niedziela, 28 lipca 2013

Rozdział 27

 Strach przejął kontrolę nad moim ciałem. Patrzyłam na brązową sierść wilkołaka, który pokazywał ostre jak brzytwa kły, i kogoś mi przypominał. Znałam tylko jedną osobę zamieniającą się, co miesiąc w bestię. Ale czy to był on? A jeśli tak, to mnie rozpoznaje? Ugryzłby mnie?
 Kątem oka spojrzałam na Chrisa i Lydię. Oni nie widzieli tej bestii. Chciałam, chociaż jęknąć, żeby wampir wiedział, że jestem w niebezpieczeństwie, lecz wtedy Azazel też by usłyszał. I byłoby po nas.
 Tak, więc w pozycji kucającej patrzyłam się na wilkołaka. I on na mnie też.
 W pewnej chwili Lydia krzyknęła, a przestraszony stwór przewrócił mnie na plecy. Głośno warknął i uciekł w głąb lasu.
 - Ostatnia rzecz z listy – powiedział starszy mężczyzna. – Kreye, kochana istoto, mogłabyś wyjść na sam środek albo ci w tym pomogę, a to już nie będzie takie przyjemne.
 Przełknęłam gulę w gardle. Już za chwilę Lydia umrze, a wtedy Ava dokończy zaklęcie. Musiałam to wszystko skończyć.
 Zamknęłam oczy, otworzyłam umysł. Zaczęłam słyszeć szum liści, świergot ptaków, nawet usłyszałam warczenie wilkołaka z oddali. Wyobraziłam sobie, że Lydie otacza niewidzialna poświata, warstwa chroniąca, która się uaktywni, gdy ktoś będzie chciał ją skrzywdzić. Nie miałam pewności, czy zadziała. Chris powiedział, że to ja nas przeniosłam. Jest tylko jeden sposób, by sprawdzić, czy magia się odblokowała.
 W umyśle pojawiła się mała biedronka z czterema kropkami. Leciała w stronę żółtego Rzepika Pospolitego, lecz na nim nie wylądowała. Na jej drodze pojawiła się przeszkoda. A tak dokładniej, moja ręka. Usiadła na niej. Otworzyłam zamknięte oczy i zobaczyłam właśnie tego owada. To ten znak.
 Odzyskałam swoją moc.
 Uśmiechnęłam się. Wreszcie nie czułam tej pustki w środku. Mogłam czarować. Byłam tak szczęśliwa, ale przez chwilę. Przypomniałam sobie, że znajduję się w lesie i Ava odprawia zaklęcie przywracające.
 - Kogo my tu mamy. – Usłyszałam znajomy głos. – Myślałaś, że ukryjesz się przede mną? Ja wszystko widzę i słyszę.
 Nie chciałam widzieć tej okropnej twarzy. Tego jego uśmiechu triumfu. Zaczęłam trząść się ze strachu. Znalazł mnie. Co miałam zrobić? Uciekać? On i tak mnie dogoni.
Poczułam zimną rękę na moim ramieniu. Jednak nie była ona szorstka, jakiej się spodziewałam. To nie Azazela. Tylko Chrisa. Odetchnęłam z ulgą. Jednakże nadal musiałam ratować Kreye. Nie miałam stu procentowej pewności, że tarcza będzie działać wystarczająco długo. Może zniknąć po jednym uderzeniu.
 Usłyszałam trzask łamanej gałęzi. Chris złapał mnie mocniej. Czułam jak pociągnął do przodu. Moje nogi były dla niego za wolne, więc wziął mnie na ręce i uciekliśmy, w wampirzym tempie, przed Azazelem. W czasie tego przemieszczania wszystko, co miałam w żołądku przeniosło się do gardła. Zatrzymaliśmy się kilka metrów dalej.
 - Spróbuj wyczuć Bena – poprosił chłopak.
 Kiwnęłam głową. Zamknęłam oczy, zmysły się wyostrzyły. Oddychałam powoli i głęboko, jakbym medytowała. Słyszałam ściszone głosy Avy i starszego wampira, Lydia zapłakała i chyba upadła na kolana. Skupiłam się na kuzynie mojego towarzysza. Wyobraziłam go sobie: stojącego, bez ran. Pomyślałam o jego szmaragdowych oczach oraz czarnej, jak noc, czuprynie. Był ubrany w granatową koszulę i szare spodnie, zupełnie tak samo, kiedy się poznaliśmy. Serce zabiło mi szybciej, ale tylko jeden raz, dłonie się spociły. Co się ze mną dzieje?
 Powoli podniosłam ciężkie powieki. Byłam zmęczona. Jak tylko wrócę do domu od razu położę się spać.
 Jak wrócę. Czy przeżyję?
 Widziałam mnóstwo kolorów. Jak wtedy, gdy szukałam Lexi w szkole.
 Lexi.
 Jest bezpieczna? A może umarła w tym samym czasie, co Adam?
 Popatrzyłam na Chrisa. Wokół niego nie latała żadna poświata. A to znaczyło, że nie żył. To znaczy, poruszał się, ale nie było w nim życia, jego własna krew nie płynęła w żyłach. Wampiry nie mają aury. Będzie trudniej znaleźć Bena. 
 Nagle przypomniałam sobie, że on wypił moją krew. Jak na zawołanie poczułam, że coś rozcina wnętrze mojej dłoni. Ciemnoczerwona ciecz wypłynęła jakby chciała od dawna uwolnić się od tego więzienia. Płyn zaczął skapywać na ziemię, tym samym pokazując drogę. Wiedziałam, dokąd prowadzi.
 - Anna – zaczął cicho Chris. Kiedy spojrzałam na jego twarz zmieniała się. Był głodny. Kiedy ostatnio spożywał krew? Kilka dni temu? – Krwawisz.
 - Tylko tak znajdę twojego kuzyna – wyjaśniłam i ani słowa więcej opuściłam go i szłam za śladami.
 Nie chciałam go zostawiać samego, lecz nie może wytrzymać, gdy krwawię. A ja nie mogę odszukać Bena, kiedy tego nie robię.
 Minęłam z kilkadziesiąt drzew zanim ujrzałam ciało. To był on. Czułam to. Mężczyzna nie miał na sobie górnej części ubrania. Zobaczyłam jego tatuaż. Był podobny do Chrisa, tylko że u niego znajdowały się jeszcze dwa symbole. Szara spirala oznacza życzenie, które chce, aby się spełniło, i tym samym kolorem odwrócona piramida, a nad nią szlaczek, który się rysuje, gdy tworzy się fale – pierwszy raz widziałam ten symbol.
 Podeszłam bliżej do ciała i przewróciłam na plecy. Na brzuchu zauważyłam ślad po strzykawce. Ktoś podał mu kolejną dawkę.
 - Ben, wstawaj! – mówiąc to klepałam wampira po policzkach. W filmach to pomagało.
 Po kilkunastu sekundach udało się zbudzić zielonookiego. Stwierdziłam, że pytania odnośnie nieznanego znaku na plecach mogą poczekać. Nie było na to czasu.
 - Co się stało. I czemu czuję krew? – Moja ręka była już zdrowa.
 - Chris na nas czeka – powiedziałam i pomogłam Benowi wstać. Był cięższy niż się spodziewałam.
 Droga powrotna wydawała się taka długa. Z każdym krokiem czułam się mniej bezpieczna i osłabiona. Zaschło mi w gardle, musiałam się czegoś napić. Na moim czole pojawiły się kropelki potu, a wcale nie jest mi gorąco, wręcz przeciwnie, marzłam. Chyba miałam gorączkę. W połowie drogi nogi zaczęły się trząść, tak że nie mogłam ustać. Wynikiem tego było przewracanie się, co chwilę z Benem.
 - Jesteś osłabiona. Teraz ja muszę się asekurować. – Oczywiście nie zapomniał o uśmiechu.
 - Dam sobie radę – wymówiłam z trudem.
 Grałam silną osobę, lecz w środku byłam taka miękka jak plastelina po kilku godzinach zabawy.
 Wampir nie słuchał mnie. Zacisnął swoją dłoń na moim ramieniu. W ciągu następnych trzech minut znaleźliśmy Chrisa. 
 - Jesteś rozpalona – rzekł, gdy dotknął mojego czoła. – Skończmy jak najszybciej ten rytuał.

 Krzyk Lydii rozniósł się po mojej całej czaszce. Ten hałas przeciskał się do ścianek, myślałam, że zaraz głowa mi eksploduje.
 Ja już umierałam.
 - Widzę, że coraz gorzej z tobą.
 Miał rację. Jestem jak cholerny żywy trup z gorączką około 39 stopni i bolącą jak diabli nogą.
 - Dobrze, że przyszłaś. Ava zapomniała odebrać od ciebie jednego zdania zaklęcia. – On myślał, że pomogę?
 - Jeśli tak bardzo chcecie coś ode mnie musicie odebrać to tylko po mojej śmierci – syknęłam.
 Wciąż podtrzymywałam się gałęzi drzewa. Nogi mi się wyginały, lecz ja nadal stałam.
 - Mogę skrócić twoje męki. – Powiedziawszy to, Azazel przybliżył się do mnie. – Już cię nie będzie bolało. Ani trochę.
 Czy on chciał mnie zabić?
 Z pewnością chciał to zrobić.
 Wampir wziął pasmo moich włosów i trzymał pomiędzy palcami. Słyszałam jak ktoś zakrada się od tyłu. Wiedziałam, kto. Zamknęłam oczy i wyobraziłam otaczający mnie ogień. Azazel nadal trzymał pukiel, nawet, gdy płomienie raniły rękę. Nie pokazał żadnego grymasu. Jego twarz nie pokazywała nic. A ja i tak poczułam mokre dłonie na głowie. Pulsowały mi oczy, nos, usta.
 Dotknęłam ciała obcego. Niespodziewanie wszystko pociemniało, żołądek zrobił fikołka. Gdy odzyskałam zdolność widzenia zobaczyłam wielką szafę. Odwróciłam głowę.  Pokój był mały i słabo oświetlony. Stały w nim tylko stara, brązowa komoda, kanapa pokryta przezroczystą folią oraz biały stolik, na którym była wypalona świeca.
 Kiedy znów zwróciłam uwagę na szafę ona się otwierała. W progu stanął mały chłopczyk. Cały był we krwi. Nie swojej. Ta myśl mnie przeraziła. Zabił kogoś? Wyglądał tak niewinnie. Nie mógłby. W jego szarych oczach widziałam rozpacz.
 Wróciłam na polanę.
 Leżałam w pozycji embrionalnej płacząc. Przy mnie kucał Chris.
 - Gdzie … Lydia? – wydusiłam przez zaciśnięte gardło.
 Chłopak głośno westchnął. Miał łzy w oczach.
  - Przykro mi – powiedział tylko.
 Wiedziałam, co to oznacza. Kreye dopełniła zaklęcie. Zaczęłam się trząść. Oczy zamieniły się w wielkie jezioro. W sercu zawitała ostatnia rana, która zniszczyła narząd. Miałam ocalić Lydię. A co z jej tarczą? Nie zadziałała? Tyle zmarłych przyjaciół. Ta noc będzie mnie prześladowała do końca życia.

sobota, 13 lipca 2013

Rozdział 26

 Nie wiedziałam, kogo wybierze na pierwszą ofiarę. Okazało się, że człowieka. Ale myślałam o nieznajomym, którego spotka nocą na parkingu. Myliłam się. Jak on mógł go wziąć?
 Czułam narastający we mnie gniew. Gorące łzy paliły moje policzki. Krew wrzała w żyłach. Byłam tak wkurzona, że mogłabym roztrzaskać głowę Azazela na milion kawałków.
 On zabił Adama.
 Mojego najlepszego przyjaciela.
 Nie daruje im tego.
 Jego ciało leżało bezwładnie na ziemi, obok dziury, nad którą stała Ava, nadal wypowiadając zaklęcie. Oczy mnie piekły, dłonie bolały od zaciskania w pieści. Serce mi pękało, ponieważ patrzyłam na niego, a on na mnie. Ale nie mógł tego robić. Jego już nie było.
 Nie mogłam tego znieść.
 Musiałam coś zrobić.

Chris
 Dopiero, co się ocknąłem. Podniosłem głowę i rozejrzałem się. Dużo mnie ominęło. Ava stała nieruchomo, Taylor trzymała Bena, a Anna płakała. Lydia, która znajdowała się obok, trzęsła się i powtarzała jak mantrę:
 - To tylko sen. To tylko sen.
 Czułem się cały obolały. Nie odczuwałem większości ciała. Po chwili zrozumiałem, dlaczego. W klatce piersiowej miałem wszędzie powbijane gałęzie. Powoli wyciągałem je. Byłem osłabiony.
 - Anna – powiedziałem, wstając.
 Dziewczyna nie patrzyła się na mnie. Widziałem jak mocno zacisnęła pięści, że aż wyczułem trochę krwi. Odniosłem wrażenie, że się zmienia.
 Na gorsze czy na lepsze?
 Teraz jej oczy świeciły. Włosy okalała jasna poświata. Wiatr przybrał na sile, a z nieba zaczęły kapać krople wody. Raz po raz piorun oświetlał okolice.
 Taylor zaczęła się śmiać. Jednak to nie był jej głos. Był inny. Zły. Jakby Azazela.
 Powoli podszedłem do Anny omijając kuzyna i jego towarzysza. Nie rozumiałem, co się tutaj dzieje. Sądząc po fazie księżyca i mówiącej pod nosem Avy, uznałem, że To się zaczęło. Oni chcą kogoś przywrócić. Tylko kogo?
 Brązowowłosa wygięła rękę i przechyliła głowę do tyłu. Ciemnoskóra kobieta krzyknęła, przerywając zaklęcie.
 - Nie! Zostaw ją! – krzyknęła Taylor, której nagle zaczęły wypadać włosy, a te, które zostały zmieniły kolor na brązowy z siwymi końcówkami.
 Wiatr nasilił się, krople deszczu były coraz większe, a czasami zaczynał padał grad. Złapałem Anne, lecz odtrąciła mnie. Odwróciła się w moją stronę i otworzyła usta.
 A następnie ogarnęła wszystkich jasność słońca i gwiazd.
 Oślepłem. Czułem na ciele ogień. Wszystko mnie piekło, nawet włosy. Nie umierałem, ale tak myślałem. Kątem oka widziałem moją rodzinę, którą porzuciłem w 1965 roku. Wiedziałem, że to nieprawda. Ich dusze zostały przyjęte do Nieba. A ja nie mam jej. Więc, co mi zostało? Piekło? Czyściec? Albo miejsce, które jeszcze nie ma nazwy.
 Kiedy te uczucia i blask znikły, myślałem, że minęły stulecia. A tak naprawdę to około dziesięć minut.
 Otworzyłem oczy. Azazela nie było, tak samo jak Avy, Lydii i Bena. Anna leżała obok mnie. Kucnąłem i przytuliłem ją. Miała mokre policzki.
 - Gdzie … Gdzie oni są? – jęknęła. Cała drżała. Chciałem ją mocniej przytulić, ocieplić. Pocałowałem ją w czoło. – Co ja właśnie zrobiłam? Dokąd oni poszli? Nie ma Lydii i Bena. Oni są w niebezpieczeństwie. Taylor umiera na drzewie.
 Pomogłem jej wstać. Dopiero teraz zauważyłem, że coś się zmieniło. Nie jesteśmy na polanie, nie ma dziury. Nawet liście drzew powiewały w innym kierunku.
 - Przenieśliśmy się – wyszeptałem zaskoczony.
 Dziewczyna uniosła głowę, prosząc, abym powtórzył.
 - Przenieśliśmy się. To, dlatego ich nie ma.
 Rozejrzała się. Pokręciła głową. W oczach pojawiły się łzy, które powstrzymywała.
 - To niemożliwe. Moja magia jest nieaktywna – powiedziała, ukrywając twarz w dłoniach.
 Ben coś tam mi mówił o tym, tylko nie pamiętam szczegółów.
 - Najwidoczniej to już przeszłość. Uaktywniłaś ją.
 Anna nie miała siły, by dopowiedzieć. Widziałem, że to zabrało jej za dużo. Wziąłem ją za rękę i poszliśmy szukać innych. Jednak po kilku krokach dziewczyna złapała się za udo i krzyknęła.
 - Co się dzieje? – zapytałem przerażony.
 Domyślałem się, co to oznacza, ale chciałem mieć pewność.
 - Pewnie kolejny objaw. – Powstrzymywała się od wrzasków. Ciągle trzymała się za nogę.
 Wziąłem ją na ręce i tak szybko jak tylko potrafiłem ruszyliśmy na polane, gdzie niedługo miał się skończyć rytuał przywołania.
Anna
 Ból w udzie się nasilił. Nie mogłam nawet stać, a co dopiero chodzić. Czułam się okropnie. Nie miałam siły na nic i do tego nie pamiętałam, co zrobiłam, żeby się tu dostać. Ostatnie, co przypominam to Adam. Jego ciało leżące z poderżniętym gardłem. Jak Azazel i Ava mogli go zabić? On miał być dzisiaj u Lexi. A jeśli ją też porwali? W jednej z wizji Ben mówił, że starszy wampir zabił ją i Adama.
 Zaczęłam płakać i trząść. Chris od razu przytulił mnie mocniej. Straciłam najważniejsze osoby w moim życiu: babcie, Adama. Nie pozwolę, żeby ktoś inny odszedł. Musiałam uratować Lydię, bez niej zaklęcie się nie powiedzie.
 Gdy dotarliśmy na miejsce Ava trzymała krwawiącego wampira. Krew tryskała prosto na mokrą ziemię. Głowa ledwie, co trzymała się na szyi. Zrobiło mi się niedobrze na ten widok. Jak można coś takiego zrobić? I to z zimną krwią?
 Chris i ja chowaliśmy się w krzakach i jeszcze dzięki nimi kobieta nie wie, że tu jesteśmy.
 Dopiero, gdy martwy wampir upadł obok ciała Adama zauważyłam blond włosy. To nie był Ben. Tylko Taylor. Na moim sercu pojawiła się kolejna niewidzialna rana. Nie znałam Taylor za dobrze. Poznałyśmy się niecały miesiąc temu. Ale od tamtego czasu stała się moją przyjaciółką. Miałam ochotę krzyknąć na całe gardło, podbiec do niej i płakać. Próbowałabym coś zrobić, aby przywrócić ją do świata żywych. A tym bardziej Adama.
 - Długo jeszcze? – zapytał zniecierpliwiony Azazel.
 - Nie poganiaj mnie. Robię to najszybciej jak mogę – syknęła kobieta, nie odwracając się do rozmówcy.
 Jeszcze mamy szanse, pomyślałam, musimy tylko uratować Lydię.
 Chris pokazał miejsce, gdzie siedziała Kreye. Miałam zamiar sama do niej podejść, ale gdy postawiłam lewą nogę ból przeszedł po całej kończynie. Otworzyłam usta, przez które miałam jęknąć, lecz chłopak je zakrył. Właśnie miałam zrobić najgłupszą rzecz w tym momencie i wskazać wrogowi, gdzie się ukrywamy. Na całe szczęście miałam przy sobie towarzysza, który myśli racjonalnie w takich sytuacjach.
 On sam poszedł do Lydii, a ja zostałam na swoim miejscu. Rzuciłam okiem na polane. Nigdzie nie widziałam Bena. Zdołał uciec?
 Poczułam coś mokrego na ramieniu. Spojrzałam na nie i zamarłam. Stał przy mnie wilkołak, a z jego paszczy kapała strużka śliny. Strużka? Chciałam powiedzieć wodospad. Całą rękę miałam mokrą.
 Próbowałam się nie ruszać. 

czwartek, 4 lipca 2013

Rozdział 25

 Nade mną, pośród gałęzi, wisiała Taylor. Z jej ust, szyi i klatki piersiowej kapała krew. Otworzyła oczy. Wciąż żyła.
 - Taylor – wyszeptałam, aby nie narobić hałasu, choć wiedziałam, że zrobiła go swoim krzykiem.
 Od jakiego czasu tutaj wisi? Minęło około trzech minut, od kiedy ją ostatnio widziałam. A jeśli to nie była Taylor, tylko Azazel? Co ja zrobiłam?! Co teraz będzie z Lydią? Mówiłam, że może jej/jemu zaufać.
 - Jak mam ci pomóc?
 Wampirzyca chciała coś powiedzieć, ale tylko jęknęła. Lekko pomachała ręką, jakby kazała iść dalej. Smutno mi się zrobiło. I też się wkurzyłam.
 Ile jeszcze ludzi zostanie pokrzywdzonych?
 - Wrócę tu. Po ciebie – zapewniłam.
 A potem zaczęłam biec.
 W pewnej chwili zaczęła boleć mnie głowa. Złapałam się za nią i osunęłam na ziemię. Ból rozchodził się po całej czaszce. Czułam jakby pękała.
 - Ava, to ty? – Z trudem wymówiłam.
 - A niby, kto inny.
 Następnie poczułam wielką ulgę. Puściłam głowę i wstałam otrzepując się z liści.
 - Nadal nie możesz się bronić.
 Podeszła do mnie. Teraz dzieliło nas tylko około piętnaście centymetrów.
 - Wyglądasz strasznie. Jak śmierć – dodała.
 Pewnie miała rację. Rana, którą wilkołak zostawił, sprawiała mi coraz większe cierpienie. Aż chciałam umrzeć. Na Boga, ja już umieram. Blada twarz, zakrwawione oczy, chude policzki i postrzępione ubrania – to mogła widzieć.
 - Gdzie jest Lydia? – Podniosłam głos. – Gdzie jest Chris? Ben?
 Chwyciła mnie za włosy i pociągnęła w swoją stronę. Śmierdziała spalenizną i siarką. Totalne zło.
 - Zaprowadzę cię do nich – rzekła.
 Rzuciła mną o drzewo. Czułam ostry ból tam gdzie mnie trzymała. Na 100% wyrwała mi włosy.
 Uderzyłam w konar. Przez chwilę nic nie widziałam ani słyszałam, nawet nie mogłam oddychać. Byłam w czarnej dziurze. Jednak potem wszystko wróciło.
 Wiedźma użyła telekinezy i jeszcze uderzyła mnie dwa razy w to samo miejsce. Za każdym razem mocniej. Aż zapadła ciemność na dłużej.

 Który już raz z kolei straciłam przytomność tej nocy? Pewnie pobiłam rekord. Najwidoczniej jestem zbyt słaba.
 Otworzyłam oczy i pokazał się obraz pod tytułem „Tortura”. Chris miał wbite gałęzie w całą klatkę piersiową (pomijając serce), Lydia na lewym policzku miała ranę po nożu i zawiązane mocno ręce. A naokoło Bena leżały puste strzykawki. Mogłam tylko się domyślić, że jest teraz pod wpływem dużej ilości krwi nieżywego człowieka.
 - Czas zacząć przedstawienie – powiedziała do mnie Ava, stojąc przede mną.
 Złapała moje ramię i pociągnęła do góry. Jęknęłam z bólu. Jej palce wbijały się w skórę. Wyciągnęła mnie na środek i puściła. Straciłam równowagę i upadłam na kolana.
 - Powiedz, jakie jest zaklęcie albo wymuszę to siłą – ostrzegła.
 Nie mogłam jej powiedzieć. Jeśli to zrobię ten stwór nas wszystkich pozabija. Nawet nie wiem, czego się spodziewać. I tak mi się zdaję, że ona też.
 Ciemnoskóra kobieta złapała obiema rękami moją głowę i zaczęła coś mamrotać. Dziwnie się przy tym czułam. Jakbym traciła kontrolę, ale nadal mogła wszystko samodzielnie robić. Przed oczami pojawiły mi się litery i cyfry, które tworzyły zaklęcie. Chciałam to wszystko powiedzieć, musiałam to zrobić, lecz wiedziałam, że nie mogłam. To Ava każe mi to czynić. Nawet jakbym starała się próbować zamknąć buzię, to i tak wymykały się słowa.
- Sanguinem magicae connectors damnatorum* – wymsknęło mi się.
 - Już mam wszystko potrzebne. – Głos Avy mnie przerażał. Było słychać, że jest pewny, władczy.
 Teraz już nic ją nie powstrzyma.
 - Już czas.
 Azazel wyłonił się zza drzew. Wyglądał jak Taylor: jej krótkie blond włosy, czysto niebieskie oczy, śnieżno biała cera, zaróżowione policzki. Teraz byłam pewna.
 Starszy wampir wyszedł na środek i zaczął kopać. Dopiero teraz zauważyłam, że miał przy sobie łopatę. Po trzech kupkach ziemi wyjął nóż i wbił go w dziurę.
 - Ava, zaczynaj.
 Kobieta stanęła obok niego i podniosła ręce. Na niebie zaczęły się zbierać czarne chmury, z niedaleka usłyszałam piorun.
 - Tempor de terra facta sunt et.**
 Czułam drżenie ziemi, jakby powstawała dziura. Wiedźma nie przerwała rytuału ani na sekundę, wciąż mówiła. Skierowała wzrok na Bena. Teraz jego kolei, pomyślałam, musi oddać całą swoją krew.
 Chciałam krzyknąć, żeby uciekał, lecz głos uciekł gdzieś głęboko. Gardło miałam tak suche, że mnie bolało. W oczach pojawiały się łzy. Co ja miałam zrobić? Przeczołgałam się do niego.
   Miałaś uciec.
 Z jego wiadomości uświadomiłam sobie, że jest na mnie zły.
 - Przepraszam – wyszeptałam bardzo cicho.
 Spojrzałam na przeciwników. Kobieta przecięła ramię, a jej krew spłynęła do dziury. Kolejny piorun przeciął niebo. Z oka wyleciała mała łza, którą wytarł Ben.
   Wszystko będzie dobrze.
 Nie wiedziałam, czy mam wierzyć jego słowom. Nic nas nie uratuje. Jesteśmy bez szans.
 Nagle ktoś uniósł zielonookiego i pociągnął go. Stłumiłam krzyk. Azazel zaśmiał się pod nosem. Zmieniłam pozycie, usiadłam na ziemi i zaczęłam się trząść. Po raz kolejny stała się jasność. Wiatr stawał się silniejszy, wyginał gałęzie drzew.
 - Chyba nie uważasz na lekcji. – Usłyszałam. – Popatrz, kto tam jest. Możliwe, że to twój kolega z ławki.
 O co mu chodziło?
 Zrozumiałam, gdy odwróciłam głowę.



* Korzystałam z google tłumacza - "Krew magiczna złącz się z potępioną."
** "Z prochu jesteś i czas abyś powstał."

O mnie

Moje zdjęcie
Miłośniczka fantasy, magii, wiedźm oraz rocka.