środa, 22 stycznia 2014

Rozdział 11

 Osunęłam się na drugą połowę łóżka. Ledwo mogłam utrzymać powieki, a co dopiero całe ciało. Spojrzałam na Bena. Co ja mu zrobiłam?
 Poczułam zimne ostrze na nadgarstku. Nóż, którym wcześniej się posługiwałam, uniósł się, a jego końcówka spoczęła na skórze. Ostrze zatopiło się głębiej, a z rany wyciekła ciemna ciecz. Płyn zafarbował śnieżnobiałą pościel na wściekły róż. Dróżka prowadziła, aż do samego wampira. Nagle krew się uniosła i spoczęła na plecach mężczyzny.
 Wszystko było niewyraźne. Głowa mi pękała, a ja miałam ochotę krzyczeć w niebo głosy.
 Otworzyłam szerzej oczy. Stałam nad łóżkiem. Cała i zdrowa. Nic mnie nie bolało. Nie miałam żadnego zacięcia, a nóż leżał na komodzie.
 Wizja? Urojenia?
 - Udało się? – spytał Ben, siadając.
 - Rano sprawdzimy – odpowiedziałam, próbując zachować resztki spokoju.


                                                               •••


 Stałam na dachu. Było wysoko, a mój strach zwiększał odległość od ziemi. Byłam sama. Nie wiedziałam skąd się tam wzięłam.
 Spojrzałam na dół. Zakręciło mi się w głowie. Lęk przejął kontrolę nad moim ciałem. Nie mogłam się nigdzie ruszyć. Nie uciekałam, tylko stałam. Poczułam pchnięcie i w następnej sekundzie spadałam. Chciałam krzyczeć, lecz głos się ulotnił. Czułam, jakby gardło się zaciskało. Coraz bardziej, mocniej. Nie latałam. Spadałam. Byłam bliżej ziemi. Powietrze atakowało mnie. Oczy szybko zasychały i musiałam ciągle mrugać.
 W pewnym momencie otworzyłam je, a grunt była dwadzieścia centymetrów ode mnie. Następnie czułam ostry ból w każdej cząsteczce ciała. Wszystko miałam połamane. Jakimś cudem przeżyłam. Ale chciałam umrzeć. Ten ból był nie do zniesienia.

 Obudziłam się z krzykiem. Mama od razu do mnie przybiegła.
 - Co się stało? – zapytała przestraszona.
 Nie wiem.
 - Straszny sen? – Kobieta usiadła obok mnie i przytuliła.
 Wzruszyłam ramionami.
 W ogóle nie pamiętam swojego snu. Czy jakiś miałam? Czarna dziura w głowie.
 Drżałam. Cała się spociłam. Byłam przerażona, chociaż nie wiedziałam, z jakiego powodu. Czy od dawna, gdy zasypiałam miałam sny, których nie pamiętałam? Czy to ma związek z werbeną, którą wzięłam przed pójściem spać?

                                                               •••

 Po szkole poszłam do wypożyczalni kostiumów. Zazwyczaj sklep byłby zamknięty, lecz każdy uczeń uczestniczący w balu musi kupić albo wypożyczyć jakiś strój. Colby Hill nie jest dużym miastem, też nie jest aż takim małym, ale kiedy jest mowa o balu, uroczystości wszyscy o tym wiedzą.
 W budynku było z pięć osób, z czego jeden sprzedawca. Na wieszakach wisiało kilkanaście ubrań. Do imprezy został tydzień, więc normalny człowiek miałby już wybrany kostium.
 Szukałam strojów w moim rozmiarze. Zostały tylko Superwoman, Kobieta Kot oraz jedna Marilyn Monroe (pewnie niektóre dziewczyny właśnie nią będą). Był też kostium w stylu Alice z „Resident Evil”. Spodobał mi się najbardziej, więc przymierzyłam go.
 Po założeniu, przejrzałam się w lustrze. Czarne spodnie z białymi paskami na kolanach nie były obcisłe ani za szerokie. W czarnej bluzce z krótkim rękawem prezentowałam się nieźle, a skórzany pasek w tym pomagał. Ciemny gorset opinał brzuch, ale miałam nadzieję, że wytrzymam.
 Gdy ponownie byłam w swoich ciuchach poczułam dziwne uczucie. Takie mrowienie w podbrzuszu. Najpierw nie przejmowałam się nim, ale kiedy wyszłam z przymierzalni, to uczucie się nasiliło. A przy kasie mrowienie rozeszło się po całym ciele.
 Ktoś wszedł do sklepu i myślałam, że nie wytrzymam. Odwróciłam się. Zauważyłam tylko rude włosy i wybiegłam z budynku. Dopiero na zewnątrz wszystko wróciło do normy.
 Rude włosy. Miały taki sam odcień i taką samą długość jak … Lydii Stahl.
 Co?!
 Przecież ona nie żyje. Dopełniła zaklęcie.  Nie, wydawało mi się. Ktoś inny, nieznajomy mógł mieć takie same włosy. Prawda?
 Szybko wróciłam do domu, przekonując samą siebie. 


 Godzinę później zadzwonił do mnie Ben. Gdy tylko odebrałam telefon wiedziałam, że zaklęcie zadziałało. Czułam szczęście wampira.
 - Wielkie dzięki – rzekł. – Przez te kilka dni myślałem, że zwariuję.
 Miło było to słyszeć. Może w końcu wszechświat da mi trochę szczęścia w życiu. Przecież pomogłam osobie. To dobry uczynek.
 - Nie ma za co – odpowiedziałam.
 Kiedy przez minutę nic nie mówiliśmy, miałam się pożegnać, jednak po drugiej stronie usłyszałam huk i czyjś wrzask. Trochę mnie to przeraziło.
 - Ben? Co to było? – Czekałam na odpowiedź, której nie dostałam. – Ben!
 Po chwili mężczyzna raczył się odezwać:
 - Musisz natychmiast przyjść do mnie. Szybko – dodał.
 Nie czekałam na dalsze szczegóły. Rozłączyłam się, ubrałam i wyszłam z domu. Po dziesięciu minutach wjeżdżałam na podwórko rodziny Colby. Otworzyłam drzwiczki. A przynajmniej próbowałam. Nie chciały ustąpić, choć waliłam w nie z całej siły. Rękami uderzałam w szybę i jakimś cudem ona nie pękła.
   Ben, coś jest nie tak.
 Nie musiałam długo czekać na odpowiedź.
   Gdzie jesteś?
   W samochodzie. Drzwi się nie chcą otworzyć.
 Przestałam atakować je. Zgromadziłam moc w oczach, żeby zobaczyć, co jest nie tak. Gałki oczne zaczęły mnie piec, więc zacisnęłam powieki. A gdy je otworzyłam, zobaczyłam. Widziałam ciemnozieloną maź okalającą drzwi. Odsunęłam się od nich jakby miały mnie oparzyć. Na zewnątrz zauważyłam dziwne stworzenia. Czarne psy albo koty ze skrzydłami. Nie dosięgłyby do kolan. Nie wiem, czym były, a tym bardziej, jak te stworzenia się nazywają, lecz były straszne.
 Ben wyszedł na zewnątrz, a one znikły. Tak samo jak maź, więc wampir bez trudu wyciągnął mnie z pojazdu. Podziękowałam magii, która już odpłynęła do innych części ciała. Nogi przez całą drogę się trzęsły, bez pomocy zielonookiego nie dałabym rady wejść do środka budynku.
 W progu od razu do mnie dotarło, że ktoś tam przebywał. Czarownica.
 Usiadłam obok niej na kanapie.
 - Jesteś w niebezpieczeństwie – oznajmiła Bianca. Wyglądała na osiem lat, ale widziałam już u niej zmarszczki, ciemne plamki na skórze oraz wory pod oczami. To ciałko było za małe jak na taką ilość magii i wiek duszy.
 - Co? – Nie dowierzałam. Znowu ktoś na mnie poluje.
 - Pamiętasz, co ci opowiadałam o Nyks? Że jesteś jej córką? – Kiwnęłam głową. – Możliwe, że cie znalazła i idzie po ciebie.
 Tylko po co? To pytanie zadałam Biance. Odpowiedziała, że przed tym jak mnie zabije, odbierze moce i dzięki temu stanie się najpotężniejszą wiedźmą.
 Najpotężniejszą.
 Bałam się Avy, a co dopiero będzie z Nyks. Ona ma za zadnie mnie zabić. I przejąć moją magię, i mojej mamy i babci.
 Nie pozwolę na to! Nigdy!
 - Skąd to wiesz? – zapytałam, chowając głowę w dłoniach.
 - Miała wizję – odpowiedział Ben, siedzący na bocznym wałku.
 - Widziałam Ją. Widziałam, jak wysysa z ciebie magię. Nawet poczułam, jakby mnie to robiła. – Przez moment się nie odzywała, a ja czekałam na punkt kulminacyjny. – A później cię zabiła.
 Dreszcze mnie przeszły po całym ciele. Objęłam się ramionami, aby odpędzić sztuczne zimno. Czy się bałam? Jak najbardziej. A jak bardzo? Jeszcze nie odczuwałam powagi sytuacji. Już kilka razy miałam przeczucie, że umrę. Ale to się nie zdarzyło. A teraz? Czy to się wydarzy?
 Przypomniałam sobie wizję, która nękała mnie niecały rok temu. Gdy jeszcze nie wiedziałam, że jestem czarownicą. Gdy magię widziałam tylko w telewizji. Tej wizji nie udało mi się zmienić.
 Przewidziałam śmierć Adama i Lexi. Ale i tak oni zmarli. Może teraz będzie moja kolej? Nie można żyć wiecznie.
 Ta zasada akurat nie tyczy się wampirów.
 - Kiedy to będzie? – Wreszcie odzyskałam głos. – Kiedy umrę?
 - Nie mam pewności. Możliwe, że w sierpniu.
 W wakacje. A to oznacza jedno.
 To lato będzie najdłuższe w całym moim krótkim życiu.

○○○○○
 Moim zdaniem ten rozdział mi nie wyszedł. Jednak nie miałam pomysłów na inny. 
 Chciałam też poinformować, że mam pomysł na inny blog, lecz założę go dopiero, gdy napiszę specjalny rozdział w tym opowiadaniu, bowiem ten trzeci (drugi, jeśli skasuję Stworzenia Ciemności) będzie o kimś z Jesteś dla mnie nieumarłym. Jesteście ciekawi o kim?

wtorek, 14 stycznia 2014

Rozdział 10

 I tak minęła niedziela. W poniedziałek nie było lepiej. Wszystkie uczucia z ubiegłego dnia wróciły z podwójną siłą. Nie miałam ochoty wstawać z łóżka, jednak musiałam to zrobić. Już i tak dużo razy nie było mnie w szkole. Do końca roku został prawie miesiąc.
 Godzinę później już wychodziłam z domu. Przed budynkiem zauważyłam dobrze znany mi samochód. Na miejscu kierowcy siedział Dante, który właśnie otwierał drzwi od strony pasażera. Wsiadając do środka, próbowałam się uśmiechnąć do niego, lecz bardziej wyszedł grymas. Po około dziesięciu minutach auto zatrzymało się na parkingu szkolnym, niedaleko głównych drzwi. Chłopak patrzył na coś przed nami. Spojrzałam w tamtą stronę.
 - Bal na koniec roku? – powiedział. – Może być fajnie. Idziesz?
 Pokręciłam głową.
 - Za dużo rzeczy się działo w moim życiu. – Dodałam jeszcze – I tak nie mam, z kim iść.
 Szarooki wziął mnie za rękę. Obserwowałam nasze złączone dłonie, jakby to było zakazane.
 - A nie poszłabyś ze mną? – zapytał.
 Zaskoczył mnie tym pytaniem. Chciałabym pobyć w jego towarzystwie, ale nie pomyślałam, że na balu. Wolałam w jego sklepie, albo w moim domu.
 Albo w jego samochodzie.
 - Chciałbyś wyglądać jak postać z filmu? – Właśnie taką tematykę wybrali.
 - Może być fajnie. – Nie odpuszczał. – Więc jak?
 Chyba musiałam to przemyśleć. Za tydzień jest ta impreza, a ja wczoraj się dowiedziałam, że moja przyjaciółka nie żyje. Ale potrzebuję jakieś rozrywki.
 Nie wierzę, że to powiedziałam:
 - Jasne. Z przyjemnością.
 Dante na do widzenia pocałował mnie w policzek. Z dwa centymetry od ust. Z wypiekami na twarzy wyszłam z ciepłego auta i skierowałam się do szkoły. Raz odwróciłam głowę, aby spojrzeć na niego. Szarooki nadal się na mnie patrzył i do tego pomachał dłonią. Odmachałam mu.
 Czułam się, jakbym pierwszy raz się zakochała. Motylki w brzuchu, nie mogłam odpędzić myśli o Dante i te przyjemne uczucie, gdy mnie dotykał. Nie czułam się tak nawet przy Chrisie.
 Co to znaczy? Że Dante to ten jedyny?
 Sama nie wiedziałam.

 Wieczorem, jeszcze przed zachodem słońca, zadzwoniłam do Bena. Omówiłam się z nim w jego domu za godzinę. W końcu odzyskałam siły na tyle, żeby odprawić zaklęcie. Miałam potrzebne rzeczy. Tylko noża nie schowałam do torby. Po co? W mieszkaniu Colby powinien się znajdować, chociaż jeden. Zapalniczki nie znalazłam, ale w sklepie kupiłam zapałki. A rośliny już czekały na wykorzystanie.
 Do tego czasu uczyłam się zaklęcia. Było cholernie długie i trudne do wypowiedzenia. Chyba dlatego, aby żadna czarownica nie pomagała wampirom. Oni są wrogami. Ale czemu? Do tej pory poznałam więcej miłych wampirów niż czarownic.
 Mama nie była zadowolona, kiedy jej powiedziałam, gdzie idę. Zaproponowała podwiezienie. Odmówiłam, lecz miałyśmy jedną cechę wspólną. Upartość. Nie dawała mi spokoju. Więc się zgodziłam.
 Po około piętnastu minutach pojazd się zatrzymał. Gdy otwierałam drzwi, rodzicielka zaczęła rozmowę:
 - To, co będziecie robić? Wiem, to nie mój interes, ale kilka dni temu zostałaś porwana. Nie chcę, żeby to się powtórzyło. Nie wiem, co był zrobiła, gdybyś znowu została skrzywdzona.
 Zauważyłam w jej oczach lśniące łzy. Od razu pojawiło się poczucie winy. Nie mogłam jej powiedzieć prawdy, dlaczego przyszłam do Bena. Mojej mamie od urodzenia babcia wmawiała, że wampiry są złe. Tylko, że babunia później polubiła Chrisa.
 - Nic mi nie będzie. Tylko poeksperymentuję na Benie. On chce wiedzieć, co mu jest – odpowiedziałam, przytulając rodzica. – Jak skończę to zadzwonię do ciebie. Okej?
 Kobieta kiwnęła głową. Ja wyszłam z auta i podeszłam do drzwi. Kątem oka widziałam, jak auto cofało i wyjeżdżało z posiadłości. Nacisnęłam na dzwonek. Nie czekając na gospodarza, weszłam do środka.
 - Ben, to ja. Gdzie jesteś? – zawołałam.
 Rozejrzałam się po holu, antyszambrując, aż wampir mi odpowie. W dzień było wszystko oświetlone, lecz w nocy korytarz wydaje się ponury. Jakby dom był opuszczony od dłuższego czasu.
 - Wejdź na górę. – Usłyszałam zielonookiego.
 Tak też zrobiłam. Schody pod moim naciskiem skrzypiały, aż miałam wrażenie, że za chwilę się całe rozpadną, a ja spadnę do piwnicy.
 Pierwsze piętro wyglądało jeszcze straszniej niż parter. Wszystkie drzwi były zamknięte, a światła wyłączone. Było też tak cicho. Jedynym dźwiękiem, jaki słyszałam wytwarzało moje bicie serca. Nagle z pokoju na końcu korytarza usłyszałam huk.  Pobiegłam tam. W danej chwili nie myślałam, że źle robię, nie czułam strachu. Stare drewno przesunęło się i zobaczyłam Bena siedzącego na podłodze. Opierał się o podwójne łóżko.
 - Co się stało?
 Mężczyzna podniósł woreczek z krwią. Czerwona ciecz chlupiąc, połyskiwała.
 - Próbowałem ją wypić, lecz … - wyjaśniając, pokazał coś w kącie. Nie byłam pewna, co to, ale miałam podejrzenia, że to płyn, który przed chwilą organizm wampira odrzucił.
 - Posiadasz spirytus? – Patrzył na mnie zdziwiony. – Albo wódkę?
 - Jak chcesz coś wypić, to niestety nie u mnie. Ale znam bar, do którego możemy się przejść.
 - To do zaklęcia – rzekłam szybko.
 Zielonooki wyjął z pod łóżka butelkę, w której była połowa alkoholu.
 - To smutne, alkoholiku, że się tak ukrywasz – skomentowałam, uśmiechając się.
 - Potrzebujesz jeszcze czegoś? – spytał, w tej samej chwili wstając.
 - Noża.
 Ben w normalnym tempie wyszedł z pomieszczenia, a ja wyjęłam produkty z torby i postawiłam na komodzie obok łóżka. Po chwili usiadłam na nim. Materac ugiął się pod moim ciężarem. W kieszeni miałam poskładaną kartkę z tekstem, która aż paliła. Wyjęłam ją i szybko przestudiowałam.
 Chyba jestem gotowa.
 Chyba.
 Gdy wampir wrócił, powiedziałam, że ma położył się na brzuchu. I tak zrobił. Wzięłam do rąk kilka listków Zimowitu i próbowałam poprzecierać nimi nagie plecy. Żeby było mi wygodniej przerzuciłam prawą nogę nad Benem. Materac pod nami jeszcze bardziej się ugiął. Na skórze mężczyzny widniał blady tatuaż. Aż trudno go zauważyć.
 Po skończonej czynności uniosłam nóż i zapatrzyłam się na niego. Kwas żołądkowy podszedł mi do gardła.
 Jestem gotowa.
 Przecięłam skórę na wzór pentagramu w kółku, jak miał wcześniej. I zaczęłam wypowiadać magiczne słowa.
 Jedna zapałka nie chciała się zapalić.
 Ani druga. Ani trzecia.
 Dopiero za czwartym razem mi się udało. Ale ręce się tak trzęsły, że z trudem potrafiłam przypalić ranę zamiast samą siebie. Mój wzrok ciągle uciekał na kartkę.  Czułam, że zachodzi we mnie zmiana. Miła i ciepła magia odpływała ze mnie, a zastępowała ją zimna i groźna.
 Ben wydał z siebie cichy jęk. Widziałam mroczki przed oczami, ale nie przestawałam odprawiać zaklęcia. Poczułam zapach palonej skóry, który dusił mnie. Lecz nie zrobiłam przerwy.
 Na ranę przyłożyłam listki Dyptamu, które pokropiłam wódką. Roślina się rozpuściła i zamieniła w oleistą ciecz. Wsmarowałam ją w ciało.
 Ben mocno trzymał się kołdry.
 Jeszcze chwila i skończę zaklęcie.
 Głowa zaczęła mi pulsować. Myślałam, że mój mózg zamienia się w różową paćkę. Było mi na przemian zimno i gorąco. Lodowato i upalnie.
 A gdy wypowiedziałam ostatnie słowo wszystko ucichło.

niedziela, 5 stycznia 2014

Rozdział 9 cz. 2

Ben
 Siedzieliśmy w ciszy. Ja wpatrywałem się w jedzenie i za pomocą widelca dźgałem zapiekankę. Kolacja wyglądała zachęcająco, lecz nie miałem ochoty na nią. Chciałem krwi, a nie pożywienie śmiertelników.
 Odkroiłem kawałek i wziąłem do ust. Powoli przegryzając, sprawdzałem smak.
 Nie.
 Jedzenie było … Kwaśne? Słone? Obrzydliwe. Od bardzo dawna nie miałem takiego czegoś w ustach. Nie miejcie mi za złe. Zapiekanka na pewno była wyśmienitym posiłkiem. Dla człowieka. Metaliczny smak tylko przeszedł pozytywnie test kubków smakowych wampira.
 Zostawiłem resztę jedzenia i wziąłem kubek z wodą. Ciecz szybko przepłynęła przez przełyk neutralizując smak kolacji.
 - Dlaczego pomyślałaś, że Benowi może posmakować inne jedzenie? – zapytała matka córkę.
 Anna uniosła ramiona. Ona sama nie miała ochoty jeść.
 - Nie mógł wypić krwi, więc … - nie dokończyła.
 - Wiec pomyślałem o spróbowaniu normalnego jedzenia – dopowiedziałem.
 Kobieta była zdziwiona, lecz nie skomentowała tego i dalej jadła.

Anna
 Po kolacji musiałam pożegnać się z Benem, ponieważ mama nie pozwoliła, aby chłopak wrócił do mojego pokoju. Na pewno nie dlatego, że jest za późno.
 Gdy weszłam do sypialni otworzyłam księgę i przeczytałam, jakie produkty są potrzebne do zaklęcia. Zimowit Jesienny – trzeba kupić, Dyptam – nie jestem pewna, czy go mam. Zapałki? Nóż? Po co te rzeczy?
 Przeczytałam dalszą cześć zaklęcia. Na samą myśl, o tym co mam zrobić, dostawałam mdłości. Najpierw musiałam oczyścić plecy, dzięki Zimowitowi, następnie przeciąć skórę nożem i przypalić ranę. Jak najszybciej, aby wampir nie zdążył się zregenerować. A na koniec wsmarować Dyptam połączony ze spirytusem (albo wódką, jak kto woli). I w tym samym czasie wymówić zaklęcie, które jest długie.
 Przed oczami pojawiły się obrazy, jak wykonuję te czynności na Benie. Szybko położyłam księgę na łóżku. Nogi postawiłam na podłodze oraz się schyliłam, tak aby głowa unosiła się pomiędzy kolanami. Powietrze wdychałam nosem a wydychałam ustami. Po chwili mdłości ustały.


 Po kolejnej bezsennej nocy wzięłam długi prysznic. Pozwoliłam, aby ciepła woda obmyła mnie z potu i brudu. Miałam też nadzieję, że dzięki niej znikną też problemy w moim życiu. Miałam już wszystkiego dość. Szkoły, którą zawalałam. Życia, które robiło się coraz bardziej trudniejsze.
 Wszystko mnie nienawidziło.
 Teraz wiem, że w życiu nie ma szczęścia. To tylko złudzenie. Ludzie sobie wmawiają, że los się do nich uśmiechnęło. A to tylko przeoczenie pecha, zła.
Razem z pianą po szamponie spłynęły też moje łzy. Objęłam się rękoma i tak stałam, łkając. Kiedy ostatnio płakałam? Tego pamiętnego dnia, gdy wszyscy przyjaciele zginęli, a mojego chłopaka odebrał Zankou.
 Dopiero po trzydziestu minutach wyszłam z łazienki. Woda skapywała z włosów na podłogę. Byłam ubrana tylko w beżowy ręcznik, a na nogach różowe kapcie. Zegarem pokazywał dziesięć po dziewiątej. Była niedziela, więc o tej porze niektórzy ludzie przebywali w kościele, modląc się do Boga. Ja, jak reszta mojej rodziny, byłam osobą wierzącą, ale nie modliłam się codziennie ani nie chodziłam do kościoła, co tydzień. A do spowiedzi chodziłam tylko wtedy, kiedy musiałam. Lecz w tym momencie miałam ochotę się pomodlić. Przeprosić za wszystkie grzechy i poprosić, jeśli mogę, abym już się tak nie męczyła.
 Więc uklękłam przed łóżkiem, przybliżyłam dłonie, jakbym chciała dać piątkę samej sobie oraz wykonałam znak krzyża.
 - Dawno tego nie robiłam. – Uśmiechnęłam się na myśl, co ja robię. – Bardzo dawno. Ale żałuję. Żałuję za wszystko, co zrobiłam złego. Przepraszam wszystkich, których skrzywdziłam.
 Nie wiedziałam, czy dobrze to robię. Takie modlenie było dla mnie nowością. W kościele to jest, co innego. Robisz to z innymi ludźmi, znając na pamięć całą regułkę. A tym razem mówiłam, co mi na ślinę wpłynie.
 - Chciałabym żeby … - Żeby co? Moja prawdopodobnie zaginiona przyjaciółka się odnalazła? Mój chłopak znowu miał kontrolę nad własnym ciałem? – Chciałabym, żebym nie musiała już cierpieć. Mam dopiero siedemnaście lat, a widziałam śmierć swojej babci, koleżanki, przyjaciela. Straciłam też przyjaciółkę. Chcę znowu żyć jak normalna nastolatka.
 Nie mogłam dalej tego robić. Położyłam się na dywanie i zaczęłam powstrzymywać potok łez.
 - Proszę – wyszeptałam.

 Nie wiem ile czasu tak leżałam. Gdy mama zawołała mnie na obiad było po drugiej. Zesztywniały mi plecy, a prawa ręka zdrętwiała. Spojrzałam na siebie w lustrze.  Ręcznik został na dywanie, tak samo jak mokry odcisk po włosach. Byłam naga.
Widziałam swoją twarz. Cała czerwona i popuchnięta. Spuściłam wzrok. Na prawym ramieniu został tylko niewielki ślad po ranie, ale na udzie nadal miałam brzydką bliznę. Czy kiedykolwiek się jej pozbędę?
 Z szafy wyjęłam czerwone spodnie, szarą bluzkę i bieliznę. Ubrana wyszłam z pokoju, udając się do kuchni. Całą drogę pachniało mi chińszczyzną. Nie czułam się głodna, ale zjadłam wszystko. Później schowałam resztki do lodówki i pozmywałam naczynia. Mama widząc mój stan, nie powiedziała nic, tylko mnie przytuliła.
 Kiedy ten ból w sercu ustąpi? Tak bardzo za nimi tęsknię.
 Po sprzątaniu usiadłam na ciemnoszarej kanapie i wcisnęłam przycisk na pilocie. Telewizor wydał głośny odgłos, jak zawsze przy włączaniu. Sprzęt pokazał ostatnio oglądany kanał, czyli informacyjny. Reporter mówił o politykach. Po tej informacji zmienił temat.
 - Po trzech miesiącach i wielu godzin poszukiwań policjanci znaleźli dawno zaginioną Alexis Brandt. Przekazali nam, że przestępca mógł przytrzymywać dziewczynę w stodole poza miastem. Wokół nie znajdował się żaden budynek, więc nikt nie mógł usłyszeć krzyków Alexis. – Na ekranie widniało zdjęcie przyjaciółki, które było zrobione w poprzednim roku szkolnym. – Jeszcze niezrobione sekcji zwłok, lecz jest możliwość, że zmarła przez mocne pobicie
 Nie, to niemożliwe! To nie może się dziać naprawdę! Przecież ją wyczuwałam! Ja wyczułam jej energię!
 Może to nie Lexi. Może się pomylili. To chyba możliwe. Co nie?
 - Rodzice dziewczyny potwierdzili jej tożsamość – odpowiedział na moje pytanie siwowłosy mężczyzna.
 Krzyknęłam i zaczęłam płakać. Upadłam na kolana i tłukłam pięściami w podłogę, kanapę i stolik do kawy. Chciałam, żeby Lexi się odnalazła. I to zostało spełnione. Tylko nie tak jak chciałam.
 Mama przybiegła do mnie. Nie słyszałam, co powiedziała, czułam jak mnie przytulała, całowała po głowie. Odwróciłam się do niej i zalałam łzami jej bluzkę.
 I tak płakałam, dopóki nie zasnęłam w ramionach rodzicielki.

O mnie

Moje zdjęcie
Miłośniczka fantasy, magii, wiedźm oraz rocka.