Przy
otwieraniu szklanych drzwi usłyszałam klasyczny dzwonek, który alarmuje sprzedawcę
o nowych klientach. Właśnie wchodziłam do sklepu, w którym sprzedawano rośliny
lecznicze, sole do kąpieli, stare księgi itp. Musiałam kupić coś, co pozwoli mi
zasnąć. Od jakiegoś czasu nie mogłam spać, a jak usnęłam to nad ranem czułam się
gorzej, bardziej zmęczona. Mama zaproponowała, żebym kupiła liście melisy,
korzeń kozłka leczniczego, ziele dziurawca i trochę szałwii. Podobno mieszanka ich zwalcza bezsenność.
Pomieszczenie
miało ciemnobrązowe deski: na ścianach i podłodze, a w powietrzu unosił się
zapach zakurzonych ksiąg. Naprzeciwko wejścia znajdowała się lada z kasą, a za
nią drzwi, prawdopodobnie, na zaplecze. Po prawej stronie były dwa regały z
rzeczami do kąpieli, obok nich stały zapachowe świeczki. Przed nimi były zioła,
a pod spodem książki. Podeszłam do działu z roślinami. Wyszukałam prawie
wszystkie produkty, jakie miałam do kupienia oprócz korzenia kozłka.
- Pomóc w
czymś? – Usłyszałam za sobą i podskoczyłam przestraszona, że aż wszystko, co
trzymałam, upadło na podłogę.
Z czerwoną,
jak burak, twarzą kucnęłam i zaczęłam zbierać artykuły. Nieznajomy zrobił to
samo. Pomógł mi.
- Pracujesz
tu? – zapytałam, gdy nie zauważyłam na jego ubraniu żadnego znaczka z
informacją.
- Nie, ale
mój wujek tak. Czasami przychodzę do niego – odpowiedział.
Powiedziałam,
że szukam korzenia, on wyszedł na zaplecze i po paru sekundach wyszedł stamtąd.
W ręce trzymał woreczek z tym produktem. Podziękowałam mu. Poczułam jak
policzki zaczynają mnie boleć. Przez cały ten czas się uśmiechałam. Nie wiem,
czemu, ale gdy patrzę w jego szare oczy rozpoznaje w nich coś znajomego.
- Dziękuję
za zakup i zapraszam ponownie – powiedział tą samą kwestię, którą słyszę w
większości sklepach. Lecz gdy on to mówił nie denerwowało mnie to.
- Jestem
Anna.
Myślałam, że
przyjdę tu tylko kupić parę rzeczy, a poznałam kogoś. Przystojnego chłopaka o
blond włosach.
Nie! Nie
mogę o tym myśleć! Ciągle rozpaczałam po utracie Chrisa. Minęły trzy miesiące,
od kiedy jego ciało przywłaszczył sobie Zankou. W tym czasie szukałam zaklęcia,
które przywróci mojego chłopaka.
- Miło mi
cię poznać, Anna. Ja jestem Dante.
Pogadaliśmy
jeszcze chwilę, a potem wyszłam i wróciłam do domu. Gdy moja mama wróciła z
podróży odwiozła Spike do wujka Petera. Pies ciągle mi przypominał o TEJ nocy,
ten moment, kiedy retriever zamieniał się w Azazela. Na samą myśl przechodziły
mną dreszcze. Od tamtego czasu nie słyszałam o nim ani o Zanou. Bena widywałam
rzadko. Raz na tydzień albo dwa przychodzi do mojego pokoju i pyta jak się
czuję. Ja dopytywałam się, co robi, wtedy zawsze zamyka buzię lub wychodzi. Czasami
dzwoniłam do niego, kiedy musiałam z kimś porozmawiać. Nie odbierał. Unikał
mnie.
Odłożyłam
zakupy na blat w kuchni i poszłam do sypialni. Nie wyczułam matki, więc byłam
sama w mieszkaniu. Kiedyś zadzwoniłabym do Lexi i Adama. Teraz już tego nie
robię. Oni umarli. Ciało przyjaciela odnaleziono trzy dni po pełni przez osoby
uprawiające jogging w tamtych okolicach. Pogrzeb odbył się dwa dni później.
Musiałam odgrywać, że jestem zaskoczona jego śmiercią, zrozpaczona. Może i taka
byłam, ale wcześniej, kiedy widziałam to wydarzenie. Ciała Lexi jeszcze nie
znaleźli. To mnie najbardziej martwiło. Cały czas rozmyślałam nad tym. A co
jeśli moja przyjaciółka nadal żyje? Co jeśli dostała amnezji?
Ją też
szukałam. Przeszukałam cały las, lecz jej nie wyczułam.
Weszłam do
łazienki i rozebrałam się. Musiałam zmyć z siebie te depresyjne myśli. Związałam
włosy w kucyk i upięłam go dużą spinką. Odkręciłam letnią wodę i pozwoliłam,
aby kropelki ściekały po moim ramieniu. Pod prysznicem stałam około piętnaście
minut. Skóra na palcach była pomarszczona, a ja nadal bawiłam się wodą.
Unosiłam ją, tworzyłam kółka, trójkąty czy kwadraty. Moja moc zwiększyła się
odkąd ją uaktywniłam. Trochę mnie smuciło to, że mama nie może jej używać.
Przeze mnie. Ona i babcia oddały magię, żebym mogła żyć.
Wychodząc
spod prysznica wytarłam się i okryłam ciało miękki, niebiesko – fioletowym ręcznikiem.
Wtem poczułam, że nie jestem sama. Odwróciłam się do drzwi, które były otwarte –
a dobrze pamiętam, że je zamykałam – i zobaczyłam wampira. Szmaragdy wpatrywały
się we mnie jak w ulubiony obraz.
- Co ty to
robisz? Nie znasz czegoś jak odrobina prywatności? – zapytałam gniewnie.
Kąciki jego
ust uniosły się w górę. On chyba lubi wprawiać mnie w złość.
- Chciałem
wiedzieć czy już się pozbierałaś po stracie – odpowiedział, siadając na półce.
- Mogłeś
poczekać kilka minut.
Popchnęłam
go do wyjścia i zamknęłam za nim drzwi, lecz zanim to zrobiłam odparł:
- Widzę, że
nadal masz bliznę. Chyba nie zniknie tak szybko.
Przekręciłam
zamek i zawstydziłam się. W lustrze dostrzegłam czerwone policzki.
Ile jeszcze
razy zawstydzę się tego dnia?
Opuściłam
wzrok na udo. To prawda, nadal miałam ślad po pazurze wilkołaka. Żadne zaklęcie
nie pomogło, nawet napar z ziół, które mama przywiozła z podróży. Nic nie
zadziałało. Najwidoczniej blizna zostanie ze mną na zawsze. Będzie trudno
pokazywać się z nią w lato, kiedy będę musiała nosić krótkie spodnie i
spódniczki.
Po pięciu
minutach wyszłam z łazienki i skierowałam się do pokoju. Zastałam Bena
siedzącego na moim łóżku z ramką w kształcie serca. W niej trzymałam swoje zdjęcie
z Chrisem. Przysiadłam się.
- Powinnaś
wyrzucić tą fotografię – rzekł nagle.
Byłam
zszokowana. Jak mógł to powiedzieć? To jedyna rzecz, która przypomina mi o nim.
- Niby
czemu? – Wyrwałam mu ramkę i położyłam ją na stoliku nocnym. – Czuję się
lepiej, jeśli chodzi o wcześniejsze pytanie. Więc teraz możesz już sobie pójść.
Szybko wstałam
i pokazałam wampirowi drzwi. Ten najwidoczniej nigdzie się nie wybierał. Kładąc
się położył głowę na swoich dłoniach.
- Powinieneś
wyjść. Moja mama może wrócić w każdej chwili, a ona nie lubi osób twojego
gatunku – oznajmiłam, po czym podniosłam poduszkę leżącą na podłodze i rzuciłam
nią w Bena. Jednak on złapał ją zanim przeleciała połowę drogi.
- Czyli nie
spodobało jej to, że umawiałaś się z jednym z tej grupy.
Rozwścieczona
nie zauważyłam, że nie kontroluję swojej mocy. Wynikiem tego były wybuchająca
lampka oraz pootwierane okna i drzwi. Mimo wszystko, nie przeszkadzało mi to. Ben
musiał dostać nauczkę.
- Uspokój
się – krzyknął.
W milisekundę
pokonał drogę dzielącej nas przestrzeni i złapał moje ręce. Stałam jak skała.
Nie mogłam mu się wyrwać ani nawet poruszyć palcem czy głową.
- Uspokój
się – powtórzył szeptem.
Kazał mi
oddychać głęboko. Robiłam to mimo woli. Wdarł się do mojego mózgu i kontrolował
mnie. Gdy tylko przestanie to robić poczuje moją zemstę. Położyłam się na łóżku
i zamknęłam mocno oczy. Tym razem nie czułam jak wampir mną steruje, ja też nie
robiłam tego. W ciemnościach pojawiła się wizja. Nie. To wspomnienie.
Byłam w
lesie. Strasznie płakałam. Serce mi pękało na miliony kawałków. Nie było to
spowodowane utratą chłopaka, tylko kogoś innego. Lydii, Adama, babci, Lexi i
Taylor. Musiałam się wybudzić, otworzyć oczy tak szeroko jak to tylko możliwe. Nie
chciałam przeżywać tego na nowo.
Gdy uniosłam
powieki zobaczyłam Bena, siedział niespokojnie. Głowę miałam położoną na jego
kolanach. Czułam się niekomfortowo.
- Co mi
zrobiłeś? – W gardle miałam teraz pustynię. Słowa drapały mi podniebienie.
- To nie ja!
Próbowałem cię uspokoić, a ty zasnęłaś. Szamotałaś się i krzyczałaś – wyjaśnił.
– Co widziałaś?
Do oczu
wpłynęły łzy. Zacisnęłam usta, prosząc, abym się nie popłakała.
- Nic
nowego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz