czwartek, 4 lipca 2013

Rozdział 25

 Nade mną, pośród gałęzi, wisiała Taylor. Z jej ust, szyi i klatki piersiowej kapała krew. Otworzyła oczy. Wciąż żyła.
 - Taylor – wyszeptałam, aby nie narobić hałasu, choć wiedziałam, że zrobiła go swoim krzykiem.
 Od jakiego czasu tutaj wisi? Minęło około trzech minut, od kiedy ją ostatnio widziałam. A jeśli to nie była Taylor, tylko Azazel? Co ja zrobiłam?! Co teraz będzie z Lydią? Mówiłam, że może jej/jemu zaufać.
 - Jak mam ci pomóc?
 Wampirzyca chciała coś powiedzieć, ale tylko jęknęła. Lekko pomachała ręką, jakby kazała iść dalej. Smutno mi się zrobiło. I też się wkurzyłam.
 Ile jeszcze ludzi zostanie pokrzywdzonych?
 - Wrócę tu. Po ciebie – zapewniłam.
 A potem zaczęłam biec.
 W pewnej chwili zaczęła boleć mnie głowa. Złapałam się za nią i osunęłam na ziemię. Ból rozchodził się po całej czaszce. Czułam jakby pękała.
 - Ava, to ty? – Z trudem wymówiłam.
 - A niby, kto inny.
 Następnie poczułam wielką ulgę. Puściłam głowę i wstałam otrzepując się z liści.
 - Nadal nie możesz się bronić.
 Podeszła do mnie. Teraz dzieliło nas tylko około piętnaście centymetrów.
 - Wyglądasz strasznie. Jak śmierć – dodała.
 Pewnie miała rację. Rana, którą wilkołak zostawił, sprawiała mi coraz większe cierpienie. Aż chciałam umrzeć. Na Boga, ja już umieram. Blada twarz, zakrwawione oczy, chude policzki i postrzępione ubrania – to mogła widzieć.
 - Gdzie jest Lydia? – Podniosłam głos. – Gdzie jest Chris? Ben?
 Chwyciła mnie za włosy i pociągnęła w swoją stronę. Śmierdziała spalenizną i siarką. Totalne zło.
 - Zaprowadzę cię do nich – rzekła.
 Rzuciła mną o drzewo. Czułam ostry ból tam gdzie mnie trzymała. Na 100% wyrwała mi włosy.
 Uderzyłam w konar. Przez chwilę nic nie widziałam ani słyszałam, nawet nie mogłam oddychać. Byłam w czarnej dziurze. Jednak potem wszystko wróciło.
 Wiedźma użyła telekinezy i jeszcze uderzyła mnie dwa razy w to samo miejsce. Za każdym razem mocniej. Aż zapadła ciemność na dłużej.

 Który już raz z kolei straciłam przytomność tej nocy? Pewnie pobiłam rekord. Najwidoczniej jestem zbyt słaba.
 Otworzyłam oczy i pokazał się obraz pod tytułem „Tortura”. Chris miał wbite gałęzie w całą klatkę piersiową (pomijając serce), Lydia na lewym policzku miała ranę po nożu i zawiązane mocno ręce. A naokoło Bena leżały puste strzykawki. Mogłam tylko się domyślić, że jest teraz pod wpływem dużej ilości krwi nieżywego człowieka.
 - Czas zacząć przedstawienie – powiedziała do mnie Ava, stojąc przede mną.
 Złapała moje ramię i pociągnęła do góry. Jęknęłam z bólu. Jej palce wbijały się w skórę. Wyciągnęła mnie na środek i puściła. Straciłam równowagę i upadłam na kolana.
 - Powiedz, jakie jest zaklęcie albo wymuszę to siłą – ostrzegła.
 Nie mogłam jej powiedzieć. Jeśli to zrobię ten stwór nas wszystkich pozabija. Nawet nie wiem, czego się spodziewać. I tak mi się zdaję, że ona też.
 Ciemnoskóra kobieta złapała obiema rękami moją głowę i zaczęła coś mamrotać. Dziwnie się przy tym czułam. Jakbym traciła kontrolę, ale nadal mogła wszystko samodzielnie robić. Przed oczami pojawiły mi się litery i cyfry, które tworzyły zaklęcie. Chciałam to wszystko powiedzieć, musiałam to zrobić, lecz wiedziałam, że nie mogłam. To Ava każe mi to czynić. Nawet jakbym starała się próbować zamknąć buzię, to i tak wymykały się słowa.
- Sanguinem magicae connectors damnatorum* – wymsknęło mi się.
 - Już mam wszystko potrzebne. – Głos Avy mnie przerażał. Było słychać, że jest pewny, władczy.
 Teraz już nic ją nie powstrzyma.
 - Już czas.
 Azazel wyłonił się zza drzew. Wyglądał jak Taylor: jej krótkie blond włosy, czysto niebieskie oczy, śnieżno biała cera, zaróżowione policzki. Teraz byłam pewna.
 Starszy wampir wyszedł na środek i zaczął kopać. Dopiero teraz zauważyłam, że miał przy sobie łopatę. Po trzech kupkach ziemi wyjął nóż i wbił go w dziurę.
 - Ava, zaczynaj.
 Kobieta stanęła obok niego i podniosła ręce. Na niebie zaczęły się zbierać czarne chmury, z niedaleka usłyszałam piorun.
 - Tempor de terra facta sunt et.**
 Czułam drżenie ziemi, jakby powstawała dziura. Wiedźma nie przerwała rytuału ani na sekundę, wciąż mówiła. Skierowała wzrok na Bena. Teraz jego kolei, pomyślałam, musi oddać całą swoją krew.
 Chciałam krzyknąć, żeby uciekał, lecz głos uciekł gdzieś głęboko. Gardło miałam tak suche, że mnie bolało. W oczach pojawiały się łzy. Co ja miałam zrobić? Przeczołgałam się do niego.
   Miałaś uciec.
 Z jego wiadomości uświadomiłam sobie, że jest na mnie zły.
 - Przepraszam – wyszeptałam bardzo cicho.
 Spojrzałam na przeciwników. Kobieta przecięła ramię, a jej krew spłynęła do dziury. Kolejny piorun przeciął niebo. Z oka wyleciała mała łza, którą wytarł Ben.
   Wszystko będzie dobrze.
 Nie wiedziałam, czy mam wierzyć jego słowom. Nic nas nie uratuje. Jesteśmy bez szans.
 Nagle ktoś uniósł zielonookiego i pociągnął go. Stłumiłam krzyk. Azazel zaśmiał się pod nosem. Zmieniłam pozycie, usiadłam na ziemi i zaczęłam się trząść. Po raz kolejny stała się jasność. Wiatr stawał się silniejszy, wyginał gałęzie drzew.
 - Chyba nie uważasz na lekcji. – Usłyszałam. – Popatrz, kto tam jest. Możliwe, że to twój kolega z ławki.
 O co mu chodziło?
 Zrozumiałam, gdy odwróciłam głowę.



* Korzystałam z google tłumacza - "Krew magiczna złącz się z potępioną."
** "Z prochu jesteś i czas abyś powstał."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

O mnie

Moje zdjęcie
Miłośniczka fantasy, magii, wiedźm oraz rocka.