tym do czynienia? Moja krew wpłynęła do jego ran. Czy tak się to robi?
 Przez to całe moje dziwne życie zaczęłam obgryzać moje pomalowane paznokcie. 


 Nazajutrz odbył się pogrzeb Lexi. Pamele, matka dziewczyny, zaprosiła tylko najbliższą rodzinę i mnie. Dziwnie tam się czułam. Nikogo nie było w moim wieku. Byłam najstarszą z dzieci, a najmłodszą z dorosłych. W tym tłumie znałam tylko rodziców zmarłej.
 Przed mszą ojciec Lexi, Felix, zaprosił mnie do małego pokoju. Pomieszczenie nie miało okien, a wchodziło się do nich przez podwójne, drewniane drzwi. W kątach stały ciemnobrązowe lampy, więc pokój wydawał się jasny. Na samym środku ustawiono stół, a nim otwarta trumna. Podeszłam do niej. Strach zacisnął moje gardło, które wyschło na wiór. W tym momencie nie mogłam nic powiedzieć, ani nawet przełknąć śliny.
 Lexi wyglądała jakby spała. Długie blond włosy miała rozpuszczone, lekki makijaż, a skóra wyglądała normalnie, tylko że błyszczała. Ręce dziewczyny trzymały różaniec, pomalowane na bezbarwny kolor paznokcie wyglądały niezdrowo jakby nigdy nie wydawała mnóstwo pieniędzy na manicure. Ubrali ją w kremową, prostą sukienkę do kolan, białe pończochy i buty, które nigdy by nie włożyła.
 Zauważyłam, że zostałam sama w pomieszczeniu. Spojrzałam jeszcze raz na przyjaciółkę.
 - Co tak naprawdę się stało? – spytałam samą siebie. Nie wierzyłam w historię o ludzkim przestępcy. Lexi była z Adamem tej nocy. Niemożliwe, aby złapał dziewczynę, a drugiej osoby już nie. Może to się stało po tym, jak Azazel złapał Adama.
 Wzięłam blondynkę za rękę i pękłam. Ona była taka zimna. Jej już nie było, została tylko pusta skorupa. Słone łzy popłynęły po policzkach, brodzie, aż do klatki piersiowej. Wyjęłam z torebki chusteczkę, dzięki której wysmarkałam nos oraz wytarłam twarz.
 Nie mogę uwierzyć, że ona odeszła. Wcześniej miałam wielką nadzieję, że się odnajdzie, ale żywa.
 Drzwi się otworzyły. Nie odwróciłam się, byłam zbyt zajęta żegnaniem się z przyjaciółka, niż oglądanie, kto przyszedł. Poczułam, jak kobiece ramiona mnie otulają. Wyczułam też ostry zapach Coco Channel No5. Obok mnie stała Pamele, wysoka kobieta o krótkich blond włosach i brązowych oczach. I tak samo, jak córka, miała pod nadgarstkiem lewej ręki znamię w kształcie sierpa księżyca.
 Dokładny jak u córki. Którego nie widziałam. A żaden makijaż tego nie przykrywa.
 Czy to jakaś wskazówka?


 Po mszy wszyscy zebrani poszli na jeszcze pusty grób, gdzie za chwilę będzie leżało ciało Lexi. Ksiądz odmówił modlitwę. Powiedział to samo zdanie, które słyszałam kilka razy. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Następnie zamknięta trumna powoli lądowała do głębokiej dziury. Matka Alexis miała schowaną twarz w dłoniach, ale widziałam łzy rozpaczy. Felix stał niewzruszony, choć udawał, że się przejął. Czemu nie jest smutny, czemu nie płacze? On wie, że to nie jego córka mieści się w drewnianej skrzyni?
 Wzięłam garść piasku i rzuciłam w dół. Piach rozniósł się po trumnie. Zostanie tam, jak rozpacz po utracie. Zrzuciłam też pojedynczą różę. Miałam jeszcze dwie w zanadrzu. Dla Adama i babci. Dawno ich nie odwiedzałam.
 Grób chłopaka miał złote napisy oraz brakowało zdjęcia.

 Tu leży Adam Ross Ackless

 Imię się trochę starło, jakby ktoś ciągle wodził palcem po nim.
 Napisy babuni były w kolorze brunatnym, a zdjęcie zrobiono za czasów, gdy miałam dziesięć lat. W dzień, kiedy odwiedzałam babcię, robiłam mnóstwo fotografii nowym aparatem. Sfotografowałam staruszkę, siebie na jej kolanach, wnętrze domu i podjazd.

Tanisha Becker. Żyła lat 77

 Pomiędzy nazwą a wiekiem kiedyś znajdowała się wyrwa, którą teraz wypełnia magiczny kamień, Sodalit. Pamiętam, jak poprosiłam przyjaciółkę, aby zostawiła go przy mogile. Ja byłam zbyt zdołowana, by wyjść z pokoju, czy nawet coś zjeść.
 - Cześć, babuniu – przywitałam się, klękając. – Stęskniłam się.
 Dotknęłam niebieski klejnot. Czułam w nim magię, silną i dobrą. Do nozdrzy wleciał zapach pieczonych ciasteczek i perfum.
 - Chciałam ci opowiedzieć, co się działo w moim życiu przez te kilka miesięcy, ale pewnie już to wiesz. Przecież mnie oglądasz.
 Staruszka zatrzymała się w Krainie Duchów, gdzie dusze czarownic mogą przyglądać się życiu swoich dzieci lub wnucząt.
 - Potrzebuję cię. Chciałabym, żebyś była ze mną w każdej chwili. Sama nie daję rady.
 Gdy już miałam odejść zerwał się silny wiatr. Liście poruszały się w stronę kapliczki.
   Zawszę jestem przy tobie.
 Usłyszałam, lecz mogło mi się przesłyszeć. Głos w głowie brzmiał tak samo jak babci. Poczułam nawet zapach jej perfum i ciepło w środku mnie. Jeszcze raz spojrzałam na grób. Kamień połyskiwał w słabym świetle słońca, jednak moim zdaniem to było najjaśniejsze światło dla mnie. 

O mnie

Moje zdjęcie
Miłośniczka fantasy, magii, wiedźm oraz rocka.