wtorek, 19 lutego 2013

Rozdział 20

 Obudziła mnie czyjaś ręka na moim czole. Duża, zimna i taka kojąca. Nie odczuwałam już bólu, ale nadal nie mogłam się ruszyć. Czułam jakby wielki głaz przygniótł mnie do ziemi. Nie mogłam nawet oddychać.
 - Kochanie. – Usłyszałam. – Kochanie.
 Znałam ten głos. Czy to naprawdę ona? Ale jeśli ją słyszę to …
 Powoli otworzyłam jedno oko, później drugie. W pomieszczeniu było jasno. Ściany zostały pomalowane białą farbą, podłogę tworzyły kafelki w tym samym kolorze. A wokół mnie nic. Niczego nie było, ani okien, ani drzwi. Cisza aż szumiała w uszach. Rozejrzałam się niespokojnie.
 - Jest tu kto? – Pytanie odbiło się od murów, tworząc echo.
 Powtórzyłam pytanie głośniej. Nikt nie odpowiedział.
 Chodziłam w tą i z powrotem, rozmyślając gdzie ja jestem. Czy ja umarłam? Czy tak wygląda niebo?
 - Kochanie. – Powtórzyło się słowo.
 Ukucnęłam chowając głowę w ramionach. Dobrze znałam ten głos. Ale to niemożliwe! Jeśli ja ją słyszę to znaczy, że … Umarłam.
 Przypomniałam sobie ostatnie zapamiętane sceny. Ja z Benem idziemy przez las. Dostałam wizję. Znaleźliśmy Chrisa. A co dalej?! Jedynie czarna pustka.
 - Anna!
 Wstałam szybko. Przede mną stała brunetka o kręconych włosach. Wyglądała na mój wiek. O Boże! To byłam ja! Miałam na sobie czarny płaszcz, na którym znalazłam dziury, jakby je zrobiono pazurami. Przód ubrania był mokry, a w niektórych miejscach przykleiła się ziemia. Dlaczego patrzę na samą siebie? Czy to iluzja? Patrzę w lustro?
 Wokół ciała zaczęła pojawiać się szara aura. Nie wiedziałam, co ten kolor oznacza. Wiedziałam tylko, że czarny oznacza śmierć. A więc nie jest ze mną aż tak źle. Ale szary też chyba oznacza coś złego. Mój klon powoli znikał, stawał się przezroczysty.
 Poczułam nadchodzący atak paniki i nie potrafiłam go powstrzymać. Płuca ścisnęły się, a ja zaczęłam się trząść. Ciągle patrzyłam w to miejsce, gdzie stał mój sobowtór. Z każdą sekundą pomieszczenie robiło się ciemniejsze. Z trudem walczyłam o utrzymanie powietrza w płucach. Kolejna próba zaczerpnięcia tlenu okazała się o wiele trudniejsza i opadłam na kolano.
 - Kochanie. – Znowu ten głos.
 Uniosłam głowę. Niedaleko stała moja babcia, a właściwie latała. Jej stopy nie dotykały podłogi.
 - Babciu?
 Nie mogłam uwierzyć, że to ona. Jej siwe włosy były związane w elegancki kok, a na sobie miała prostą, białą suknię. I nie miała butów. 
 Pobiegłam do niej. Chciałam ją przytulić, jeszcze raz czuć jej ciepło, bezpieczeństwo. Jednak się nie udało. W ostatniej chwili babunia zniknęła. Poczułam słone łzy płynące po moich policzkach.
 - Jestem tylko duchem, Anna – powiedziała Tanisha.
 Odwróciłam się. Podeszłam do niej, lecz już nie dotknęłam.
 - Gdzie my jesteśmy? – Na język wysuwały mi się tyle pytań, jednak stwierdziłam, że zapytanie o miejsce będzie najlepsze jak na początek.
 Babcia zachichotała. Usiadła na krześle, które zjawiło się dopiero wtedy, gdy ona już siedziała.
 - To jest korytarz do Krainy Duchów – wyjaśniła.
 - Kraina Duchów? – Czyli, że ja umarłam.
 - Nie, nie umarłaś, kochanie. – Czy babunia czyta mi w myślach?
 Dowiedziałam się, że Kraina Duchów jest to miejsce, gdzie dusze wszystkich czarownic mogą obserwować swoje córki, synów albo wnuczęta. Jeśli tutaj trafia to miną lata zanim mogą wrócić do Nieba. W tym miejscu magia czarownic nie istnieje. One nie mogą kontaktować się z rodziną, pomagać im.
 - Co ja tutaj robię? – zapytałam.
 Nie odpowiedziała od razu. Zastanawiała się nad odpowiedzią.
 - Nie wiem, cukiereczku. To jeszcze nie twój czas.
 W pewnym momencie uczuwam ból w klatce piersiowej. Łzy na nowo zaczęły wypływać z oczu. Zgięłam się w pół. Co się dzieje, do jasnej cholery?
 - Zostało nam tylko dwie minuty – stwierdziła. – Słuchaj! Musisz wrócić do lasu.  Jutro jest pełnia, a Azazel czeka na ofiarę. Czeka na Kreye.
 - Co…?
 Babcia otwierała usta, by mówić dalej, lecz ból zwiększył. Czułam jakby ktoś wyrywał mi serce. Wszystko pociemniało. Byłam w tunelu. Wołałam babcię, ale ona nie odpowiadała. Nikt tego nie zrobił.

Chris

Obudziłem się niedawno, z kilka minut temu. Po otworzeniu oczu, zauważyłem, że leżę w swoim łóżku, a obok mnie nieprzytomna Anna. Była przykryta kocem. Co jej się stało? Usiadłem. Rozmasowałem sobie kark. Jak długo spałem? Co się stało z dziewczyną? Wstałem z łóżka, które, o dziwo, nie zaskrzypiało.
Rozejrzałem się po wnętrzu. W powietrzu wyczułem zapach krwi i czegoś jeszcze, co nie mogłem zidentyfikować. Ta krew nie była zwykła, tylko magiczna. Musiała być czarownicy i to bardzo potężniej.
- Co się stało z Anną? – spytałem Taylor, która właśnie wchodziła do sypialni.
- Wilkołak ją zaatakował – wyszeptała, spuszczając głowę.
Na jej twarzy pojawił się smutek. Gdyby była człowiekiem najprawdopodobniej nie czułaby takiego żalu, co teraz. Przemiana w wampira zmienia wszystko. Emocje są zwiększone kilkakrotnie. Na początku nie rozpoznajesz, co jest dobre a co złe.
- Jeden z pazurów wbił się w jej nogę.
- Przecież jeszcze nie ma pełni. Jak to możliwe, że są wilkołaki?
- To musiał być już doświadczony człowiek – zamiast wampirzycy odpowiedział Ben. – W nocy zamienił się w przerośniętego psa i zatruł dziewczynę.
A to wszystko przeze mnie. Gdybym nie uciekł do tego przeklętego lasu Anna teraz czułaby się wspaniale.
- Jak on ją zatruł? – zapytałem, podchodząc do brunetki.
- Myślimy, że pazurem zrobił głęboką ranę, żeby później podzielić się swoją krwią z nią – odpowiedziała Taylor.
Co teraz będzie z Anną? Będzie miała gorączkę? Umrze? Czytałem kiedyś o wilkołakach, lecz to wszystko było fikcją. Prawie wszystko.
Półgodziny czekałem, aż dziewczyna się obudzi. Chodziłem tam i z powrotem. Nawet nie byłem już głodny. Ciągle myślałem o Annie, a to ogłuszyło wszystkie inne potrzeby. Musiałem jej pomóc.
W końcu usłyszałem ciche mamrotanie. Szybko przybliżyłem się do dziewczyny. Do tych odgłosów doszło wiercenie się.
- Anna, to ja, Chris. Ocknij się – powiedziałem, trzymając ją za ramię.
Przez kilka sekund nadal  ruszała się niespokojnie, a później usiadła i zaczęła krzyczeć. Złapała się za serce, oczy nadal miała zamknięte. Zaczęła płakać. Ale to nie były zwykłe łzy. Tylko krew, albo raczej substancja podobna do niej.
- Anna! – zawołała Taylor.
Opadła na poduszki. W pokoju zapanowała cisza. Nikt się nie ruszał ani oddychał. Jedynym głosem było bicie serca. Jeśli Anna znów będzie miała napad to, co ja mam zrobić?
 W pewnym momencie brunetka otworzyła oczy, były zaczerwienione. Uśmiechnąłem się. Prawie zapomniałem, co wydarzyło się przed chwilą. Usiadłem obok Anny.
 - Jak się czujesz?
 Otworzyła usta, by coś powiedzieć, lecz nie wypowiedziała żadnego słowa. Taylor podała jej szklankę wody. Wypiła ją jednym haustem.
 - Dziwnie – odpowiedziała, głos miała zachrypnięty.
 Przytuliłem ją. Poczułem ciepło jej skóry. Kiedyś ja miałem taką samą temperaturę ciała. Odgarnąłem włosy z jej twarzy. Była blada.
 - Nie czuję nogi – odparła.
 - To normalne – rzekła wampirzyca.

Anna
 Minęła godzina zanim zostałam sama w sypialni Chrisa. Nic się nie zmieniło od mojego ostatniego przyjścia tutaj. Nawet książki znajdowały się w tym samym miejscu.
 Powoli wstałam, uważając na nogę. W takim stanie nie wrócę do domu sama. Prędzej przewrócę się na górę śniegu. Musiałam poszukać informacji na temat Azazela. Może znajdę go w Księdze Czarów. Babcia nie zdążyła mi o nim opowiedzieć. Jedyne, co wiem to to, że Azazel jest wampirem i chce kogoś wskrzesić. Tylko kogo?
 Spojrzałam w dół. Nie miałam na sobie spodni. Stałam w czarnych majtkach na środku pokoju. Ale kto mi je ściągnął? Ben? Na samą myśl przebiegły mnie ciarki. Miałam nadzieje, że to była Taylor. Dobrze, że ranę miałam zabandażowaną.
 Podeszłam bliżej lustra. Odwróciłam się do niego tyłem. Podciągnęłam sweter, który został pobrudzony moją krwią i spojrzałam prze ramię. Rany na plecach zniknęły. Pewnie któryś z wampirów mnie napoił krwią.
 Usłyszałam pukanie do drzwi. Szybko, jak tylko potrafiłam z poszkodowaną nogą, pobiegłam do łóżka i schowałam kończyny pod kołdrą. Drzwi się otworzyły. W przejściu pojawiła się blond wampirzyca. W jednej ręce trzymała talerz z kanapką, a w drugiej kubek z herbatą, którą obiecała mi zrobić. Wszystko położyła na stoliku nocnym.
 - Dziękuję – podziękowałam jej. Głos nadal miałam zachrypnięty przez dłuższe nie odzywanie się.
 Dziewczyna posłała w moim kierunku przyjemny uśmiech.
 - Pewnie zauważyłaś, że czegoś ci brakuje – powiedziała.
 Przytaknęłam.
 - Nie martw się. To ja zadbałam o twoją nogę. – Ulżyło mi. – Nie pozwoliłabym, żeby jakiś napalony facet widział ciebie w samych majtkach.
 Mówiąc „napalony facet” miała na myśli zielonookiego Bena.
 Chwyciłam kanapkę z serem i skonsumowałam ją, od czasu do czasu popijając herbatę z cytryną i dwiema łyżkami cukru. Taką, jaką lubię.
 - Muszę wrócić do domu – rzekłam, odstawiając pusty kubek.
 - Nie wiem, czy to jest dobry pomysł.
 Spojrzała w miejsce, gdzie miałam nogi. Ja musiałam wydostać się z tego budynku i nie mogę powiedzieć nikomu, w jakiej sprawie. Zatrzymaliby mnie, a ja nie mam czasu na wyjaśnianiu im, że liczy się ludzkie życie. Niedługo Lydia ma być wykorzystana do wskrzeszenia dowolnego nieżywego.
 - Proszę – nie odpuszczałam. – A jeśli w Księdze Czarów będzie napisane o odtrutce?
 Taylor głęboko westchnęła. Pokazała na zegar i rzekła:
 - Nie mogę teraz wychodzić na zewnątrz. Może Chris cię zawiezie?
 Przygryzłam dolną wargę. Mogłabym go o to poprosić, ale jeśli zostanie to będzie mi tylko przeszkadzał. I do tego nie chciałabym, żeby ktoś się dowiedział, że szukam informacji na temat wampira, która będzie miał ochotę mnie zabić. Jak przypominam
sobie mój sen to ciarki mnie przechodzą. On też zabije moich przyjaciół.

 Był kwadrans po pierwszej jak przeszłam przez prób domu, a za mną wszedł Chris. Ostrożnie zdjęłam płaszcz, nadal wszystkie mięśnie mnie bolały, chociaż już nie tak bardzo. Taylor pożyczyła mi różową spódniczkę, która jest o wiele za krótka. W wejściu przywitał mnie Spike. Był uradowany moim powrotem. Na szczęście nie musiałam się martwić, że natrafię na jakąś kałużę, albo i gorzej, ponieważ na drzwiach z tyłu domu ciocia zamontowała przejście dla psów.
 Od razu poszłam na górę do swojego pokoju, gdzie trzymałam księgę. Otworzyłam szafę i wyjęłam ją z pudełka po butach. Usiadłam na brzegu łóżka i szukałam. Po chwili ktoś się przysiadł, wziął mnie za rękę i zapytał:
 - Mogę ci w czymś pomóc?
 Pokręciłam głową.
 - Nie musisz – upewniłam go.
 Ale on ciągle pozostawał przy mnie. Z jednej strony to było słodkie, lecz z drugiej denerwujące. Miałam ochotę krzyknąć do niego, żeby już sobie poszedł i chciałam go też pocałować.
 - Chociaż … - zaczęłam cicho. – Możesz mi przynieść trochę wody.
 Chris pogłaskał mnie po głowie i wreszcie wstał, udając się na dół. Miałam najwyżej pięć minut zanim wróci.
 Położyłam księgę obok mnie, moje ręce wisiały nad nią. Myślałam o Azazelu. Prosiłam swoją moc, by pomogła mi w poszukiwaniach. Nie minęły nawet trzy sekundy, a pożółkłe kartki zaczęły przesuwać się raz w jedną stronę, raz w drugą. Chwilę później ustały. Na tych stronach nic nie było napisane. Czyżby moja własna moc mnie zawiodła? Coś tu nie pasowało. Dlaczego kartki zatrzymały się akurat tutaj?
 Drzwi do sypialni otworzyły się, a ja podskoczyłam przestraszona. Chris podał mi szklankę. Wypiłam dwa małe łyki.
 - Znalazłaś coś? – spytał wampir, patrząc na Księgę Czarów.
 - Nic, a nic – odpowiedziałam, a następnie westchnęłam z niezadowolenia.  

 W nocy nie mogłam zasnąć, więc otworzyłam magiczną księgę, włączając lampkę nocną. Tym razem nie szukałam informacji o wrogu, tylko o truciźnie, lecz o niej też nie było ani słowa.
 Usłyszałam trzeszczenie podłogi. Na początku przestraszyłam się, ale przypomniałam sobie, że Chris obiecał mi, iż zostanie tutaj na noc, żeby czuwać nade mną. Nie będzie spać ze mną w łóżku, tylko na kanapie. Chociaż proponowałam spanie w sypialni rodziców. On odmówił.
 Wróciłam do księgi. Otworzyłam ją na stronach, które kilka godzin temu pokazała moja magia. Nadal nic na nich nie było. Z frustracji zaczęłam obgryzać skórki na paznokciach, aż zaczęły krwawić. Jedna mała kropelka poleciała prosto na pustą kartkę. Zamiast tam zostać, ona wchłonęła w środek.
 - Cholera – zaklęłam cicho.
 Gdy zaczęłam przeklinać, dołączając do wcześniej wypowiedzianego słowa inne wyrazy, w Księdze Czarów zaczęły pojawiać się litery. Poczułam zapach atramentu. Styl pisanych słów był mi bardzo znany. Wszystkie były pisane kursywą i samogłoski „a” oraz „o” miały uśmiechnięte buźki. Babcia tak pisała. W dzieciństwie, gdy jeździłam z rodzicami po świecie, babunia wysyłała mi listy właśnie tak napisane.
 - Babcia?
 Na pierwszej stronie zostały napisane informacje na temat Azazela, a na drugiej krótki opis mojej rany.
 W oczach pojawiły mi się łzy. Moja ukochana babunia mogła tu być, przekazała mi wiadomość. Wstałam z łóżka i podniosłam komórkę. Zrobiłam parę zdjęć obu kartkom. Jakby znikły, ja nadal miałabym te wiadomości.

1 komentarz:

  1. Super piszesz. Masz talent. Pisz dalej ;3

    http://blogfajnejolki.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

O mnie

Moje zdjęcie
Miłośniczka fantasy, magii, wiedźm oraz rocka.