niedziela, 18 maja 2014

Rozdział 18

 Po lekcjach pedagog szkolny wezwał mnie do swojego gabinetu. Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia czemu. Nic takiego nie zrobiłam, próbowałam być miła dla wszystkich. Jednak ta sprawa była prosta. Pedagog chciał ze mną porozmawiać o śmierci.
 - Wiem, że w tym roku przeżyłaś dużo przykrych wydarzeń – zaczął. Próbował ułożyć zdanie, tak aby mnie nie zranić. – Śmierć członka rodziny oraz przyjaciół. To musiało być stresujące.
 Na początku było.
 Nie odezwałam się ani słowem na tym spotkaniu. Odwracałam wzrok, tylko żeby nie patrzeć na mężczyznę w średnim wieku. Wyglądał na kogoś po pięćdziesiątce. Siwe włosy oraz zmarszczki przyozdabiały jego głowę. A ze swoimi długimi uszami wyglądał jak elf.
 - Został niecały miesiąc szkoły, wiec nie opłaca się, abyś zaczęła chodzić na spotkania do mnie. – Czy on chce powiedzieć, to co myślę? – Zapisałem cię do bardzo dobrego psychologa. Skontaktowałem się z twoją matką i zgodziła się na ten układ.
 Moja mama zgodziła się, abym odwiedzała psychologa? Czemu? Przecież dobrze się czuję, już nie jestem taka smutna jak wcześniej.
 Mogli o tym pomyśleć z dwa miesiące temu, gdy moje życie nie miało sensu. Lecz teraz je odnalazłam. Moje życie u boku Dantego. Kochałam go. Teraz, jak o tym myślałam, wiedziałam, że to prawda. Kochałam tego chłopaka całym sercem.
 Na koniec spotkania pedagog opowiedział, o tym psychologu, jaki był świetny i doskonale rozumiał młodzież. Moje problemy wyglądały inaczej niż innych, więc nie zgodziłam się z tym. Mężczyzna wręczył mi wizytówkę i wyszłam stamtąd.
 Jasnozielone ściany, plakaty pokazujące wesołych ludzi i niewygodne krzesło opuściłam jak najszybciej. Czułam się lepiej nie mając przed sobą tych rzeczy. Od zawsze nie lubiłam takiego typu miejsc. Szpitale, komisariaty przerażały mnie. A w tym drugim przeżyłam wiele godzin po tym, jak znaleźli martwe ciało Adama i wszczęli poszukiwania Alexis. Jeszcze wypytywali mnie o babcię.
 Na całe szczęście to już się skończyło.


 •••


 Minęło kilka dni, od kiedy rodzicielka zapisała mnie do psychologa. Do tej pory, o tym nie myślałam. Byłam zajęta lekcjami z Dante. Uczył mnie, jak zmienić pogodę. Wcześniej udawało mi się przywoływać chmurę z piorunami, lecz wtedy byłam bardzo wkurzona, a w tym momencie czułam tylko miłość i zadowolenie. Ćwiczyliśmy kilka godzin, dopóki nie wyczerpałam sił. Następnego dnia odczuwałam braki Mocy. Miałam zakwasy jak po ćwiczeniach sportowych.
 A i tak codziennie trenowałam.
 Dzisiaj o piątej musiałam stawić się u psychologa. Trochę bałam się tej wizyty. Wiedziałam, że to nie będzie grupowe spotkanie, więc spędziłam całą godzinę z nieznajomą osobą, która będzie chciała mi pomóc. Pewnie zamierzała opowiadać o lękach, przeżyciach oraz śmierci. Oczywiście zada parę pytań, jak się czułam, co odczuwałam w pewnych momentach. A ja nie miałam zamiaru się zwierzać.
 Czekałam w poczekali około dziesięć minut. Przyszłam trochę za wcześnie, bo chciałam przyjrzeć się budynkowi. Z zewnątrz nie wyróżniał się, lecz w środku wyglądał jak poradnia lekarska. Przy wejściu znajdowała się recepcja, w której trzeba było wypełnić arkusz o przyjęciu. Najpierw musiałam pokazać swój dowód, a następnie dostałam kartkę A4, na której wypełniłam puste pola. Później otrzymałam książeczkę, gdzie lekarz miał uzupełniać po spotkaniu. Kobieta za biurkiem nie wyglądała na miłą i taka też nie była. Ciągle się śpieszyła, jakby chciała wcześniej wyjść z pracy.
 Zegar wyświetlał kilka minut po siedemnastej, a drzwi jeszcze się nie otworzyły. Moją pierwszą myślą było to, że pomyliłam dni albo godziny. Jednak kwadrans po pełnej godzinie wejście stanęło otworem i w progu pojawiła się kobieta.
 - Annabell Walker? Przykro mi, że musiałaś czekać, ale właśnie przeprowadzałam ważną rozmowę telefoniczną. Jednak twoje spotkanie też jest ważne – powiedziała, podchodząc do mnie. Wyciągnęła rękę, a ja nią potrząsnęłam. – Nazywam się Catherine Howell.
 Lekko pchnęła mnie do środka pokoju. Pomieszczenie na pierwszy rzut oka wyglądało przytulnie oraz bezpiecznie. Kobieta gestem ręki zaproponowała, abym usiadła na białej kanapie. Klapnęła na niej, a materac ugiął się pod moim ciężarem. Siedzenie było takie białe, że bałam się siedzieć na niej, ponieważ myślałam, że ją pobrudzę.
 - Możesz mówić do mnie po imieniu – rzekła Catherine, siadając naprzeciwko mnie na kremowym fotelu.
 Pomiędzy nami znajdował się niski stolik wykonany ze szkła. Na nim stały kubek z kawą, paczka chusteczek oraz pudełeczko z piaskiem w środku, a obok tego malutkie grabie. To był ten przedmiot, który miał odstresować ludzi. Zawsze chciałam przeczesać grzebykiem złoty piasek.
 Zauważyłam, że pokój posiadał chyba wszystkie odcienie bieli, a przez stolik i inne rzeczy ze szkła czy porcelany, nie dotykałam niczego. Nie chciałam czegoś zepsuć.
 - Jak ci minął dzień? – spytała psycholog.
 Dopiero teraz zwróciłam na nią wzrok. Kobieta mogła mieć około trzydziestu lat. Jej blond włosy były idealnie ułożone w kok, wyglądały jakby wydała na nie kilka tysięcy dolarów. Żadna siwizna się ich nie imała. Twarz też miała piękną. Opalenizna podkreślała jej zielone jak trawa oczy. Każda dziewczyna, która przesiedziała w solarium kilka godzin pewnie byłaby zazdrosna o taką karnację. Catherine była idealna.
 I miałam się jej zwierzać.
 - A jak tam w szkole? Dobrze się uczysz? – Pytała mnie, a ja nie odpowiadałam. Nie miałam na to ochoty. A po drugie, nie znałam tej kobiety, aż tak dobrze, żebym opowiedziała jej swoją biografię.
 - Dobrze, a więc zaczniemy inaczej – wymamrotała do siebie. – Ja powiem coś o sobie, a potem ty. Dobrze?
 Czekała, aż wypowiem słowo albo chociaż kiwnę głową. Jednak nic nie zrobiłam, a ona i tak zaczęła.
 - Kiedy miałam dziesięć lat moi rodzice w końcu pozwolili mi kupić psa. Pamiętam, że w momencie, gdy się o tym dowiedziałam, byłam wniebowzięta. Aż podskakiwałam z tej radości. Tydzień później poszłam z nimi do schroniska. Znajdowało się tam mnóstwo porzuconych zwierzaków, od szczeniaków kundli, aż do wielkich wilczurów. Najchętniej wybrałabym wszystkie, jednak moja uwaga najbardziej padła na biało-czarno-rudego pieska. Zachwycił mnie małą plamką na nosku. Już wtedy wiedziałam, że to będzie mój zwierzak. Mój przyjaciel. – Przerwała na chwilę, aby popatrzeć na mnie. Zaglądała mi w duszę. – Opiekowałam się nim, zajmowałam. Nawet w nocy nie spałam, bo on nie spał. Był ze mną przez pięć lat.
 Chyba wiedziałam, dokąd prowadził ten monolog.
 - Pewnego dnia, gdy wracałam ze szkoły, zobaczyłam swojego psa leżącego na środku ulicy. Podbiegłam do niego, ledwo wstrzymując łzy. Żył, lecz bardzo cierpiał. Weterynarz wmawiał, że trzeba go uśpić. Byłam oczywiście przeciwna temu. Jednak po paru dniach Max przestał jeść i pić. Nigdzie nie chodził, tylko leżał. Więc wróciłam z nim do weterynarza. I się zgodziłam.
 Nie mogłam stwierdzić, czy ta historia była prawdziwa czy tylko zmyślona na potrzebę chwili. Twarz Catherine wyrażała żal i tęsknotę, ale mogła być dobrą aktorką.
 - Nawet po tylu latach trudno jest mi mówić o tym wydarzeniu. To był mój jedyny przyjaciel, a ja go zabiłam. Choć wiedziałam, że cierpiał, trudno było mi się z nim rozstać. – Wygładziła swoją spódniczkę. – Wiem, iż strata przyjaciela czy członka rodziny jest bolesna. Na początku nie chcesz w to uwierzyć, później, jak się oswoisz z tą informacją czujesz jakby cząstka ciebie umarła. Jednak jest coraz lepiej. Na końcu tej drogi poznasz spokój i akceptacje.
 Denerwowało mnie to jej gadanie. Ja się już pogodziłam ze „śmiercią” Lexi. Tak samo jak z Adamem i babcią. Odnalazłam spokój i akceptacje.
 - Widzę twoją minę. Wcale nie ukończyłaś tej drogi. Stoisz dopiero na starcie, a do mety jeszcze kawałek drogi przed tobą.
 Chyba nie rozumiem jej toku myślenia. Jaki start? Jaka meta?
 Wyliczałam minuty do końca spotkania. Jeszcze tylko dwadzieścia minut. Może wytrzymam, jak nie będzie mnie o nic pytała. Niestety, życie nie jest takie piękne.
 - Możesz mi opisać swoje odczucia, gdy się dowiedziałaś o swojej babci?
 Siedziałam i milczałam. Nie miałam zamiaru opowiadać Catherine o swoich uczuciach. Nie ufałam jej.
 - To jest trudny temat do rozmowy, lecz tylko to pozwoli ci się oswoić ze stratą. Pozwól sobie pomóc.
 - Nie potrzebuję pomocy. Pogodziłam się ze śmiercią najbliższych – rzekłam szczerze. A przynajmniej tak myślałam. – Moja babcia zmarła ponad pół roku temu, a Lexi oraz Adam z trzy miesiące temu. Płakałam przez dłuższy czas. Teraz czuję się dobrze.
 Starałam się nie podnosić głosu, jednak to było trudne. Nie miałam pojęcia, skąd znalazłam tą szczerość. Byłam zmęczona tym gadaniem i wybuchnęłam. Poczułam, że serce zaczęło walić jak oszalałe, a ręce drżeć. Odczuwałam pierwsze oznaki wizji. Za chwilę nogi odmówią posłuszeństwa, głowa zrobi się cięższa, ale jednocześnie i lekka.
 Na całe szczęście alarm oznajmujący koniec spotkania włączył się. Jak najszybciej wstałam, rzuciłam ciche „Do widzenia” i wybiegłam stamtąd. Przy wyjściu wystąpiły kolejne objawy. Próbowałam, jak najszybciej spowolnić dostanie przepowiedni.
   Ben, przyjedź po mnie. Szybko!
 Zdołałam przekazać wiadomość wampirowi. Tylko z nim mogłam się tak szybko skontaktować. Wiedział, gdzie się znajduję, ale nie miałam pewności czy mnie usłyszy.
 Ostatnie przebłyski normalnego świata. Budynki, chodnik i wszystko inne się już rozmazywało. Usiadłam na trawie, zamykając oczy. Już nie było czasu.
 Znajdowałam się w innym świecie. W nieodległej przyszłości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

O mnie

Moje zdjęcie
Miłośniczka fantasy, magii, wiedźm oraz rocka.