niedziela, 3 lutego 2013

Rozdział 19

 Godzinę później wyszłam z domu ubrana w biały sweter, ciemne jeansy i czarny płaszcz. Za to Ben był w granatowej koszulce z zespołu Led Zeppelin i czarnych spodniach. Znalazłam plus w byciu wampirem. Nie odczuwa się zmian temperatury. W zimę mogą ubierać się w stroje kąpielowe, a w lato odzież narciarską. Oczywiście, gdyby ktoś ich zobaczył w tych kreacjach pomyślałbym, że zwariował.
 Na dworze jeszcze nie wzeszło słońce. Czułam się jakbym w środku nocy spacerowała po mieście, ponieważ nie mogę zasnąć.
 Usiadłam w aucie Bena i po chwili miałam ochotę zdjąć z siebie płaszcz. Mężczyzna tak podkręcił ogrzewanie, że gdy byliśmy w połowie drogi, płynęłam w swoim pocie. 
 Dlaczego Chris ukrył się w lesie? Nie mógł po prostu wrócić do domu?
 Te myśli przesłaniały wszystkie problemy. Od kiedy dowiedziałam się, że chłopak ukrywa się w lesie, przebudziłam się. Już nie chciałam spać. Moim priorytetem stało się odnalezienie Chrisa. A do tego miałam dziwne przeczucie, że coś się tam wydarzy. Jeszcze nie wiem, czy to będzie coś dobrego, czy złego.
 Dojechawszy tam szybko otworzyłam drzwi i postawiłam obie nogi na białej ziemi. Nawet nie zauważyłam, że zaczął sypać śnieg.
 - To duży las – stwierdził wampir.
 Zgodziłam się z nim.
 Włożyłam ręce do kieszeni. Zimny dreszcz przebiegł po całym moim ciele.
 Ktoś na nas patrzy?
 Nie, wyczułabym.
 Przeszłam kilka kroków i mój niepokój osiągnął apogeum. Coś mi tutaj nie grało. Usłyszałam krakanie. Kruk przeleciał nad nami. Usiadł na gałęzi i patrzył na mnie. Odwróciłam wzrok.
 - Idziesz? – spytał Ben.
 Kiwnęłam głową i ruszyłam za nim. Było trudno dotrzymać mu kroku. Raz na kilka minut zatrzymywaliśmy się, próbowaliśmy wyczuć Chrisa i szliśmy w trochę innym kierunku.
 Pół godziny później zaczęła mnie boleć głowa. Na początku lekko, ale po zrobieniu kilku kroków ból zaczął się zwiększać. To było jakby kilkaset szpilek kuło mnie w głowę. Coraz głębiej. Coraz więcej. Przed oczami pojawiły się mroczki. Cały świat wirował. Wszystkie odgłosy wydawane w lesie stały się bardziej denerwujące. Słyszałam je o wiele głośniej.
 - Anna, nic ci nie jest? – Pytanie Bena odbijało się echem w mojej głowie.
 Nogi stały się galaretowate. W oddali zauważyłam cień zwierzęcia. Wilka? Niedźwiedzia? A może normalnego psa myśliwskiego? 
 Zamknęłam oczy. Ciemność dawała mi ukojenie. Owinęła mnie całą, a ja nie walczyłam. Pozwoliłam na to. Czułam się bezpieczna. Noc była taka spokojna. Jednak ktoś nie dawał mi być szczęśliwą w samotności.
 - Anna!
 Mężczyzna mną trząsł. Oddalałam się od przyjaciółki. Czemu nie dadzą mi spokoju? Ponownie wypowiedziano moje imię. Tylko tym razem powiedziała to kobieta. Głos dobrze znałam, ale nie mogłam sobie przypomnieć, do kogo należy. Kolejny głos. I następny. Wszystkie znane. Jeden był Bena, drugi Chrisa. Następna wypowiedź – Lexi. Otworzyłam oczy. Przywitała mnie noc. Nadal znajdowałam się w lesie. Zniknął śnieg. Kręciło mi się w głowie.
 - Pomocy! – Usłyszałam.
 Niepewnie podążyłam za wołaniem. Kilka metrów ode mnie siedziała dziewczyna. Miała brązowe włosy uczesane w kitkę, była blada jak kreda. Ubrana w czarne legginsy, trampki tego samego koloru i biały sweter, skuliła się przy drzewie.
 - Pomocy! Niech mi ktoś pomoże!
 Otworzyłam usta by coś powiedzieć, lecz nic nie wyszło. Dziewczyna była bardzo podobna do kogoś, kogo znam. Poczułam kolejne ukłucie. Pojawiłam się w domu. Ta sama osoba leżała na łóżku płacząc. Jej bursztynowe oczy były opuchnięte. Twarz miała zakrwawioną, ale to nie przeszkadzało. Przycisnęła głowę do poduszki, aż został na niej ciemnoczerwony ślad.
 Ukłucie.
 Znowu znalazłam się w lesie. Obok mnie kucał Ben.
 - Wszystko dobrze? – spytał, trzymając moją twarz.
 Z trudem kiwnęłam głową. Wampir pomógł mi wstać, nadal nie czułam nóg. 
- Miałaś wizję?
 Nie wiem, czy mogę to nazwać wizją. Zazwyczaj w takich chwilach czułam tylko nieprzyjemny dreszcz, a teraz to było piekło. Wszystko mnie bolało. Widziałam znajomą osobę, lecz ciągle nie wiedziałam skąd ją kojarzę.
 - Co widziałaś?
 - Dziewczynę w lesie, wołała o pomoc. Następnie widziałam ją w domu. Miała zakrwawioną twarz.
 - Znasz ją?
 Wzruszyłam ramionami. Mężczyzna złapał moją rękę i pociągnął w głąb lasu.
 - Wyczuwam Chrisa- wyjaśnił krótko.
 Biegliśmy chyba z kilometr, aż zobaczyłam szary materiał, kawałek bluzy, którą chłopak miał na sobie w nocy. Próbowałam złapać oddech. Po cichu przybliżyliśmy się do niego. Kąciki ust i brodę miał umazane krwią, a w ręku trzymał wiewiórkę. Z trudem utrzymałam swój żołądek w spokoju.
 - Chris – powiedziałam cicho, podchodząc do niego.
 On zbliżył się do drzewa. Uciekał ode mnie. Zatrzymałam się, ciągle patrzyłam się na niego. Było widać, że jest głodny. Chciałabym mu pomóc. Nie chcę, żeby dłużej cierpiał.
 - Chcemy, żebyś wrócił – oznajmiłam. – Do domu.
 - Nie – warknął.
 Jego reakcja mnie nie zdziwiła.
      Ja się tym zajmę.
 Odwróciłam się słysząc głos Bena w głowie. Obserwowałam spadający śnieg, wsłuchując się w rozmowę chłopaków, która nie nadeszła. Usłyszałam trzask. Domyśliłam się, co mężczyzna zrobił. Złamał kuzynowi kark. Wzdrygnęłam się na ten dźwięk.
 - Wszystko dobrze? – spytał, gdy przeszliśmy kilka metrów.
 - Jasne – że nie.
 Nie jest w porządku. Od kiedy przyjechaliśmy do tego lasu czuję się śledzona. Nie jest tu bezpiecznie.
 W połowie drogi do samochodu przeszedł mnie zimny dreszcz. Ktoś, albo coś, za mną stał. Coś nadnaturalnego. Nie zatrzymałam się.  Przyspieszyłam kroku, Ben najwidoczniej nikogo nie wyczuwał. Nie czuł, że za nami idzie duże zwierze. Drgania, jakie wydawał idąc, dosięgnęły moich stóp. Zaczęły się robić miękkie. Kątem oka spojrzałam za siebie. Nikogo nie widziałam, lecz był. Na pewno ukrył się za drzewami. 
 - Chyba ktoś nas śledzi – wyszeptałam.
 Wampir tylko pokręcił głową. Nie wierzył mi. Nie wyczuwał zagrożenia.
 Mój oddech stał się płytki, nierówny. Śnieg już mi nie przeszkadzał. Drgania stawały się częstsze, bardziej uporczywy. Zamknęłam oczy i wyostrzyłam zmysły. Stanęłam nie chcąc trafić na jakieś drzewo. Słyszałam szum wiatru, ciężkie kroki Bena i jedno, ciche warknięcie. Może to oznaczać wilka, ale one nie żyją na tych terenach. Wilkołak? Przecież nie ma pełni. Jest jeszcze jedna odpowiedź. Bezpański pies.
 Warknięcie stało się głośniejsze. Zwierze tu idzie. Bałam się. Na wszelki wypadek przywołałam całą swoją moc. Poczułam mrowienie najpierw w rękach, później w brzuchu, a na koniec w całym ciele. Ból głowy i wszystkich mięśni powoli mijał, jakby magia była maścią, którą się wsmaruje w skórę.
 Odwróciłam się w stronę wampira. Byłam przygotowana na wszystko. Wierzyłam w siebie. Wierzyłam w swoją moc.
 Zwierze się przybliżyło, a ja nadal stałam. Obok mnie Ben trzymał Chrisa za ramie, patrząc na mnie jak na wariatkę. Chwilę później wyczuł to samo, co ja. Już wiedział, że ktoś nas obserwuje.
 - Zostań tu. Za chwilę przyjdę. – To powiedziawszy, mężczyzna położył swojego kuzyna na ziemi i udał się na zwiady.
 Rozglądałam się i pozostawałam czujna. To na pewno nie był pies. A więc został tylko wilkołak i … wampir. Zapomniałam o nich. Słońce jeszcze nie wyszło zza horyzontu, więc mogą bezpiecznie chodzić po ulicach. Albo lasach.
 - Uciekaj! – Usłyszałam Bena.
 Posłuchałam się go. Biegłam do auta, co sił w nogach. Czasami spoglądałam za siebie, czy ktoś za mną nie idzie. Nie widziałam zielonookiego. Czy on też uciekł? Czy wziął ze sobą Chrisa? Kto chce nas zaatakować? 
 Widziałam samochód. Jestem prawie na miejscu. Jednak coś usłyszałam za sobą. Wytężyłam słuch. To nie był człowiek. Tylko …
 Zwierze rzuciło się na mnie. Upadłam na twarz. Nie mogłam się ruszyć. Bestia była za silna, a ja znieruchomiałam przez strach. Krzyknęłam bezradnie.
 Próbowałam przewrócić wilkołaka na ziemie. Bezskutecznie. Im bardziej się ruszałam, tym bardziej pazury wbijały mi się w plecy. Jęknęłam. Czułam na skórze ciepły płyn. Położyłam lewą rękę na ziemi. Śnieg, pod wpływem ciepła, roztopił się. Wzięłam trochę piasku w garść i rzuciłam za siebie. Bestia poruszyła się niespokojnie. Nadal trzymała mnie, robiąc przy tym głębokie rany.
 Mam plan B.
 Zamknęłam oczy. Wyobraziłam sobie, że korzenie drzew chwytając wilkołaka i wiążą go. Otworzywszy oczy zauważyłam, że nie czuję już oporu. Powoli wstałam, rozglądając się. Zwierze leżało przy wielkiej sośnie, liżąc sobie łapę.
 Nie ruszyłam się z miejsca. Plecy bolały mnie niemiłosiernie. Sweter przykleił się do skóry, robiąc większy ból. Cofnęłam się o trzy kroki. Ciągle patrzyłam na przeciwnika. Na pewno był wysoki, mniej więcej jak koń, sierść miał szarą, prawie platynową, a oczy żółte z niebieskimi plamkami.
 Kto to jest?
 Mrugnęłam tylko, a jego już nie było. Odwróciłam się powoli o 360 stopni. Zniknął. A jeśli kolejny raz mnie zaatakuje? A jeśli są inne wilkołaki w lesie? Pomyślałam o Chrisie i Benie. Czy zdążyli uciec?
 Zaczęłam znów biec do samochodu, ale po kilku sekundach ostro się zatrzymałam, łapiąc się za udo. Spodnie w tym miejscu były w kolorze czerwieni. Stęknęłam. W ranie coś się znajdowało. Z niechęcią tam pogrzebałam. Całe palce miałam teraz mokre od krwi. Delikatnie wyjęłam przedmiot. To był pazur. Miał cztery centymetry długości. Trzęsłam się. Poczułam żółć w gardle. Głośno przełknęłam ślinę.
 Na całe szczęście nie straciłam dużo krwi, więc mogłam wstać i prawie normalnie się poruszać.
    Ben, gdzie jesteś?
 Mam zawołać wampira? To byłoby niebezpieczne. Wszystkie wilkołaki mogłyby usłyszeć i mnie odnaleźć. Zadzwonić? Nie znam jego numeru. Znamy się od kilku miesięcy, a ja nadal nie mam go w kontaktach. Wszystko przez to, że na początku znajomości uważałam go za seryjnego mordercę. Oczywiście, nadal uważam go za niego, lecz już nie zabija tak ludzi. Chris go namówił do picia krwi ze szpitala, z torebki.
 Tak szybko jak potrafiłam, ruszyłam w stronę pojazdu. Noga ciągle bolała. Pieczenie i ukłucia osłabiały mnie tylko wtedy, gdy cały swój ciężar postawiłam na prawej części ciała.
 W połowie drogi ziemia zaczęła się kręcić, drzewa łączyły się w jeden. Coraz trudniej było mi oddychać. Łapałam tyle powietrza ile zdołałam pomieścić w płucach. Wszystko mnie bolało. Nie mogłam ani się zgarbić ani wyprostować. Nie mogłam też ruszyć kończyną dolną. Lecz zrobię wszystko, żeby tylko wyjść z tego lasu.
 Jeden krok. Drugi krok. Trzeci, czwarty. Przy piątym upadłam. Promienie słoneczne rozjaśniały krajobraz, ale dla mnie było ciemno. Zamknęłam oczy, prosząc, aby ktoś mnie znalazł. Nie miałam więcej siły, by się podnieść. Potrzebowałam pomocy.
 Doczołgałam się do najbliższej sosny. Oparłam głowę o konar. Nic nie słyszałam. Ani krakania kruka, czy też kroków. Zostałam sama. Zachciało mi się płakać jednak żadna łza nie spłynęła. Nagle wyczułam ostry zapach. Siarka. Czyżby Ava tutaj była? Ból w udzie nasilił się. Ręka, w której ciągle trzymałam pazur, paliła mnie. Ciężar przedmiotu stawał się nie do wytrzymania. Szybko upuściłam go. 

1 komentarz:

  1. Z rozdziału na rozdział piszesz coraz lepiej! Twoje opisy stają się bardziej barwne, łatwiej to wszystko sobie wyobrazić, a akcja mknie jak szalona!
    Kiedy atakował ich wilkołak miałam najprawdziwsze dreszcze! Mam nadzieję, że chłopacy zdążyli uciec, że nic im nie będzie... Bo Anna na pewno się wyliże ;)

    OdpowiedzUsuń

O mnie

Moje zdjęcie
Miłośniczka fantasy, magii, wiedźm oraz rocka.