wtorek, 14 stycznia 2014

Rozdział 10

 I tak minęła niedziela. W poniedziałek nie było lepiej. Wszystkie uczucia z ubiegłego dnia wróciły z podwójną siłą. Nie miałam ochoty wstawać z łóżka, jednak musiałam to zrobić. Już i tak dużo razy nie było mnie w szkole. Do końca roku został prawie miesiąc.
 Godzinę później już wychodziłam z domu. Przed budynkiem zauważyłam dobrze znany mi samochód. Na miejscu kierowcy siedział Dante, który właśnie otwierał drzwi od strony pasażera. Wsiadając do środka, próbowałam się uśmiechnąć do niego, lecz bardziej wyszedł grymas. Po około dziesięciu minutach auto zatrzymało się na parkingu szkolnym, niedaleko głównych drzwi. Chłopak patrzył na coś przed nami. Spojrzałam w tamtą stronę.
 - Bal na koniec roku? – powiedział. – Może być fajnie. Idziesz?
 Pokręciłam głową.
 - Za dużo rzeczy się działo w moim życiu. – Dodałam jeszcze – I tak nie mam, z kim iść.
 Szarooki wziął mnie za rękę. Obserwowałam nasze złączone dłonie, jakby to było zakazane.
 - A nie poszłabyś ze mną? – zapytał.
 Zaskoczył mnie tym pytaniem. Chciałabym pobyć w jego towarzystwie, ale nie pomyślałam, że na balu. Wolałam w jego sklepie, albo w moim domu.
 Albo w jego samochodzie.
 - Chciałbyś wyglądać jak postać z filmu? – Właśnie taką tematykę wybrali.
 - Może być fajnie. – Nie odpuszczał. – Więc jak?
 Chyba musiałam to przemyśleć. Za tydzień jest ta impreza, a ja wczoraj się dowiedziałam, że moja przyjaciółka nie żyje. Ale potrzebuję jakieś rozrywki.
 Nie wierzę, że to powiedziałam:
 - Jasne. Z przyjemnością.
 Dante na do widzenia pocałował mnie w policzek. Z dwa centymetry od ust. Z wypiekami na twarzy wyszłam z ciepłego auta i skierowałam się do szkoły. Raz odwróciłam głowę, aby spojrzeć na niego. Szarooki nadal się na mnie patrzył i do tego pomachał dłonią. Odmachałam mu.
 Czułam się, jakbym pierwszy raz się zakochała. Motylki w brzuchu, nie mogłam odpędzić myśli o Dante i te przyjemne uczucie, gdy mnie dotykał. Nie czułam się tak nawet przy Chrisie.
 Co to znaczy? Że Dante to ten jedyny?
 Sama nie wiedziałam.

 Wieczorem, jeszcze przed zachodem słońca, zadzwoniłam do Bena. Omówiłam się z nim w jego domu za godzinę. W końcu odzyskałam siły na tyle, żeby odprawić zaklęcie. Miałam potrzebne rzeczy. Tylko noża nie schowałam do torby. Po co? W mieszkaniu Colby powinien się znajdować, chociaż jeden. Zapalniczki nie znalazłam, ale w sklepie kupiłam zapałki. A rośliny już czekały na wykorzystanie.
 Do tego czasu uczyłam się zaklęcia. Było cholernie długie i trudne do wypowiedzenia. Chyba dlatego, aby żadna czarownica nie pomagała wampirom. Oni są wrogami. Ale czemu? Do tej pory poznałam więcej miłych wampirów niż czarownic.
 Mama nie była zadowolona, kiedy jej powiedziałam, gdzie idę. Zaproponowała podwiezienie. Odmówiłam, lecz miałyśmy jedną cechę wspólną. Upartość. Nie dawała mi spokoju. Więc się zgodziłam.
 Po około piętnastu minutach pojazd się zatrzymał. Gdy otwierałam drzwi, rodzicielka zaczęła rozmowę:
 - To, co będziecie robić? Wiem, to nie mój interes, ale kilka dni temu zostałaś porwana. Nie chcę, żeby to się powtórzyło. Nie wiem, co był zrobiła, gdybyś znowu została skrzywdzona.
 Zauważyłam w jej oczach lśniące łzy. Od razu pojawiło się poczucie winy. Nie mogłam jej powiedzieć prawdy, dlaczego przyszłam do Bena. Mojej mamie od urodzenia babcia wmawiała, że wampiry są złe. Tylko, że babunia później polubiła Chrisa.
 - Nic mi nie będzie. Tylko poeksperymentuję na Benie. On chce wiedzieć, co mu jest – odpowiedziałam, przytulając rodzica. – Jak skończę to zadzwonię do ciebie. Okej?
 Kobieta kiwnęła głową. Ja wyszłam z auta i podeszłam do drzwi. Kątem oka widziałam, jak auto cofało i wyjeżdżało z posiadłości. Nacisnęłam na dzwonek. Nie czekając na gospodarza, weszłam do środka.
 - Ben, to ja. Gdzie jesteś? – zawołałam.
 Rozejrzałam się po holu, antyszambrując, aż wampir mi odpowie. W dzień było wszystko oświetlone, lecz w nocy korytarz wydaje się ponury. Jakby dom był opuszczony od dłuższego czasu.
 - Wejdź na górę. – Usłyszałam zielonookiego.
 Tak też zrobiłam. Schody pod moim naciskiem skrzypiały, aż miałam wrażenie, że za chwilę się całe rozpadną, a ja spadnę do piwnicy.
 Pierwsze piętro wyglądało jeszcze straszniej niż parter. Wszystkie drzwi były zamknięte, a światła wyłączone. Było też tak cicho. Jedynym dźwiękiem, jaki słyszałam wytwarzało moje bicie serca. Nagle z pokoju na końcu korytarza usłyszałam huk.  Pobiegłam tam. W danej chwili nie myślałam, że źle robię, nie czułam strachu. Stare drewno przesunęło się i zobaczyłam Bena siedzącego na podłodze. Opierał się o podwójne łóżko.
 - Co się stało?
 Mężczyzna podniósł woreczek z krwią. Czerwona ciecz chlupiąc, połyskiwała.
 - Próbowałem ją wypić, lecz … - wyjaśniając, pokazał coś w kącie. Nie byłam pewna, co to, ale miałam podejrzenia, że to płyn, który przed chwilą organizm wampira odrzucił.
 - Posiadasz spirytus? – Patrzył na mnie zdziwiony. – Albo wódkę?
 - Jak chcesz coś wypić, to niestety nie u mnie. Ale znam bar, do którego możemy się przejść.
 - To do zaklęcia – rzekłam szybko.
 Zielonooki wyjął z pod łóżka butelkę, w której była połowa alkoholu.
 - To smutne, alkoholiku, że się tak ukrywasz – skomentowałam, uśmiechając się.
 - Potrzebujesz jeszcze czegoś? – spytał, w tej samej chwili wstając.
 - Noża.
 Ben w normalnym tempie wyszedł z pomieszczenia, a ja wyjęłam produkty z torby i postawiłam na komodzie obok łóżka. Po chwili usiadłam na nim. Materac ugiął się pod moim ciężarem. W kieszeni miałam poskładaną kartkę z tekstem, która aż paliła. Wyjęłam ją i szybko przestudiowałam.
 Chyba jestem gotowa.
 Chyba.
 Gdy wampir wrócił, powiedziałam, że ma położył się na brzuchu. I tak zrobił. Wzięłam do rąk kilka listków Zimowitu i próbowałam poprzecierać nimi nagie plecy. Żeby było mi wygodniej przerzuciłam prawą nogę nad Benem. Materac pod nami jeszcze bardziej się ugiął. Na skórze mężczyzny widniał blady tatuaż. Aż trudno go zauważyć.
 Po skończonej czynności uniosłam nóż i zapatrzyłam się na niego. Kwas żołądkowy podszedł mi do gardła.
 Jestem gotowa.
 Przecięłam skórę na wzór pentagramu w kółku, jak miał wcześniej. I zaczęłam wypowiadać magiczne słowa.
 Jedna zapałka nie chciała się zapalić.
 Ani druga. Ani trzecia.
 Dopiero za czwartym razem mi się udało. Ale ręce się tak trzęsły, że z trudem potrafiłam przypalić ranę zamiast samą siebie. Mój wzrok ciągle uciekał na kartkę.  Czułam, że zachodzi we mnie zmiana. Miła i ciepła magia odpływała ze mnie, a zastępowała ją zimna i groźna.
 Ben wydał z siebie cichy jęk. Widziałam mroczki przed oczami, ale nie przestawałam odprawiać zaklęcia. Poczułam zapach palonej skóry, który dusił mnie. Lecz nie zrobiłam przerwy.
 Na ranę przyłożyłam listki Dyptamu, które pokropiłam wódką. Roślina się rozpuściła i zamieniła w oleistą ciecz. Wsmarowałam ją w ciało.
 Ben mocno trzymał się kołdry.
 Jeszcze chwila i skończę zaklęcie.
 Głowa zaczęła mi pulsować. Myślałam, że mój mózg zamienia się w różową paćkę. Było mi na przemian zimno i gorąco. Lodowato i upalnie.
 A gdy wypowiedziałam ostatnie słowo wszystko ucichło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

O mnie

Moje zdjęcie
Miłośniczka fantasy, magii, wiedźm oraz rocka.