I tak minęła
niedziela. W poniedziałek nie było lepiej. Wszystkie uczucia z ubiegłego dnia
wróciły z podwójną siłą. Nie miałam ochoty wstawać z łóżka, jednak musiałam to
zrobić. Już i tak dużo razy nie było mnie w szkole. Do końca roku został prawie
miesiąc.
Godzinę
później już wychodziłam z domu. Przed budynkiem zauważyłam dobrze znany mi
samochód. Na miejscu kierowcy siedział Dante, który właśnie otwierał drzwi od
strony pasażera. Wsiadając do środka, próbowałam się uśmiechnąć do niego, lecz
bardziej wyszedł grymas. Po około dziesięciu minutach auto zatrzymało się na
parkingu szkolnym, niedaleko głównych drzwi. Chłopak patrzył na coś przed nami.
Spojrzałam w tamtą stronę.
- Bal na
koniec roku? – powiedział. – Może być fajnie. Idziesz?
Pokręciłam
głową.
- Za dużo
rzeczy się działo w moim życiu. – Dodałam jeszcze – I tak nie mam, z kim iść.
Szarooki
wziął mnie za rękę. Obserwowałam nasze złączone dłonie, jakby to było zakazane.
- A nie poszłabyś
ze mną? – zapytał.
Zaskoczył
mnie tym pytaniem. Chciałabym pobyć w jego towarzystwie, ale nie pomyślałam, że
na balu. Wolałam w jego sklepie, albo w moim domu.
Albo w jego
samochodzie.
- Chciałbyś
wyglądać jak postać z filmu? – Właśnie taką tematykę wybrali.
- Może być
fajnie. – Nie odpuszczał. – Więc jak?
Chyba
musiałam to przemyśleć. Za tydzień jest ta impreza, a ja wczoraj się
dowiedziałam, że moja przyjaciółka nie żyje. Ale potrzebuję jakieś rozrywki.
Nie wierzę,
że to powiedziałam:
- Jasne. Z
przyjemnością.
Dante na do
widzenia pocałował mnie w policzek. Z dwa centymetry od ust. Z wypiekami na
twarzy wyszłam z ciepłego auta i skierowałam się do szkoły. Raz odwróciłam
głowę, aby spojrzeć na niego. Szarooki nadal się na mnie patrzył i do tego
pomachał dłonią. Odmachałam mu.
Czułam się,
jakbym pierwszy raz się zakochała. Motylki w brzuchu, nie mogłam odpędzić myśli
o Dante i te przyjemne uczucie, gdy mnie dotykał. Nie czułam się tak nawet przy
Chrisie.
Co to
znaczy? Że Dante to ten jedyny?
Sama nie
wiedziałam.
Wieczorem,
jeszcze przed zachodem słońca, zadzwoniłam do Bena. Omówiłam się z nim w jego
domu za godzinę. W końcu odzyskałam siły na tyle, żeby odprawić zaklęcie.
Miałam potrzebne rzeczy. Tylko noża nie schowałam do torby. Po co? W mieszkaniu
Colby powinien się znajdować, chociaż jeden. Zapalniczki nie znalazłam, ale w
sklepie kupiłam zapałki. A rośliny już czekały na wykorzystanie.
Do tego
czasu uczyłam się zaklęcia. Było cholernie długie i trudne do wypowiedzenia.
Chyba dlatego, aby żadna czarownica nie pomagała wampirom. Oni są wrogami. Ale
czemu? Do tej pory poznałam więcej miłych wampirów niż czarownic.
Mama nie
była zadowolona, kiedy jej powiedziałam, gdzie idę. Zaproponowała podwiezienie.
Odmówiłam, lecz miałyśmy jedną cechę wspólną. Upartość. Nie dawała mi spokoju.
Więc się zgodziłam.
Po około
piętnastu minutach pojazd się zatrzymał. Gdy otwierałam drzwi, rodzicielka
zaczęła rozmowę:
- To, co
będziecie robić? Wiem, to nie mój interes, ale kilka dni temu zostałaś porwana.
Nie chcę, żeby to się powtórzyło. Nie wiem, co był zrobiła, gdybyś znowu
została skrzywdzona.
Zauważyłam w
jej oczach lśniące łzy. Od razu pojawiło się poczucie winy. Nie mogłam jej
powiedzieć prawdy, dlaczego przyszłam do Bena. Mojej mamie od urodzenia babcia
wmawiała, że wampiry są złe. Tylko, że babunia później polubiła Chrisa.
- Nic mi nie
będzie. Tylko poeksperymentuję na Benie. On chce wiedzieć, co mu jest –
odpowiedziałam, przytulając rodzica. – Jak skończę to zadzwonię do ciebie.
Okej?
Kobieta
kiwnęła głową. Ja wyszłam z auta i podeszłam do drzwi. Kątem oka widziałam, jak
auto cofało i wyjeżdżało z posiadłości. Nacisnęłam na dzwonek. Nie czekając na
gospodarza, weszłam do środka.
- Ben, to
ja. Gdzie jesteś? – zawołałam.
Rozejrzałam
się po holu, antyszambrując, aż wampir mi odpowie. W dzień było wszystko
oświetlone, lecz w nocy korytarz wydaje się ponury. Jakby dom był opuszczony od
dłuższego czasu.
- Wejdź na
górę. – Usłyszałam zielonookiego.
Tak też zrobiłam.
Schody pod moim naciskiem skrzypiały, aż miałam wrażenie, że za chwilę się całe
rozpadną, a ja spadnę do piwnicy.
Pierwsze
piętro wyglądało jeszcze straszniej niż parter. Wszystkie drzwi były zamknięte,
a światła wyłączone. Było też tak cicho. Jedynym dźwiękiem, jaki słyszałam
wytwarzało moje bicie serca. Nagle z pokoju na końcu korytarza usłyszałam huk. Pobiegłam tam. W danej chwili nie myślałam, że źle robię, nie czułam strachu. Stare
drewno przesunęło się i zobaczyłam Bena siedzącego na podłodze. Opierał się o
podwójne łóżko.
- Co się
stało?
Mężczyzna
podniósł woreczek z krwią. Czerwona ciecz chlupiąc, połyskiwała.
- Próbowałem
ją wypić, lecz … - wyjaśniając, pokazał coś w kącie. Nie byłam pewna, co to,
ale miałam podejrzenia, że to płyn, który przed chwilą organizm wampira
odrzucił.
- Posiadasz
spirytus? – Patrzył na mnie zdziwiony. – Albo wódkę?
- Jak chcesz
coś wypić, to niestety nie u mnie. Ale znam bar, do którego możemy się przejść.
- To do
zaklęcia – rzekłam szybko.
Zielonooki
wyjął z pod łóżka butelkę, w której była połowa alkoholu.
- To smutne,
alkoholiku, że się tak ukrywasz – skomentowałam, uśmiechając się.
-
Potrzebujesz jeszcze czegoś? – spytał, w tej samej chwili wstając.
- Noża.
Ben w
normalnym tempie wyszedł z pomieszczenia, a ja wyjęłam produkty z torby i
postawiłam na komodzie obok łóżka. Po chwili usiadłam na nim. Materac ugiął się
pod moim ciężarem. W kieszeni miałam poskładaną kartkę z tekstem, która aż
paliła. Wyjęłam ją i szybko przestudiowałam.
Chyba jestem
gotowa.
Chyba.
Gdy wampir
wrócił, powiedziałam, że ma położył się na brzuchu. I tak zrobił. Wzięłam do
rąk kilka listków Zimowitu i próbowałam poprzecierać nimi nagie plecy. Żeby
było mi wygodniej przerzuciłam prawą nogę nad Benem. Materac pod nami jeszcze
bardziej się ugiął. Na skórze mężczyzny widniał blady tatuaż. Aż trudno go
zauważyć.
Po
skończonej czynności uniosłam nóż i zapatrzyłam się na niego. Kwas żołądkowy
podszedł mi do gardła.
Jestem
gotowa.
Przecięłam
skórę na wzór pentagramu w kółku, jak miał wcześniej. I zaczęłam wypowiadać
magiczne słowa.
Jedna
zapałka nie chciała się zapalić.
Ani druga.
Ani trzecia.
Dopiero za
czwartym razem mi się udało. Ale ręce się tak trzęsły, że z trudem potrafiłam
przypalić ranę zamiast samą siebie. Mój wzrok ciągle uciekał na kartkę. Czułam,
że zachodzi we mnie zmiana. Miła i ciepła magia odpływała ze mnie, a
zastępowała ją zimna i groźna.
Ben wydał z
siebie cichy jęk. Widziałam mroczki przed oczami, ale nie przestawałam
odprawiać zaklęcia. Poczułam zapach palonej skóry, który dusił mnie. Lecz nie
zrobiłam przerwy.
Na ranę
przyłożyłam listki Dyptamu, które pokropiłam wódką. Roślina się rozpuściła i
zamieniła w oleistą ciecz. Wsmarowałam ją w ciało.
Ben mocno
trzymał się kołdry.
Jeszcze
chwila i skończę zaklęcie.
Głowa
zaczęła mi pulsować. Myślałam, że mój mózg zamienia się w różową paćkę. Było mi
na przemian zimno i gorąco. Lodowato i upalnie.
A gdy
wypowiedziałam ostatnie słowo wszystko ucichło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz