niedziela, 6 grudnia 2015

Rozdział 38 cz. 2

   Mnóstwo ludzi szło do centrum miasta. Nikt się nie przepychał, nikt nie rozmawiał. Tłum spokojnie maszerował w rzędach, nie zwracając uwagi na wypadek samochodowy, który miał miejsce zaledwie metr od nich. Spod maski jednego auta zaczął wydobywać się dym. Z obu dobiegał głośny alarm, którego nikt nie miał zamiaru wyciszyć. Wszyscy byli zapatrzeni w niebo. Czuli, że na nim pojawi się nowy Bóg. Po raz pierwszy odezwał się do nich pięć dni temu. Ogłosił, że od tego momentu panowały nowe zasady, nowa wiara. Osoba dała im wybór: zostanie w mieście i być posłusznym albo wyjechać stąd, lecz wkrótce i tak Ona się zjawiła u nich. A wtedy nie była już taka łaskawa. Większość wybrała pierwszą opcję. Nowy Bóg wiedział, iż to z powodu strachu, który ich ogarnął po tym, jak ktoś się sprzeciwił. Dla Niej ta osoba była nikim, tylko małym robaczkiem spośród wielu innych małych robaczków. Mogła ich zgnieść tak łatwo jak oddychała. Jednak każdy Bóg potrzebował poddanych. 
   Ludzie zatrzymali się, kiedy niebo zmieniło kolor na piękny róż. Po chwili na górze pojawiła się dziewczyna. Nastolatka z ciemnobrązowymi włosami oraz bursztynowymi oczami. Była piękna. Niektórzy aż zachłysnęli się powietrzem. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko na ich widok. To ona miała nad nimi władzę, nikt inny. To ją wszyscy kochali i podziwiali. Ona była najwspanialsza. I nikt nie mógł tego zmienić.
   Brązowowłosa w końcu przemówiła. Jej głos brzmiał jak dźwięk instrumentu, na którym grał anioł. Wszyscy słuchali jej i nie mogli przestać. Jej słowa zapisali głęboko w duszy.
- Witajcie, moi wierni. Bardzo się cieszę, że mogę was spotkać, zobaczyć wasze twarze, poznać. Jednakże musicie coś wiedzieć. Wśród nas są heretycy. Chcą obalić moje rządy, nawet za cenę was wszystkich. Chciałabym każdego obronić przed nimi, lecz nie będę miała siły, jeśli nie będziecie mnie wspierać. Musicie wierzyć we mnie, tak jak ja wierzę w was. Musicie modlić się do mnie, ofiarowywać siebie. Potrzebuję waszej wiary, waszej mocy, aby ochronić to miasto, wasze rodziny oraz oczywiście was. W zamian proszę tylko o wsparcie.
   Po tym ogłoszeniu połowa poddanych biła pokłony, a druga wzniosła jedną rękę i zaczęła wrzeszczeć. Postać na niebie poczuła siłę zbierającą się na dole i powoli ją przywłaszczała. Ich moc przyjemnie wkradała się do jej ciała, jej duszy. Ona była najsilniejsza. Już wcześniej postanowiła, że gdy minie siedem dni, ona odbierze poddanym całą moc i uda się do nowego miasta, w którym też zagości tylko tydzień. Nie potrzebowała dłużej zostawać w jednym miejscu. Chciała kontrolować całą Amerykę, cały świat. Jednak robiła to krok po kroku, nie za szybko. Nie mogła skoczyć na głęboką wodę.
   Bóg miasta Colby Hill, młoda dziewczyna o imieniu Anna Walker, postanowiła być najlepszą, najsilniejszą wiedźmą, władcą całego świata. Tylko musiała pozbyć się małych przeszkód, które nie pozwalały jej iść dalej.


***
- Co za drań! Wiedziałam, że on jest zdrajcą. A nie mówiłam? Prawda, Ben. Miałam rację. Jak zawszę.
- Daj mi spokój - uciszyłem wilczycę, pijąc krew z torebki.
   Lexi niedawno zaczęła oglądać jakąś durną telenowelę. Tak się w nią wciągnęła, że zakładała się kto z kim pierwszy się prześpi lub zdradzi. Miałem tego dość, jednak na te czterdzieści minut ona dawała mi chwilę spokoju. Nie licząc tych momentów, kiedy krzyczała na telewizor. Tak bardzo bym chciał, żeby wyszła na zewnątrz, pobawiła się w aportowanie z innym psem. Przynajmniej teraz wiem, iż Lexi to typ kanapowca. 
- Jak on mógł?! I to jeszcze z Monicą. Przecież to zołza nad zołzami. I nawet nie jest taka piękna, za jaką się uważa. - Nie przestawała komentować wszystkiego, co się działo na ekranie. - Zobacz jej strój. Wszystko widać przez jej "bluzkę". Ubiera się jak nie powiem kto. I do tego ma krzywe zęby. Czy ty to widzisz, Ben?
- Proszę, żeby Anna jak najszybciej do nas wróciła - wymamrotałem pod nosem.- Ona by to wytrzymała.
   Wilczyca cicho westchnęła. Gdy program się zakończył, podniosła się i poszła do kuchni. Chwilę tam myszkowała, a potem oznajmiła:
- Głodna jestem. Czemu nie zrobiłeś zakupów? Nic tu nie masz.
- Po pierwsze, ja nie muszę jeść. A po drugie to ty wyjadasz zapasy, więc to oczywiste, że to ty powinnaś pomyśleć o zakupach. 
- Ja jestem tylko gościem. Moją robotą jest spędzanie czasu w twoim domu. I do tego nie mam transportu.
   Teraz to ja westchnąłem. Wziąłem do ręki kurtkę i gestem ręki przywołałem do siebie wilczycę.
- Mogę cie zawieźć. Z doświadczenia wiem, że jak ja coś wybiorę, to to jest złe. Więc musisz jechać ze mną.
- Niech ci będzie. - Założyła granatową skórzaną kurtkę i wyszła, a ja za nią.
   Podróż wyglądała inaczej niż myślałem, że będzie. Na ulicy nie znalazłem żadnej żywej duszy, jednak wszędzie stały porzucone auta. Musiałem jakoś zgrabnie je ominąć. Neony sklepów nie były włączone, ale drzwi otworzono na oścież. Tak samo było przy supermarkecie. Światła włączono, lecz panowała tam cisza. W środku znalazło się kilku klientów. Stali tylko i wpatrywali się w różne produkty. Zachowywali się jak zombie. Dobrze, że nie wołali o mózgi. Alexi biegała od działu do działu, zbierając różne rzeczy. Co jakiś czas pomrukiwała coś do siebie. Kiedy cały wózek był załadowany, wyszliśmy na zewnątrz. Przy samochodzie zauważyłem, że nie było przy mnie Lexi. Okazało się, że przystanęła przy kasie, wyjaśniając:
- Nie będę niczego kradła. Nawet jeśli nikogo to nie obchodzi.
   Odliczyła dokładną sumę za produkty i włożyła tyle do kasy. Ja tylko przewróciłem oczami. Przed autem dziewczyna znowu stanęła jak kamień. Po chwili się rozejrzała dookoła.
- Czego szukasz? - spytałem, robiąc to samo. Niczego nadzwyczajnego nie zauważyłem.
- Nie czujesz tego? - Pokręciłem głową. - To ... Nie ... To Anna.
   Wyprostowałem się jak struna. Rozejrzałem się dokładniej. Jeśli Anna była w pobliżu, to oznaczało kłopoty. Chciałem jej pomóc, bardzo, jednak w tym momencie czarodziejka nie była sobą. Ona oszalała, była pod wpływem Nyks. Musieliśmy mieć plan. Plan, który powinien zadziałać na naszą korzyść. Plan, w którym współdziałaliśmy ze zdrajcą. 
- Szybko, właź do auta.
- Ale Anna - zaczęła dziewczyna.
- Nie jesteśmy gotowi na konfrontacje z nią. Właź do tego auta - rozkazałem.
   Lexi otworzyła usta, jakby chciała się sprzeciwić, lecz zmieniła zdanie. Mrugnęła szybko kilkakrotnie i otworzyła drzwi pojazdu. Usiadła na fotelu. Widziałem, jak wykręca sobie palce z niepokoju. Obrzuciłem wzrokiem okolicę. Tak jak za pierwszym razem, nikogo nie wyczułem. Więc wsiadłem za kierownicę, odpaliłem silnik i odjechaliśmy stamtąd. Dopiero, jak wyjechaliśmy z parkingu, usłyszałem krzyk osoby. Zignorowałem to. To był wielki błąd, ale wtedy tego jeszcze nie wiedziałem.


***
   Czuła go. Czuła energię wampira, z którym była przywiązana. Przed chwilą przebywał w supermarkecie, jednak ulotnił się szybciej niż ona zdążyła tam dojść. W budynku znalazła czterech klientów. Nie pokłonili się, nie odezwali. Ba, nawet nie raczyli podnieść wzroku. Takiego zachowania Anna nie mogła znieść. Była ich Bogiem. Zasługiwała na szacunek. A ci, którzy nie zaszczycili jej swoim oddaniem, musiała ukarać. Omówiła ten punkt pierwszego dnia jej panowania. Dobrych wynagradza - złych karze.
   Podeszła do kobiety, już dawno po trzydziestce, z krótkimi blond włosami - chociaż można by powiedzieć, że z żółtymi plackami, bo cała głowa była platynowa - oraz ziemistą cerą. Ciągle wpatrywała się w płatki kukurydziane. Miała pusty wzrok jakby się zawiesiła, tak zainteresowana swoimi myślami. Nastolatka zakaszlała cicho. Nic. Dźgnęła palcem policzka kobiety. Ta mrugnęła, lecz nic więcej. Dziewczyna się trochę wkurzyła. Nikt nie będzie jej lekceważyć. Podniosła obie ręce na wysokość głowy, zamknęła oczy i weszła w umysł kobiety. Zrobiła to tak szybko, tak gwałtownie, że aż ofiara krzyknęła. Wrzask trwał moment, jednak mógłby zmrozić krew w żyłach. Bóg sprawdził jej obawy i zachichotała. Lęk przez utonięciem. To będzie zabawne. Przekształciła otoczenie, tak aby osoba myślała, iż była pod wodą. Kobieta zaczęła otwierać i zamykać usta jak ryba. Próbowała zaczerpnąć świeżego powietrza, ale za każdym razem płuca pozostawały puste. Paliły ją, zmniejszały się. Twarz zrobiła się czerwona jak burak, a oczy całe białe. Po krótkiej chwili skazana padła na ziemię. Anna nie musiała niczego sprawdzać. Kobieta nie żyła. Jednakże w ostatnich sekundach życia, dziewczyna odebrała jej siłę. Bóg wchłonął kolejną dawkę Mocy. Była wszechmogąca. Nikt nie mógł jej zabić.

***
   Siódmego dnia po utracie Anny siedziałem z Alexis w aucie niedaleko domu czarodziejki. Poprzedniego dnia Dante przyszedł do nas i opowiedział o planie. Nie wiedziałem, co o nim sądzić. Według niego powinniśmy odwiedzić wszystkie miejsca, w których Anna miała jakieś szczególne powiązanie. Czarodziej wykona tam swoje czary - mary i nawiąże kontakt z brązowowłosą. Dzięki Lexi wiemy o wszystkich - możliwych - miejscach: mieszkanie, plaża, szkoła, knajpka Retro oraz cmentarz. Chociaż to ostatnie nie było pewne. Nastolatka ostatnio spędziła tam mnóstwo czasu. Jeśli coś minęliśmy, to mieliśmy nadzieję, iż poprzednie parcele wystarczą.
- Która jest godzina? - spytała mnie wilczyca, skubiąc paznokcie.
- Za pięć dwunasta. Spokojnie, damy radę - odparłem. Dawałem jej nadzieję, tak samo jak i sobie. Jeśli Dante nie przyjdzie, wyrwę mu całą twarz i wsadzę tam, gdzie słońce nie dosięgnie. 
   Ktoś zapukał w szybę od strony pasażera. Wilczyca podskoczyła, wydobywając z siebie cichy krzyk. To oczywiście był ten znany zdrajca z głupim uśmieszkiem na facjacie. Dziewczyna otworzyła drzwi, prawie go uderzając.
- Zgłupiałeś?! Mogłam dostać zawału! Gdybym padła tu na serce, nikt by wam nie pomógł z odzyskaniem Anny. Tylko ja ją znam na tyle dobrze, żeby wam pomóc z tą sprawą. Zapamiętajcie to dobrze.
   Chłopak w odpowiedzi prychnął, a następnie odszedł od nas. Szedł w stronę domu, jednak gdy był przy drzwiach zatrzymał się. Ukucnął i dotknął zamka. 
- Nie łatwiej by było z kluczem? - zadałem pytanie.
- Może i tak, tylko nikt go nie ...
- Ja go mam - wtrąciła się dziewczyna w wypowiedź Dantego.
- Już nie trzeba. - Klamka podskoczyła, a drzwi stanęły otworem. - Magia to taki uniwersalny klucz.
- Właśnie włamałeś się do domu swojej byłej dziewczyny. Jak się z tym czujesz? - Blondynka, jak to dziewczyna, lubiła gadać.
- Jak ją wyciągniemy z tego amoku to nawet mi podziękuje. A ja będę na to czekał. - Uśmiechnął się na koniec, a ja pacnąłem go w tył głowy. Nie podobają mi się te jego głupie uśmiechy. Jak Anna mogła się z nim umawiać? 
- Więc jak będzie wyglądać to zaklęcie? I jaką część w niej odegram? Nikogo w pobliżu nie ma. Nikt nas nie zaatakuje. - Byłem bardzo ciekawy.
- Będę chodził po domu, szukając najmocniejszej więzi. Gdy będę wymawiał zaklęcie, Anna wyczuje coś dziwnego i zacznie tego szukać, aby to powstrzymać. I wtedy znajdzie nas. Na pewno nie będzie szczęśliwa z tego powodu - wyjaśnił.
   Staliśmy w ciszy, przetwarzając to co powiedział czarodziej. Alexis oddychała głęboko, ja starałem się oczyścić umysł. Musiałem chronić swojego wroga oraz atakować swojego sprzymierzeńca. Co to miało być? Powinno być odwrotnie. Jak to się stało? Jak to działało? Nie rozumiałem tego, tak samo jak całego świata. Nie rozumiałem dlaczego ludzie zabijali innych ludzi, czemu inni nic z tym nie robili. Nie rozumiałem w jaki sposób istnieje magia, wampiry i inne stworzenia. Nawet po tylu latach tego nie ogarnąłem.  Ten świat był pokręcony. Żeby żyć na nim wszyscy musieli walczyć. Wszyscy walczymy od urodzenia, aż do śmierci. A niektórzy nawet dłużej. Czemu tak się działo?
- Gotowi? - zapytał nas Dante.
   Kiwnęliśmy głowami. Jak to mawiała młodzież, raz się żyje. Chociaż ta zasada nie obowiązywała mnie. Więc jak powinienem mówić? Żyje się dopiero po śmierci?

niedziela, 22 listopada 2015

Rozdział 38 cz.1

Ben
   Wraz z Lexi zdołałem ukryć się przed deszczem w ostatniej chwili. Gdy weszliśmy do środka mojego domu, wielka ściana wody spadła na ziemię, wydobywają z siebie głośny dźwięk. Taka pogoda panowała już od pięciu dni. Albo Słońce świeciło, podnosząc temperaturę do prawie czterdziestu stopni albo wiatr wiał z taką siłą, która mogła by wyrwać drzewo wraz z korzeniami albo właśnie taka jak teraz. Wszyscy mieszkańcy Colby Hill wiedzieli, że to nie było normalne. Większość ludzi uważała, że to Bóg postanowił ukarać grzeszników. Tylko nieliczna część mieszkańców znała prawdę. Te nagłe zmiany pogody nie były normalne, lecz magiczne.
- I co z tym zrobimy? - spytała wilczyca, kładąc się na kanapie. Przykryła oczy ręką. - Nie możemy tego tak zostawić. Musimy zjednoczyć się z innymi.
- Przecież wiesz, co oni by zrobili - przypomniałem jej. - Znajdziemy inne rozwiązanie.
   Otworzyłem barek, wziąłem byle jaki alkohol i wlałem ciecz do szklanki. Pierwszą porcję wypiłem jednym duszkiem. Tak samo jak drugą i trzecią. Nadal nie rozumiałem, jak to się stało. Jak w ciągu pięciu dni całe miasto się rozpadło? Nie dosłownie, ono nadal stało, jednak ludzie zaczęli zachowywać się inaczej, byli mniej obecni duchem. Reszta, która była jeszcze trzeźwa, modliła się w kościołach, odjeżdżała jak najdalej albo krzyczała o końcu świata.
   Pięć dni.
   A wszystko zaczęło się po tym, jak Anna w końcu odzyskała przytomność na łące. 

Kilka dni temu
   Nie wiedziałem, ile czasu byłem nieprzytomny. Nikt się mną nie interesował. Łowcy walczyli ze stworzeniami, wyczarowanymi przez Nyks oraz Dantego. Philip toczył bitwę z czarodziejem. Trudno było powiedzieć, która ze stron wygrywa. Wstawałem powoli, ale i tak zakręciło mi się w głowie. Przypomniało mi się, że dostałem piorunem. Nadal czułem mrowienie na całym ciele. Byłem osłabiony i spragniony. Jedynym pożywieniem dla mnie były tylko okropne psy i małe stworki. Dante też by się na coś przydał, jednak jego krew znacznie trudniej zdobyć.
   Szedłem w stronę wijącego się na ziemi czarnego kota. Stworzenie nie miało żadnej szansy na przeżycie, lecz nie przestawało się ruszać, tracąc przy tym sporo energii. Wbiłem kły w jego szyje i piłem. Pod koniec fala wstrząsu przeszła moje ciało. Znowu traciłem siłę. Czemu? Myślałem, że to przez ten piorun, ale coś mi mówiło, że to sprawka Anny. Odbierała ze mnie siłę, aby przeżyć konfrontację z Nyks. Więc jej pozwalałem.
   Pożywiałem się każdym przeciwnikiem, który stanął na mojej drodze.

   Kiedy byłem wystarczająco napojony, zrozumiałem, iż Anna nie potrzebowała już mojej energii. Tym razem to ja odczuwałem jej moc. Była potężna. I cały czas rosła. Skąd ona jej tyle wytrzasnęła? Z taką ilością magii z łatwością mogła pokonać wiedźmę. Jednakże coś długo to zajęło. Gdy wreszcie coś usłyszałem ze strony jeziora, było grubo po dwudziestej drugiej. Wszyscy jak jeden mąż stanęli jak zamrożeni oraz obserwowali. Anna otworzyła oczy. Właśnie wstawała, kiedy Nyks traciła równowagę, osuwając się na ziemię. Brązowowłosa nie zwracała uwagi na innych, interesowała się kobietą, która miała łzy w oczach.
- O nie. To nie tak miało być - wyszeptał Dante. Kątem oka zobaczyłem, jak ucieka w drugą stronę.
   Czarodziejka przyłożyła palce na skronie wiedźmy. Nie widziałem, co się działo, lecz odczuwałem to. Czułem, jak resztki magii Nyks wydostaje się z jej ciała, istnieje kilka sekund bez żadnego właściciela. Ta siła była taka potężna, że moje kły zrobiły się jeszcze dłuższe, a oczy paliły, zmieniając swoją barwę. Wszystkie włoski stanęły dęba. Całe powietrze było naelektryzowane. Po tym - długim - momencie Moc wpłynęła do Anny. Moje ciało się rozluźniło. Nyks upadła na ziemię. Nie wyczuwałem jej tętna, więc to musiał być jej koniec.
   Udało się.
- Anna - powiedziałem zachrypniętym głosem.
   Ona odwróciła się do mnie. Jej kąciki ust uniosły się, a oczy rozbłysły. Podeszła do mnie, jednak w połowie drogi schyliła się. Zobaczyłem, jak jedna kropla łzy spada na but dziewczyny. Szybko się do niej przybliżyłem. Czarodziejka odrzuciła mnie na drzewo z taką mocą, że nie mogłem później wstać. 
- Co się dzieję? Czemu to się dzieję? - Anna zadała pytania, na które sam chciałbym znać odpowiedź.
   Brązowowłosa jęknęła głośno, uklękła i złapała się za włosy, tarmosząc je. Następnie zaczęła krzyczeć, a wokół niej pojawiło się pole energii, której jeszcze nigdy nie czułem. Miałem trudności z powstrzymywaniem się, gdy Moc Nyks wychodziła z niej, a teraz było sto razy gorzej. Wbiłem paznokcie w korę drzewa, wymiotując obok. Czarna substancja, której posiadacze wyparowali ze zniknięciem Dantego wyszła ze mnie, pozbawiając siły. Zauważyłem też, że łowcy też się zmyli. Świetni łowcy - pomyślałem sarkastycznie.
   Woda w jeziorze wylewała się na wszystkie strony, liście z drzew spadały, tworząc mały huragan. Pełnia księżyca oświetlała całą Annę. Patrzyła na mnie. Wyglądała jak siedem nieszczęść. Szkliste oczy miała spuchnięte, zakrwawione usta, połamane paznokcie oraz blada skóra. Jednakże jedną rzecz, której nigdy nie zapomnę był jej uśmiech. Uśmiech szaleńca. Kiedy to zrozumiałem, ona zaczęła się śmiać.
- Pomóż mi - poprosiła cicho między atakami śmiechu.
   Zanim dałem radę coś zrobić, znowu rzuciła mną na drzewo. Tym razem o wiele dalej. Musiałem wtedy złamał kark, ponieważ nie pamiętam co zaszło później. Obudziłem się następnego ranka na swojej kanapie. Na fotelu obok mnie siedziała Lexi, pogrążona we śnie.

   Od tamtego czasu nie rozdzielaliśmy się. Ona pomagała mi odzyskać siłę, a ja jej, jak panować nad sobą. Przez magię Anny wszyscy chodziliśmy zdenerwowani. Ja często pokazywałem swoje oblicze wampira, natomiast Alexis - wilka. Nie wiem, jak wytrzymaliśmy razem te pięć dni.
   Godzinę później (i kilku zmianach pogody) ktoś zapukał do drzwi. Nawet nie musiałem spoglądać do wizjera, żeby dowiedzieć się, kogo tu przynosi. Poczułem Moc Dantego już kilka minut temu, kiedy pojawił się na tej ulicy. Długo się decydował, czy podjąć wyzwanie i zapukać. Gdy dotknąłem klamki, przy moim boku zjawiła się Alexis, krzyżując ramiona na piersi. Skinęła głową, pozwalając na tą czynność. I tak bym mu otworzył, jednak dobrze wiedzieć, że później za to nie oberwę. 
- Czego chciałeś, tchórze? - Pierwsza odezwała się blondynka.
- Mam ważną sprawę. Mogę wejść?
   Przesunąłem się na bok, ale dziewczyna nie była taka szybka. Z ociągnięciem ustąpiła. Teraz na zewnątrz sypał śnieg, który osiadał na wszystkim, żeby po chwili się roztopić.
- Mów - rozkazałem.
   Dante zanim zaczął przemawiać, strzelił palcami.
- Musicie mi pomóc.
   Lexi wybuchnęła śmiechem. Złapała się za brzuch, ale po krótkiej chwili przestała. Obrzuciła czarodzieja takim wzrokiem, który mógłby zabijać.
- Pieprz się. - Usiadła na kanapie. - Najpierw współpracujesz z Nyks, tworzysz bestię, które miały zabijać, udajesz chłopaka Anny, żeby później ją zdradzić, uciekłeś gdy twoja "przyjaciółeczka" zdechła, a teraz chcesz, żebyśmy tobie pomogli? TOBIE? No chyba sobie żarty stroisz.
- Wiem, że teraz nie za bardzo chcecie mnie słuchać, lecz to ważne.
- Nie chcę cię słuchać, widzieć ani nawet czuć - warknęła. 
- To dotyczy Anny. Jeśli mi pomożecie, pomożecie jej i sobie.
   Prychnąłem. Co takiego niby wymyślił ten mały czarodziej? Jeśli powie, że powinniśmy zabić Anne, to ja wypruję mu flaki. 
- Wiem, jak przywrócić Anne do normalności. To znaczy, nie mam stu procentowej pewności, że to zadziała, ale warto spróbować. I nie chodzi mi o zabicie jej. Ona się tak łatwo nie da.
   Wymieniłem spojrzenie z Alexis. Ona miała taki sam wyraz twarzy jak ja. Nie wiedzieliśmy, czy możemy mu ufać. Nie mieliśmy żadnych powodów do tego. Jednak coś mi mówiło, coś innego. Skoro była jakaś szansa na odzyskanie czarodziejki, musiałem podjąć się wyzwania. Nadal byliśmy związani ze sobą, więc wiedziałem, że jeszcze nie było za późno. Ciągle czułem mały przypływ jej energii.
- Mówi co wiesz - rzekłem.
- Co? Wierzysz mu? - oburzyła się wilczyca. Załamała ręce i poczułem, jak jej druga natura wychodzi na wierzch. Gdy to wszystko się skończy, powinna nauczyć się panowania nad sobą.
- Cicho. Pozwól mu mówić.
   Dante zakaszlał krótko, ale chrapliwie. 
- Pewnie nie wiecie, lecz Nyks i ja byliśmy ze dobą połączeni. Właściwie, nadal to jesteśmy. To coś jak pomiędzy tobą, Ben, a Anną, tylko, że to bardziej skomplikowane. 
   On wiedział?
- Mniejsza z tym. Nyks nadal żyje. Jest wewnątrz Anny i możliwe, iż to ona kieruje jej ciałem. Jeśli uda mi się z nią porozmawiać albo wejść w jej umysł, to może ona wyjdzie. Anna będzie znowu normalna, Nyks zniknie na zawsze, a ja będę wolny.
- A co my mamy robić? - spytałem.
- Ochraniać mnie - odpowiedział z miną, jakby to było oczywiste. - Nie tak łatwo będzie się do niej zbliżyć.
- Czyli, że Anna przegrała walkę z wiedźmą i teraz ona przesiaduje w ciele mojej najlepszej przyjaciółki? - Odezwała się Lexi ze łzami w oczach.
- Nie mówię, że nie.
- A jeśli to ja będę coś do niej mówiła? Czy to zadziała? Tak jak w filmach? Anna mnie rozpozna, zacznie walczyć i na końcu odzyska ciało. Happy end.
- Życie to nie film. Tu nie zawsze jest happy end.
   I nastała cisza. W środku domu można było usłyszeć tylko oddechy ludzi, ale za to na dworze wiał dziki wiatr. Gałęzie drzew pochylały się do ziemi, często przy tym się łamiąc. Wyrzucone śmieci latały po całym mieście, a ludzie ukryli się w budynkach, obawiając się, iż jak wyjdą na zewnątrz może ich zdmuchnąć potężny podmuch wiatru.
- A co jeśli się nie uda? Albo nas zdradzisz? Wtedy już nigdy nie zobaczymy Anny - dopytałem.
- Jeśli się nie uda, to już nic nie da się zrobić. I mam dość bycia sługą Nyks. Chciałbym żyć własnym życiem - stwierdził czarodziej.
   Westchnąłem ciężko. Gdybym miał zdolność Chrisa do odróżnienia prawdy od kłamstwa, byłoby o wiele łatwiej. Jednak nie miałem tego i musiałem słuchać swojej intuicji, z którą się nie zgadzałem.
- Niech będzie.
   Dante spojrzał na Alexis. Z jej miny wyczytałem, że to też jej nie odpowiada, lecz nie miała innego wyboru. Jeśli ja się zgodziłem, ona też.
- Dobra, dobra ... Tylko czy jest u czarodziejów takie coś, jak przysięga krwi?
- Niestety tak. - Chłopak podrapał się w tył głowy, wzdychając.
 - To chciałabym, żebyś ją wykonał. Możesz to zrobić z Benem - rzekła, siadając na kanapie. Położyła głowę na dłoniach i patrzyła się na nas.
- Ze mną? A ty to co? Moja krew jest więcej warta niż twoja i nie chcę ją brudzić krwią czarodzieja - oburzyłem się.
- I vice versa - dopowiedział Dante.
- Anna jest moją przyjaciółką i zrobiłabym wszystko, aby ją odzyskać, ale bratanie się z wrogiem? To nie moja działka - odparła.
   Syknąłem na nią, pokazując kły, a ona zrobiła to samo. Miałem ją dość, jednak czasami była pomocna. Ta sytuacja nie zaliczała się do tych. 
- Dobra. Nie ważne. Jeśli chcecie zachowywać się jak bachory, to nie będę wam przeszkadzał.
   Czarodziej już odchodził, kiedy go zatrzymałem. Nie wiedziałem czemu. Po prostu chciałem już mieć to za sobą. Chciałem jak najszybciej sprowadzić brązowowłosą do normalności. Przecięliśmy skórę na dłoniach i wypowiedzieliśmy formułkę:
- Obiecuję, że spróbuję odzyskać Anne - przyrzekł Dante.
- Obiecuję, że pomogę ci w odzyskaniu Anny - przyrzekłem.
   Oczekiwałem jakiegoś błysku czy dziwnego mrowienia, jednak nic takiego się nie stało. Myślałem, że to będzie efektywniejsze. Wilczyca pewnie też, bo po wykonaniu przysięgi jej mina zrzedła.
- Liczę na miłą współpracę. - Dante pożegnał nas tymi słowami, wychodząc na werandę. Teraz świeciło słońce, które już zachodziło za horyzontem, barwiąc niebo na różowy kolor. Jakaś staruszka przeszła obok domu ze wzrokiem skierowanym na wprost. Oczy miała zamglone i poruszała się jak kukiełka. Ona była pod wpływem Anny. I to mnie zabolało. Dziewczyna, którą znałem, by nigdy nie wpłynęła na wole innego człowieka. Dziewczyna, którą się stała, nie znała granic. To szczęście, że to miasto jeszcze stało na miejscu. 

piątek, 2 października 2015

Rozdział 37

   Siedziałam na kanapie wraz z rodzicami. Babcia usiadła na fotelu obok nas. Nie odrywałam wzroku od wyłączonego telewizora, ponieważ wiedziałam, że spojrzę na babunię i znowu przeżyję koszmar. Podobno ten świat miał być dla mnie rajem. Za sprawą tylko jednego spojrzenia zamieniał się w koszmar. Nie umiałam tego zmienić. Nyks zniszczyła mnie. Zamieniła moją babcie w potwora. I pewnie bym tak samo zachowała się wobec Adama. Nie chciałam tego.
- Anno. To co się zdarzyło jest normalne. - Mama zwróciła się do mnie, trzymała za dłonie. Patrzała mi głęboko w oczy. Wcześniej tego nie zauważyłam, ale one nic nie wyrażały. Były puste. - To wszystko się zmieni, gdy zostaniesz z nami.
- Nie będziesz już musiała cierpieć - dopowiedział ojciec. On też był pusty w środku. Chciał to ukryć, uśmiechając się szeroko. - Masz tutaj nas, babcie i  swoich przyjaciół. Wszyscy żyjemy i tylko czekamy, aż cię zobaczymy, odezwiesz się do nas czy tylko zerkniesz.
- Wszyscy chcemy twojego dobra - oznajmiła staruszka. Tym razem przeniosłam wzrok na nią. Nie zaatakowała mnie, jak myślałam. Nie czułam żaru na swojej skórze. Lekko uśmiechnęłam się do niej. Ona odwzajemniła to.
- W tym świecie nie jesteś czarodziejką. Nie musisz cierpieć i też nikt cię nie zrani. Żaden inny czarodziej, łowca czy wampir - rzekła rodzicielka.
- A co z Benem? Chrisem? - spytałam.
- Jesteśmy tylko my. Twoja rodzina i prawdziwi przyjaciele. - Ta odpowiedź dochodziła z przedpokoju. Zobaczyłam tam Lexi i Adama. Podeszli do mnie oraz przytulili.
   Znowu poczułam wibracje. Tym razem dochodziły do pasa. Przez chwilę górną część ciała miałam zdrętwiałą. Przestraszyłam się. Nie mogłam się ruszyć, a ludzie wokół mnie tylko się uśmiechali.
- Jeśli pozwolisz sobie na zapomnienie o tamtym życiu, zostaniesz z nami na zawsze - odparł chłopak. Mówił to szczerze. Wszyscy chcieli, żebym została w tym miejscu. Żebym już nigdy nie widziała wampirów.
   Zostałabym, lecz miałam ważną misję do wykonania. Bolało mnie to, iż musiała ich opuścić. Właśnie ich odzyskałam. Może jeśli udałoby mi się zostać tu tylko na kilka dodatkowych minut, poczułabym się lepiej.
   Przeszła przeze mnie kolejna fala wibracji. Uświadomiła mi, iż to nie prawda. Jeśli się stąd nie wydostanę teraz, to utknę tu na zawsze. Choć to nie byłoby takie złe. Była tu babcia, Adam, Lexi, no i oczywiście moi rodzice. W tym świecie nie istnieli Ben oraz Chris. Tęskniłabym za nimi.
- Anna - upomniała się mama.
   Po moich policzkach spływały łzy, serce biło nienaturalnie szybko, a dłonie były mokre, nawet jeśli je wycierałam o spodnie.
- Anna, kochanie. - Babcia już się niecierpliwiła.
   Wszyscy zaczęli podchodzili i łapać mnie. Przyjaciele trzymali za ręce, rodzice głowę, a babunia kucnęła i wzięła do rąk moją bluzkę. Wierciłam się, uciekałam od nich, jednak to nic nie dało. Byłam otoczona, zamknięta jak w klatce. Kopnęłam staruszkę, moja noga przeleciała przez nią. I znowu mnie podpalała. Zamknęłam mocno oczy, modląc się o zakończenie tego wszystkiego. Odszukałam w sobie resztki Mocy i poprosiłam ją o pomoc, albo raczej rozkazałam jej. Poczułam lekkie ukłucia w całym ciele. Tylko to mnie ochroni. Tak się stąd wydostanę. Wiedziałam, że nie starczy mi siły na pokonanie Nyks. W tym momencie chciałam się uciec z tego świata.
- Zostawcie mnie! Nigdy tutaj nie zostanę, potwory! - wrzasnęłam. Miotałam się we wszystkie strony.
   Ciągle krzycząc, posyłałam magię do ludzi. Oni puszczali mnie na chwilę, lecz nie odpuszczali. Ja tak samo. Nie dałam się im pokonać. Potrafiłam być silna.
- Zgińcie w piekle, wy śmiecie cholerne. Jesteście tylko wymysłem chorej wiedźmy, która mnie tu trzyma. Nie macie nade mną żadnej kontroli. To ja tu wygram!
   Moi najbliżsi zostali odrzuceni na ściany domu. Sądząc po tym, jak osunęli się na ziemię i przestali się ruszać, musieli stracić przytomność. Zawahałam się przez moment. Przecież to nie twoja rodzina - mówił mózg - Oni nie istnieją naprawdę. Idź już.
   Tak też zrobiłam. Otworzyłam drzwi wyjściowe. Przede mną rozświetliła się droga powrotna. Pewna siebie przeszłam przez nią. Drzwi zamknęły się z hukiem, ale ja nie obejrzałam się za siebie. Miałam przed sobą tylko jeden cel. Zniszczyć Nyks.
  
   Pojawiłam się w małym pokoiku, w którym znajdowała się tylko stara, dwudrzwiowa szafa. Odrzucając strach na bok, podeszłam do niej i otworzyłam. Z mebla wyleciał mały chłopiec. Zauważyłam, że jego szczęka się lekko trzęsie, jakby mu było zimno. Nie mogłam też nie dostrzec ciemnoczerwonej substancji na nim. Miał ją na włosach, ubraniach, a nawet kilka kropel na rzęsach. Nie podnosił wzroku. 
- Dante, nie musisz się już bać.
   Chłopak, jak posłuszny piesek, podniósł głowę. Jego mina się zmieniła. Szare oczy zabłysły, a usta wygięły się w szerokim uśmiechu.
- Już mnie nie będą nękać? Już nigdy nie dostanę lania? - zapytał.
   Kobieta za mną położyła rękę na ramieniu Dantego. Czułam iskrzenie pomiędzy moim ciałem a ciałem Nyks. Wiedźmy, która z wielką chęcią zabijała innych czarodziejów. Wiedźmy, która chroniła Dantego? Tylko dlaczego?
- Pamiętasz naszą umowę? - Jej głos był o wiele znośny, nie wyrażał tyle gniewu co dzisiaj.
- Tak. - Kiwnął głową. - Wezwałem cię, żeby moja rodzina już nigdy mnie nie zbiła. Ty się ich pozbyłaś, więc teraz muszę się ciebie słuchać.
- Będziemy tworzyli prawdziwą rodzinę - odpowiedziała radośnie kobieta.
   Gdy wychodzili, mały czarodziej złapał Nyks za rękę. Nie wiedziałam czy ona po prostu tego nie zauważyła czy wspominając o "rodzinie" mówiła prawdę. Zza zarysu przeszłej wiedźmy pojawiła się teraźniejsza. Była wściekła. Nim zdołałam mrugnąć, ona mnie dosięgła. Trzymała mnie za gardło, lekko przyduszając.
- Jak się tu wzięłaś? Skąd miałaś tyle mocy, by pokonać trzecią część? Zresztą ... To i tak już nieważne. Zabiję cię w tej chwili. Będzie to dla mnie przyjemność.
-Nie ... Nie dam - syknęłam. - Nie dam się.
   Przestałam czuć ból w gardle, gdy przycisnęłam dłoń do klatki piersiowej wiedźmy. Działałam instynktownie. Wbiłam swoje paznokcie w jej skórę. Ciepła krew pociekła przez palce. Kobieta wzmocniła ucisk, to ja też. Nie odczuwałam bólu ani strachu. Poczułam się potężna. Wzywałam magię do siebie. Kiedy przeciwniczka wydała z siebie cichy jęk, z piersi, wraz z cieczą, wydobywała się Moc. Ciemna, kleista się magia podpływała do mnie, aby w końcu połączyć się ze mną. Moc wypełniała całe ciało. Stawałam się silniejsza.
   To nie trwało długo. Kobieta zniknęła, pozostały tylko po niej krople krwi i ciemny dym. Nie dawałam jej szans na ucieczkę. Z pomocą zdobytej magii, wyczułam ją w lesie, w którym zabijała Adama. Wyszłam drzwiami i przemierzałam puste korytarze. Wszędzie było tak biało, że aż raziło w oczy. Nie znałam tego miejsca, zaufałam Mocy. Wiedziałam, że ona nie była moja, nie musiała się mnie słuchać. Jednakże chyba była tak zależna od innych, że nawet nie protestowała. Pozwalała kontrolować siebie.
   Zgodnie z intuicją otworzyłam drzwi, które całe były pokryte mchem i gałęziami. Gdy je zamknęłam, znikły jakby nigdy tam nie stały. Nie przestając słuchać magii, która wyczuwała Nyks, podążałam za wydeptaną ścieżką. Po kilku minutach ostro skręciłam w stronę drzew. Miały one co najmniej cztery metry wysokości oraz straszyły swoim wyglądem. Usłyszałam krzyk z daleka. Od teraz już tylko biegłam. Nawet gdy nogi odmawiały posłuszeństwa a płuca paliły żywym ogniem, nie przestawałam. 
   Miałam tylko jedno zadanie.
   Zniszczyć Nyks. 
   Kiedy się zatrzymałam, musiałam się schylić, bo kręciło mi się w głowie i zapewne straciłabym równowagę. Nie wstawałabym, a wiedźma by mnie zabiła. Nie mogłam upaść. 
- Nigdy mnie nie pokonasz. Hahaha ... Nie wytrzymasz tego, twoje ciało tego nie wzniesie. - Od kobiety biło szaleństwo. Jej oczy poruszały się z szybkością godną wampira, a twarz nie wyrażała spokoju jak zawsze. Gdy się śmiała, jej głos był zachrypnięty. - Umrzesz albo tu albo w świecie, na którym ból jest czymś normalnym. Oddaj mi całą magię, a obiecuję, że twoja śmierć będzie szybka i bezbolesna.
   Włosy Nyks były rozczochrane i czymś oblepione. Wcześniej idealny strój był teraz brudny i poszarpany, a paznokcie obgryzione, aż do krwi. Nie wyglądała normalnie. To ona miała już dość. To ona nie wytrzymała. Jej ciało obumierało, nie miała już szans.
   Uśmiechnęłam się lekko. Pojawiła się we mnie dziwna siła, za którą musiałam podążać. Nakazywała mi stanąć do walki, zaatakować wiedźmę i wygrać. Mogłam podjąć decyzję: posłuchać się jej lub odgrywać, że tego nie zauważyłam. Coś mi mówiło, żebym zrobiła, to co mi każe. Nie mogłam się z tym nie zgodzić. Pochwyciłam tą moc i pociągnęłam do siebie. Oblała mnie potężna aura. Magia zaczęła gwałtownie się ruszać, chciała wydostać się z mojego ciała. Palce u rąk drgały od tej siły. Musiałam się uwolnić od tego. Wypuściłam ją z siebie. Uderzyła w pobliskie drzewa, które zaczęły się palić albo tracić korę i gałęzie. Możliwe, że jedno z nich upadło z porywanymi korzeniami. Poczułam się lepiej, jakoś lekko. To było co innego niż utrata mocy przez Nyks. Tym razem kontrolowałam to. Ta siła chciała, żebym podeszła do kobiety. Tak zrobiłam. Miałam złapać jej głowę i wedrzeć się w nią. Tak też uczyniłam. Ona drapała mnie, pluła oraz rzuca`la zaklęciami, lecz nic na mnie nie działało. Miałam tą siłę przy sobie. 
   Otworzywszy umysł Nyks, zobaczyłam różne obrazy. Większość pokazywała jej ofiary. Kiedy obok mnie przeleciały Caera oraz Akari wkurzyłam się. Ona je zabiła. Ale skąd ...? Dante. Tylko on wiedział o tych czarownicach. Nie panując nad sobą, weszłam do byle jakiego wspomnienia. Poczułam jak tracę grunt pod nogami, chciałam się czegoś złapać, ale nie musiałam. Po chwili moje stopy mocno uderzyły o ziemię, aż wstrząsnęło moim ciałem. Znajdowałam się w pięknym ogrodzie. Wokół mnie porastały krzaki roślin oraz żywopłoty. Po mojej lewej i prawej wiodła kamienna dróżka, która w pewnych miejscach się rozchodziła w innych kierunkach. Pomyślałam o labiryncie, który gubi ludzi. Usiadłam na ławce za mną. Była zimna, choć słońce świeciło już od dobrych kilku godzin. Odchyliłam głowę do tyłu i zamknęłam oczy. Nie czułam ciepłych promieni na skórze, co mnie zasmuciło.
   Ktoś wyszedł z tajemniczych korytarzy. Młoda dziewczyna o czarnych włosach, bursztynowych oczach oraz bladej jak mleko twarzy. Nyks wyglądała niewinnie i przerażająco w tym samym czasie. Jej białą sukienkę kontrolował wiatr, rzucając materiałem w różne strony. Zauważyłam, że nie miała na sobie butów.
   Dziewczyna usiadła na ławce, zupełnie nie zdając sobie sprawy moją obecnością. Wyglądała jakby czekała na kogoś. Rozglądała się co chwilę. Po paru minutach kolejna osoba wyszła z labiryntu, tym razem z prawej strony. Był to chłopak, może niewiele starszy od młodej Nyks. Jasna grzywka zasłaniała całe czoło, dwa pierwsze guziki białej koszuli były rozpięte. I on też nie nosił obuwia. 
- Znowu wygrałam - oznajmiła Nyks. Zaskoczyła mnie. Właśnie uśmiechała się szeroko i nawet oblała się rumieńcem. 
- Tylko dlatego, że mój ojciec mi przeszkodził. Właściwie to jego asystent - odpowiedział, prawie na mnie siadając, jednak dałam radę uciec. - Pewnie waćpanna chciałaby dostać swoją nagrodę?
   Wiedźma znowu miała czerwoną twarz. Nie mogłam w to uwierzyć. Zachowywała się jak normalna nastolatka. Ona nie była tą samą osobą, którą niedawno widziałam. Nawet przy Dante tak nie wyglądała. To nie było, aż tak dziwne. Ciągle zapominałam, że ona nadal była człowiekiem, nadal coś czuła. Choć nie byłam taka pewna, co do teraźniejszej Nyks. Ciekawe co się z nią stało? Czemu stała się taka zła?
   Chłopak obdarował usta dziewczyny krótkim pocałunkiem. To było słodkie. Czułam się jak jakiś zboczeniec, prześladowca. Już chciałam odwrócić się od nich i odejść, lecz Moc znowu się odezwała. Kazała mi skrzywdzić chłopaka tak samo jak wiedźma skrzywdziła Adama. Odmówiłam, ale ręce mnie świerzbiły. Czemu miałabym tego nie robić? Niech Nyks poczuje, to co ja odczuwałam. Wypuściłam magię i kazałam jej zatkać drogę do świeżego powietrza. Widziałam, jak szary dym wylatuje z moich palców i zaciska się na gardle chłopaka. On zaczął otwierać i zamykać usta jak ryba. Jego twarz robiła się sina z każdą próbą zdobycia tlenu do płuc. Masował sobie gardło jakby myślał, że to mogłoby pomóc. Nyks przez chwilę nie wiedziała, co robić, pytała się go, o co chodzi. W pewnym momencie zrozumiała i mamrotała coś pod nosem.  Pewnie zaklęcie. Jednak nic nie działało. Dziewczyna płakała oraz krzyczała o pomoc. Patrząc na jej twarz, poczułam ciężki kamień na sercu. Próbowałam to odczarować, nic to nie dało. Rozkazałam Mocy wrócić do mnie, zmieniałam cel czaru, nic nie poszło po mojej myśli. Chłopiec przestał się ruszać i upadł na ziemie z głuchym łomotem. Wstrzymałam krzyk, tak samo jak Nyks. 
   Coś ciężkiego uderzyło mnie w bok. Odrzuciło mnie kilka metrów dalej. Usłyszałam, jak coś mi przeskakuje w barku. Siła, która wróciła do mnie, uleczyła mnie. Niedaleko ławeczki stała prawdziwa Nyks. Jej oczy były zaczerwienione, trzęsła się. Ciągle zmieniała obiekt oglądania: raz patrzyła na mnie gniewnie, a raz na nieżyjącego chłopaka jakby miała się rozpłakać. 
- Kim on był dla ciebie? Czy on był czarodziejem, któremu odebrałaś magię? - Nie liczyłam się z tym, że ją ranię. Ona robiła to samo. - A może był dla ciebie tylko zabawką? Czy naprawdę go lubiłaś? Chociaż trochę? Czy ...
- Zamilcz! Przymknij się ty mała suko. Ty nic nie wiesz! Nie znasz się na życiu. Nic nie przeżyłaś.
- Ja nie znam się na życiu? Nic nie przeżyłam? - Tym razem ja byłam wkurzona. Na maksa. - Życie jest niesprawiedliwe. Życie jest cholernie wielką suką! Mój chłopak okazał się być wampirem, a ja czarownicą. Inna wiedźma zabiła moją babcie. Życie zabrało mi członka z mojej ukochanej rodziny. Mój przyjaciel Adam, przyjaciółka mojego kolegi, Taylor, dziewczyna, którą miałam chronić, Lydia. Życie zabrało mi nawet chłopaka. Ty nic o mnie nie wiesz. Przez pół roku myślałam, że moja przyjaciółka nie żyje. Przez pół roku! Tyle czasu byłam samotna. Nikt mnie nie rozumiał, nikt nie chciał zrozumieć.
   Gdy tak mówiłam, moja magia - jak wąż - wiła się w stronę kobiety. Nie kontrolowałam tego, nawet nie wiedziałam o tym. Ona chyba też, bo nic nie robiła. Wpatrywała się we mnie jakbym opowiedziała śmieszny żart. To mnie jeszcze bardziej zdenerwowało. Wrzasnęłam głośno, drażniąc swoje gardło. W tym momencie Moc rzuciła się na wiedźmę. Owijała się między jej nogami i rękami. W tych miejscach, gdzie skóra była nieokryta, pojawiły się bąble, które pękały, wylewała się z nich krew oraz kolejna fala mocy, która połączyła się z moją. Nyks nie odpuściła. Jej siła przeciwko mojej. Kiedy ona była skoncentrowana na ataku, ja pobiegłam do niej i znowu złapałam za głowę. Tym razem wejście w jej umysł było łatwiej. Poszukałam kolejnego wspomnienia, które byłoby idealne na zemstę. Chciałam zniszczyć Nyks tak samo jak ona zniszczyła mnie.
   Weszłam do bańki, w której wyświetlał się las. Słońce właśnie zachodziło, pozostawiając po sobie pomarańczowe smugi na niebie. Młoda Nyks siedziała na starym kocu wraz z dwiema dziewczynami. Najwidoczniej dobrze się bawiły, ponieważ dużo się śmiały. Niestety nie słyszałam o czym rozmawiały. W pewnym momencie zza drzew wyszła wysoka postać. Kobieta miała piękne czarne włosy, sięgające do połowy pleców, małe piwne oczy oraz ten sam odcień skóry co Nyks. Była wściekła. Obrzuciła spojrzeniem koleżanki dziewczyny. 
- Co ja ci mówiłam o spędzaniu czasu z normalnymi? - spytała podniesionym głosem. 
- Przepraszam, mama. Tylko, że ... Ja dobrze się z nimi czuję.
- Dość!
   Matka wiedźmy podniosła ręce i skierowała palce w stronę ludzi. One siedziały, zbyt skołowane, by zrozumieć powagę sytuacji. W następnej chwili znieruchomiały całkowicie. 
- Mama, przestań. Zrobię co zechcesz. Już przestanę się z nimi widywać, tylko proszę. Zostaw je - błagała jej córka. Dorosła jednak nie słuchała.
   Skóra dziewczynek robiła się czerwona, było czuć woń krwi. Kiedy one się powoli rozpuszczały, Nyks krzyczała. Nie mogła kontrolować potoku łez. Uklękła na ziemi i schowała twarz w dłoniach. 
- Mam nadzieję, że nauczyłaś się czegoś z tej lekcji. - Nie wiedziałam, co takiego było z głosem jej matki, ale przeszył mnie dreszcz.
   Patrząc na widok rozpuszczonych jak wosk dziewczyn, łkającej Nyks oraz jej rodzicielki, która z dumą odchodziła od tego wszystkiego, poczułam ukłucie w sercu. Mój wróg też nie miał łatwo w swym życiu.
   Ale nic nie usprawiedliwiało tylu morderstw - podpowiedział głosik w głowie.
   Tak, to prawda. Każdy morderca musi ponieść konsekwencje.
   Złapałamłodą Nyks i wbiłam pazury w jej pierś. Dziewczyna próbowała mnie powstrzymać, lecz była zbyt słaba. Wyczuwałam wychodzącą z niej magię, jeszcze nie skalaną złem. Kiedy ta Moc wchodziła we mnie, ja czułam, jak nogi uginają się pod ciężarem takiej siły. Ta cała magia nie mieściła się w moim ciele. Jak Nyks udało się uporządkować ją? Ja aż się gotowałam od tego. Musiałam wypuścić choć trochę Mocy. Z drżącymi palcami dałam ujście temu uczuciu. Gałęzie drzew wokół nas zaczęły szaleć, łamać się i upadać. Ciemne chmury zasłoniły całe niebo, z daleka można było słyszeć grzmoty.
   Młoda Nyks zniknęła, a ja zostałam pchnięta do przodu dzięki starszej Nyks. Uderzyłam tak mocno o ziemię, aż ciężki wstrząs objął moje ciało. Ugryzłam się też w język, więc poczułam metaliczny smak w ustach. Moje nogi uniosły się, później tułów, a na końcu głowa. Lewitowałam, od gruntu dzieliły mnie dwa metry, cała krew spłynęła do twarzy. Wyplułam to co miałam w ustach i spojrzałam na wiedźmę.
- Nigdy więcej nie waż się wchodzić do mojego umysłu! - wycedziła. - Zabiję cię!
   Najpierw usłyszałam rozpruwany materiał, następnie zapach krwi i coś mokrego na skórze. Krzyknęłam z bólu. Rana wyglądała na zrobioną biczem.Wysłałam Mocy, żeby mnie ochraniała, jednak w ciągu tej czynności, Nyks zdołała jeszcze dwa razy mnie uderzyć.
- To nie jest prawdziwy ból. Wiem, co to ból. To nie jest to - szeptałam sama do siebie. Kobieta rzuciła kolejnym biczem. Nie powstała żadna rana, lecz tarcza przepuściła cierpienie. - Ból to tylko iluzja.
   Nemezis nie przestawała atakować. Kiedy ochrona była zbyt słaba, rzuciłam magią w Nyks, która poczuła to samo cierpienie. Niestety nie wystąpiła żadna z ran. Z powoju jej nieuwagi, zaczęłam spadać. Źle to by się skończyło dla mnie, gdyby nie pomoc magii.
- Skąd ty ...?! - Oczy kobiety iskrzyły się czerwienią. - Ja spędziłam kilkanaście lat na szukaniu informacji, jak ukraść moce innych czarodziejów. Jak ty ...?
- Uczę się od najlepszych - powiedziałam tylko.
   Wiedźma rzuciła się na mnie. Przygniotła do ziemi, obiema rękoma złapała za gardło i dusiła. Ze środka jej klatki piersiowej wydobyła się czarna dłoń, sięgająca do mojego serca. Płuca domagały się tlenu, gardło zaczynało mnie palić i nie wiedziałam, jak się bronić przed niematerialną łapą. Moc znowu buzowała we mnie. Pozwoliłam jej robić co chce. Odepchnęła kobietę na drzewo. Jej oczy zrobiły się białe, pewnie straciła przytomność. Mogłam oddychać, jednak paznokcie wroga rozcięły mi skórę na gardle i teraz z ran leciała krew. Magia owinęła się wokół mojej czyi. Czułam przyjemne mrowienie w tym miejscu. Po dwóch minutach po ranie nie było śladu. 
   Nyks w tym czasie odzyskała przytomność i się podnosiła. Wstałam szybciej niż ona i wypuściłam całą Moc, żeby zaatakowała wiedźmę. Ciemna masa poleciała do niej, otaczając ją. Ona próbowała przepędzić tą masę jak muchy, jednak nic to nie dało. Skupiałam się tylko na swojej magii. Widziałam, jak coś wypełza z ciała kobiety. Miało ten sam stan skupienia, co moja siła. Zaczęły się bić. Trudno było powiedzieć, która wygra. Gdzieś głęboko w sobie wiedziałam, że to Nyks zdobędzie moją moc, ale nie dawałam tej myśli wyjść na wierzch. Musiałam wierzyć w siebie, w swoją magię. Tylko pewność siebie pomoże mi kontrolować ją. Więc podniosłam wysoko głowę i wyrzuciłam wszystkie inne emocje. 
   Moja moc pokona wroga.
- My obie ... Ty i ja jesteśmy bardzo do siebie podobne - szepnęła, a z jej oka wypłynęła pojedyncza łza. - Obie chcemy chronić naszych bliskich. Tylko, że ja o tym zapomniałam. Zapomniałam o swoich najważniejszym celu.
   Magia Nyks osłabła, stawała się przezroczysta. Ona traciła siły, cała się trzęsła, oczy, które były prawie zakryte powiekami, zaczerwieniły się. W pewnym momencie nie mogła ustać na nogach i uklękła. Nie mogłam w to uwierzyć. Pokonałam ją? Czy ja pokonałam Nyks? Tak, pokonałaś ją. Teraz musisz zrobić tylko jeszcze jedną rzecz - oznajmił głosik w głowie. To prawda. Musiałam dokonać jeszcze jedną, ważną czynność. Powoli podeszłam do wiedźmy. Ona cicho łkała, patrząc na mnie. Wiedziała, co chciałam zrobić. Wyciągnęłam rękę do jej serca, cała Moc wcisnęła się w nią. Palce weszły w skórę jak nóż w masło. Nie robiłam za dużo. Pozwoliłam to robić magii. To ona odnalazła źródło siły Nyks. To ona ją uwolniła oraz przyciągnęła na moją stronę. A ja powitałam ją z otwartymi ramionami.
   Czułam się potężna.
   Nie ...
   Ja byłam potężna. 

niedziela, 23 sierpnia 2015

Rozdział 36

   Wyprostowałam się jak struna, zacisnęłam mocno pięści i spojrzałam wewnątrz siebie. Szukałam Mocy, która okazała się małą, przygaszoną plamą. Nie była do niczego zdolna. Tylko tyle co kot napłakał, utrzymywała mnie przy życiu. Było duże prawdopodobieństwo, że jeśli rzucę jakiś czar, to będzie mój ostatni. Musiałam mieć stu procentową gwarancję, że się powiedzie. Te resztki magii były moją ostatnią szansą na pokonanie Nyks. Przyjaciele mi pomagali, jednak to nie oni byli celem wiedźmy. Tylko ja. I tylko ja mogłam ich ochronić przed śmiercią z jej strony.
- Nyks! Pokaż mi się. Nie bądź tchórzem i stań do walki. Tylko ty i ja! - wykrzyczałam do niczego. Kiedy skończyłam wypowiadać ostatnie zdanie, przede mną pojawiła się wysoka, blondynka. Jej strój psychologa był perfekcyjny. Nie osiadł na nim żaden włos, ani nawet ziemia. Zielone jak trawa oczy świeciły jasnym blaskiem, które mogłam opisać wyłącznie jednym słowem: magiczne. To kobieta, której miałam zaufać, opowiadać historię z mojego życia, uczucia jakie mnie męczyły. Pani psycholog okazała się być Nyks. A ja jej mówiłam o swoich lękach, przyjaciołach.
   Nie miałam szans.
   Nim zdążyłam zamrugać sceneria się zmieniła. Opuściłyśmy arenę bitwy, by pojawić się w miejscu, które mnie najbardziej przerażało. Stałyśmy na dachu budynku. Ale nie byle jakiego. To była szkoła. Pani Catherine wyciągnęła jedno z moich najgorszych wspomnień i wpuściła w życie realne. Dobrze pamiętałam, gdzie byli wtedy Lexi, Caleb, Chris, nieznajomy wampir i Ava. Miejsca tych czterech osób były już zajęte. Zajmowały je manekiny, wyglądające jak ich poprzednicy, tylko ich twarze były zniekształcone. Ava i Nyks stały się jedną osobą. A ja osunęłam się na ziemię, ponieważ przestałam czuć swoje nogi.
- Czy tutaj nie jest wspaniale? - zapytała kobieta, tańcząc przy krawędzi dachu. - Ten widok, aż zapiera dech w piersi.
   Ja nic nie widziałam. Jak dla mnie to było piekło. Próbowałam wyobrazić, że leżałam na łące pełnej pięknych, pachnących kwiatów. Słońce ogrzewało moją skórę, a wiatr owiewał włosy. Ptaki dawały koncert na swoich instrumentach. Tylko, że to długo nie trwało. Zwierzęta zostały zastąpione śmiechem wiedźmy, wiatr moim strachem, a słońce dreszczami. 
- Chodź, powinnaś to zobaczyć.
   Kobieta postawiła mnie, pociągając za ramię w stronę końca gruntu. Zamknęłam oczy w połowie drogi, jednak jej magia szeroko je otworzyła. Wierciłam się, kręciłam głową, krzyczałam. To nie pomogło. I tak spojrzałam na dół. Nic tam nie widziałam oprócz gęstej mgły, lecz wyobraźnia robiła swoje. Widziałam, jak lecę w dół. Próbowałam się czegoś złapać, włosy zakrywały całą twarz oraz nie mogłam oddychać. Albo może nie chciałam tego robić. I tak i tak bym umarła.
   Za sobą usłyszałam ciche tupanie. Ciągle wpatrywałam się w dym szarości poniżej, więc nie zobaczyłam, co się działo.
- Czy to nie jest piękne? Mieć cały świat przed sobą? Móc kontrolować pogodę - zza chmurnego nieba wyjrzało Słońce, witając nas ciepłymi promieniami. - czas - Nagle pojawił się Księżyc walcząc o władze na niebie. - ludzi.
   Catherine odwróciła mnie. Stanęłam oko w oko z nieznajomym wampirem. Tym samym, który wypchnął mnie z dachu. Zadrżałam na samo wspomnienie. Stwór ukazał rząd białym zębów, jego kły były długości igły od strzykawek. Kątem oka zauważyłam, jak podnosi jedną z nóg. Nie miałam czasu, żeby zareagować. Mężczyzna kopnął mnie z całej siły w brzuch. Poczułam metaliczny smak w ustach, mieszający się z żółcią. W następnej sekundzie spadałam. Wszystko się powtarzało. Upadałam z niezwykłą szybkością, płacząc i wołając o pomoc. Przypomniałam sobie, że kiedyś w tym momencie złapał mnie Ben. To on mnie uratował mnie przed śmiercią. Gdy tak przyjmowałam do rozumu swój koniec, coś niesamowitego się stało. Czułam, jak ktoś mnie łapie i przytula do siebie. Co? Co się działo? Jak? Otworzyłam oczy. To był Ben. Ale jak? Trzymałam go kurczowo. Nie mogłam go puścić, nawet jeśli to tylko halucynacja. Może już umarłam?
   Chwilę później lekko upadliśmy na stopy. Nie chciałam opuszczać wampira. Nie wiedziałam, skąd się wziął, jednak nie obchodziło mnie to. W tym momencie mu dziękowałam. To nie trwało długo. Po tym, jak zauważyłam Nyks obok nas, zielonooki wyparował. Wiedźma nie była zadowolona. Jej brwi były wygięte, a dłonie zaciśnięte w pięści. Nienawiść wobec mnie, aż była namacalna. 
- Jak to zrobiłaś? Nie masz już Mocy na takie sztuczki. - Jej głos, aż kipiał jadem.
   Nie odpowiedziałam na jej pytanie. Przeważnie dlatego, że ja nie znałam odpowiedzi.


***
   Siedziałam na kupce liści. Wokół mnie rosły wielkie drzewa, których gałęzie, aż dotykały ziemi. Czując zimny wiatr i śnieg pod palcami, wiedziałam że była zima. Mój kolejny koszmar. Przede mną pojawiła się Ava, trzymając czyjeś ciało za włosy. Rozpoznałam go. Adam Ackless, mój przyjaciel. Czekałam, aż wstanie i znowu zacznie mnie nękać, jednak to się nie stało. Tylko leżał bezwładnie. Ava, przypominająca teraz Nyks, pchnęła nóż w jego serce. Ostrze wbiło się jak do roztopionego masła. Nie mogłam oderwać wzroku od wylewającej się krwi. To była moja kara. Ale także i uwolnienie. Po prostu musiałam zmienić wersje wydarzeń, tak samo jak to niedawno zrobiłam. Tylko, że tamto było łatwiejsze. To co się stało na dachu, uratowanie przez Bena stało się naprawdę. Śmierci Adama nie zmienię. Nyks zaczęła się ze mnie śmiać z powodu tej bezradności.
- Więc twój poprzedni wybryk był tylko przypadkiem - stwierdziła. Była wręcz wniebowzięta tym odkryciem. A ja nie mogłam na to pozwolić.

   Nie poddawałam się.
   Kobieta raz za razem dźgała chłopaka, tylko nie wiedziała, że w tym samym czasie ja też obrywałam. Jednak nie unikałam tego widoku, miałam nadzieję, że ten koszmar pomoże mi się stąd uwolnić. Gdy tamta się śmiała, ja wrzeszczałam. Aż w końcu nie wytrzymałam. Podeszłam do niej, zabrałam nóż i sama ją zaatakowałam. Niestety ostrze tylko przecięło puste miejsce. Mocniej zacisnęłam drewnianą rączkę. Nigdy nie musiała używał takiej broni do ochrony, nie miałam pojęcie jaką pozycję przyjąć, jak atakować. Ale adrenalina robiła swoje.
- Lepiej się poddaj. Nie wygrasz ze mną. Ledwo stoisz na nogach. - Usłyszałam głos za mną. Po sekundzie pchnęłam nóż w tamtą stronę. Nyks znowu uciekła.
   Opadałam już z sił. Czułam każdy mięsień w swoich kończynach, lecz nadal stałam. Już prawie nie wyczuwałam swojej magii, jednakże nadal miałam nadzieję. Może jakiś cud się wydarzy, pojawi się prawdziwy Ben i mi pomoże. Trzymałam się tej myśli. Mocno. Bałam się pomyśleć, co mogło by się zdarzyć, gdybym puściła. 
   Krew prysnęła na twarz. Starłam ją ręką. Wiedziałam do kogo należała. Nie musiałam się upewniać. Ciało Adama wybuchło. Wiedźma polizała ciecz, która na nią trysła. Wyglądała jakby próbowała surową masę do ciasta. Ja zdusiłam w sobie krzyk. To się nie działo naprawdę! Adamowi nic nie było. To tylko iluzja. I wtedy coś głupiego mi naszło na myśl. Czy jeśli się zabiję, to przeżyję? Jeśli nie znajdowałam się w prawdziwym świecie, tylko we wspomnieniu, to nic mi się nie stanie. Te pytania mnie przeraziły. Skąd się one wzięły w mojej głowie? Miałam się ich posłuchać? Kiedy zobaczyłam kolejnego umierającego chłopaka, podjęłam decyzję.
   Raz się żyje.
   I wbiłam ostrze w swoje serce.

Ben
   To było wkurzające, nie móc wiedzieć, co się działo z Anną. Jej ciało leżało płasko na ziemi. Wzrok miała pusty jakby właśnie toczyła bitwę wewnątrz siebie. Była taka możliwość. Nyks klęczała nad nią, trzymając jej głowę. Obie się nie ruszały. Kilka razy próbowałem pomóc dziewczynie, jednak otaczająca ją tarcza odpychała mnie. Zaraz po tym dolatywały do mnie brzydkie stwory. Były małe, ale za to bardzo szybkie i zwinne. Czasami obronienie się przychodziło mi z trudem. Z każdym atakiem słabłem. Potwory raniły mnie swoimi długimi oraz cienkimi kłami. Gdy udało mi się złapać jednego z nich, napoiłem się jego krwią. Była gorzka i starczała mi na góra dwadzieścia minut. 
   Łowcy też już zaczynali opadać z sił. Nie wiedziałem, skąd Anna ich wytrzasnęła, lecz byłem wdzięczny za nich. Odwalali za mnie połowę roboty. Kiedy zobaczyłem ich, jak wkraczali na ten teren, wzbudzili we mnie gniew. Chciałem ich zaatakować. I tak też zrobiłem. Jednakże szybko mnie unieruchomili. Chłopak z czarnymi włosami i niebieskimi oczami oznajmił, że przyszli złapać Nyks. Z wielką niechęcią pojednaliśmy się i razem stanęliśmy do walki. Po tym, jak pokazali swoje zdolności, poczułem do nich szacunek. Nie byli amatorami, każdy ruch był dobrze przemyślany. Gdy wiedźma i jej pomagier zaczęli wytwarzać coraz wiecej stworzeń, łowcy ukazali prawdziwą siłę. Biła od nich jakaś dziwna moc. Przerażająca moc. Nigdy nie widziałem czegoś takiego w całym swoim życiu. Wyglądali jak demony z piekieł. Stali się szybsi, mocniejsi oraz zdobyli kilka pomocnych umiejętności. 
- Masz jakiś plan, jak zniszczyć te dziwne Cosie? - spytałem przywódce, pomiędzy atakami.
   Zauważyłem wokół jego rąk coś w rodzaju pancerza. Pozwalał mu chronić się przed przeciwnikiem, ale także świetnie działał jako ofensywa.
- Trzeba będzie zając się ich stwórcą - odpowiedział, uderzając coś za mną. Ja się odwdzięczyłem wbijając kły w pseudo psa. Jego krew też smakowała ohydnie, lecz pozwoliła mi nabrać sił.
- Więc współpracujemy? - Nie miałem na to ochoty. Przecież może już następnego dnia ten koleś będzie na mnie polował. A nie chciałem mieć za przeciwnika żadnego z tej grupy łowców. Chociaż wiedziałem, że w pojedynkę nie miałem szans.
- Tylko ten jeden raz - ostrzegł, unikając zielonej mazi, która okazała się być kwasem.
   Oddaliłem się od niego, tylko dlatego by łapać kolejne zbiorniki krwi. Przypomniałem sobie, jak spróbowałem Avy. Nic się z nią nie równało, jednak te istoty były bardzo blisko do przekroczenia tej granicy.
   Gdy tylko dobiłem ostatnich wrógów, rzuciłem się na Dantego, który był zainteresowany sprawą Anny i Nyks. Nie zauważył, jak wielki, owłosiony stwór pada na niego. Wilkołak zaczął drapać czarodzieja. On krzyknął w agonii i próbował go odepchnąć. Przez jedną sekundę zobaczyłem oczy wilka. Miały normalny kolor jak na istoty swego przekroju, lecz wyglądały niewinnie. Te same, które widziałem kilka miesięcy temu. Zrozumiałem, że przede mną była Lexi. Skąd ona się tu wzięła? Teraz miałem chronić dwoje ludzi? To znaczy, Alexis jakoś sobie radziła, ale to nie mogło trwać długo. Ona nie była przygotowana na walkę.
   Przez te rozmyślania nie obserwowałem, co się wokół mnie działo i prawie bym został opluty, lecz przywódca łowców mnie odepchnął. Kwas minął mnie tylko o kilka centymetrów. 
- Dzięki. 
- Nie wiem, co rozumiesz przez pojęcie "współpraca", ale to co przed chwilą chciałeś zrobić, na to nie wskazuje - syknął.
   W tym momencie Anna coś krzyczała. Spojrzałem na nią. Ona stała i była przytomna. Już chciałem do niej podbiec, gdy przed nią pojawiła się kobieta. I ponownie wciągnęła ją do innego wymiaru. Kątem oka widziałem, jak chłopak obok trząsł się. Chciał dopaść Nyks i ją zniszczyć. I nie mógł wytrzymać, że jego cel był tak blisko, a nie mógł go osiągnąć.
- Phil!
   Przywódca odwrócił głowę w stronę swoich towarzyszy. Jeden z nich, mający tatuaże na całym ciele, leżał obezwładniony na ziemi, otoczony przez stwory. Razem z nim ruszyłem do niego. Phil użył katany, aby pozbyć się połowy przeciwników, ja wraz z drugim łowcom zająłem się drugą połową. Odrywałem im łby, wyrywałem serca lub przecinałem ciała na pół. Kątem oka obserwowały ruchy łowców. Byli opanowani, nie robili niczego pochopnie. Byli idealnymi wojownikami.
   Pomiędzy falami wrogów można było usłyszeć ryk wilka. Okazało się, że Lexi oberwała i nie mogła wstać. Ruszyłem do niej. Podniosłem ją, odeszliśmy od wszystkich. Zagłębialiśmy się coraz bardziej w środek lasu. Odgłosy walki nie były już tak wyraźne. Położyłem Alexis w miejscu trudnym do znalezienia. Jej wilcze ciało drżało, co chwilę wydobywała z siebie ciche skomlenie. Nie wiedziałem, czy w tej postaci blondynka nadal mnie rozpoznawała, lecz w tym momencie nawet ją to nie obchodziło. Była ciężko ranna. Z ran na łapach i ciele leciała czerwona ciecz, którą próbowała zlizać. Nie podałem jej swojej krwi - nie zadziałałaby. Zostawiłem ją samą, obiecując, że wrócę, gdy księżyc straci swoją moc.
   Wróciłem na arenę walk. Nie obchodzili mnie łowcy ani nawet ohydne stwory. Chciałe dorwać w ręce tego oszusta, czarodzieja, który zdradził Annę. Nic innego nie widziałem, tylko jego głowę oraz serce w moich dłoniach. 
- Ej ty, wampirze! - Phil wypatrzył mnie i od razu podbiegł. Zignorowałem go. Wpadłem w szał. Nie mogłem o niczym innym myśleć, tylko o śmierci Dantego. Najpierw zranił czarodziejkę, później wilczycę.
   A teraz ja go zranię, aż do kości. Będzie błagał mnie o śmierć.
   A ja się będę nim bawił.
   Rzuciłem się na czarodzieja. On uniknął mego ciosu, jednak drapnąłem go, aż pojawiła się strużka krwi na ranie. Kilka kropel zostało na moich palcach. Zlizałem je. Była zepsuta złem, choć można było poczuć jeszcze normalny smak. Można było się nią napoić bez chęci zwymiotowania. Pokazałem mu kły. Syknąłem cicho i zacisnąłem ręce na jego ramieniu. Słyszałem, jak jego kości się łamią i kruszą.  Z drugiej strony przywódca przeciął mu ścięgna. Widać było, że z trudem powstrzymuję chęć wrzeszczenia. Jeśli żadna z dłoni nie będzie sprawna, to nie użyje magii. Nic bardziej mylnego. Jego szare oczy pociemniały, nabierając czarną barwę. Już chciałem złapać go za głowę, kiedy coś mnie odepchnęło. Upadając na plecy kilka pseudo psów opluło mnie zieloną mazią. Te miejsca zaczęły mnie piec, czułem jak kwas rozpuszcza mi skórę, dobierając się do kości. Łowca odpychał pancerzem te dziwolągi. Wstałem dopiero, gdy przestałem czuć ból. Jedynym plusem tej śliny był krótki czas działania. Nagle poczułem jakbym spadał. Podchodząc do Dantego, miałem wrażenie, że ziemia wchłania stopy. Moją twarz przecięło zimne powietrze. To mi przypomniało, jak Anna stała na dachu z Avą. Myślałem, że nie zdążę, że za wolno biegłem, jednak udało mi się złapać dziewczynę. I ją uratować.
- Wstawaj. Nie czas na omdlenia. - Phil uderzył mnie w policzek. To mnie przywróciło do rzeczywistości. Nie spadałem.
   Spojrzałem na czarodziejkę. Czyżby Nyks przypominała dziewczynie najgorsze chwilę? To jeszcze mnie bardziej rozzłościło. To co się przed momentem wydarzyło ... To chyba przez moje przywiązanie do brązowowłosej.
   Znowu zaatakowałem Dantego. Próbowałem współpracować z łowcą. Nadal trudno było mi się z tym pogodzić. Pewnie on wczoraj na mnie polował i nadal będzie to robić od jutra. Jednak próbowałem. Udało mi się ugryźć czarodzieja, a Phil psuł jego tarczę swoim pancerzem. W pewnym momencie przywódca stracił równowagę. Pękły mu żyłki w oczach, miał całą twarz mokrą od potu i jego nogi uginały się pod ciężarem ciała. Zauważyłem, jak blondyn rzuca w niego czymś podobnym do błyskawicy. Nie zastanawiając się, zasłoniłem czarnowłosego. Poczułem tylko wibracje rozchodzące się od prawej piersi aż do całego ciała. Miotały mną konwulsje. Gdy upadałem, widziałem tylko ciemność.

Anna
   Ocknęłam się w swoim domu. Szybko oddychałam, byłam cała spocona. W okolicy serca czułam nieprzyjemne wibracje. Zastanawiałam się, skąd się tutaj wzięłam. Przed chwilą znajdowałam się głęboko w lesie, patrząc na zwłoki Adama. I wtedy wspomnienia uderzyły, że aż rozbolała mnie głowa. Spojrzałam na piersi, dotykałam rannego miejsca. Tylko, że tej rany nie było. Żyłam cała i zdrowa. Odetchnęłam z ulgą. Czułam się lepiej, przez krótki moment. Rozglądałam się, szukając Nyks. Gdy jej nie znalazłam, wstałam z kanapy, na której leżałam. Wtedy usłyszałam dźwięki dobiegające z kuchni. Z wahaniem podeszłam do tego pomieszczenia. Przy kuchence stała moja mama. Uśmiechnęła się na mój widok. Z początku chciałam do niej podbiec i przytulić mocno, jednak powstrzymała mnie myśl, że mogłam nadal znajdować się w świecie stworzonym przez wiedźmę. 
- Co tak stoisz w progu? Wejdź, za chwilę obiad powinien być gotowy - powiedziała nakrywając stół.
   Moja rodzicielka miała przyjechać za niecałe dwa tygodnie. Wraz z tatą. Co ona tu robiła tak wcześnie?
- Wróciłem! - Usłyszałam ojca z przedpokoju. Aż podskoczyłam z radości. I on tutaj? Wyszłam, żeby przywitać się z nim. Do moich oczu zebrały się łzy. Tęskniłam za rodzicami. 
   W sercu nadal nie przestawało wibrować, to uczucie rozrosło się na całą klatkę piersiową. Jednak to nie mnie zatrzymało przez uściskaniem tatusia. On był lekko zaskoczony tą czułością.
- A to za co? Mam urodziny, o których zapomniałem?  
   Pokręciłam głową, śmiejąc się pod nosem. Mój ojciec był wysokim mężczyzną, o trochę ciemnej skórze, siwymi już włosami oraz piwnymi oczami, nad którymi porastały gęste, czarne brwi. I nie mogłam zapomnieć o jego piwnym brzuszku, który zajmuje połowę tematów do żartów. Powiesił swoją torbę na wieszaku i poklepał mnie po głowię. Następnie podszedł do swojej żony, złożył jej krótkiego całusa w policzek.
- Tanisha powiedziała, że przyjdzie za około dziesięć minut. I ostrzegła, że jeśli po raz kolejny wyjdzie ci zakalec z ciasta, to urządzi ci taki kurs gotowania, że będziesz śniła tylko o wypiekach. I to nie będą dobre sny - poinformował kobietę.
   A mnie wmurowało.
- Babcia? Ona tu przyjdzie? - W gardle mi zaschło i musiałam napić się wody.
- Tak. Zapomniałaś? To chyba twój pierwszy raz. Zawsze nam przypominasz o takich dniach, co kilka minut - odpowiedziała mama.
   Usiadłam na krześle. Jednak nie byłam w prawdziwym świecie. Nyks wmówiła mi, że rodzice ciągle byli w domu, a babcia nadal żyła. Tak naprawdę to co się tutaj tworzyło wolałam bardziej niż rzeczywistość. Tylko co z Lexi? Adamem?
- No, zdarza się. Za chwilę przyjdę.
   Wstałam i pognałam do swojego pokoju. Wzięłam swój telefon i wybrałam numer Alexis. Odebrała po dwóch sygnałach.
- Co tam?
- Jak dobrze się słyszeć.
- Taa. Nawzajem. Chyba.
   Wiedziałam, że była zdezorientowana, lecz nic nie wyjaśniałam. Chciałam ją zapytać tylko o jedną rzecz, która mi ciążyła.
- Kiedy ostatnio widziałaś Adama?
   Wstrzymałam oddech. Jeśli babcia żyła, to on też powinien. Prawda?
- Jakieś pięć sekund temu. Właśnie jesteśmy w Retro - odpowiedziała, chichocząc. Ja ponownie odetchnęłam z ulgą. Chciałam zobaczyć chłopaka, przeprosić za tamtą noc (która w tym świecie się nie wydarzyła).
   Kiedy usłyszałam głos babuni na dole, szybko się pożegnałam z przyjaciółmi i zbiegłam na parter. W połowie schodów zobaczyłam jej siwe loki, pomarszczoną skórę. W moich oczach pojawiły się łzy, dwie z nich spłynęły po twarzy. Wibracje w klatce piersiowej pojawiły się także w brzuchu. Serce podskoczyło mi do gardła. Stałam tak, trzęsąc się z radości. Gdy spojrzała na mnie, coś we mnie pękło. Zaczęłam ryczeć, usiadłam na schodku i schowałam twarz w dłoniach. Pierwsze co poczułam, patrząc jej w oczy, był strach. Przypomniałam sobie o tym cieple, których obdarzyła mnie osoba podobna do niej. Znowu zaczęła mnie podpalać, choć tego nie chciałam. Ojciec przytulił mnie. Tak samo chciała babcia, ale odepchnęłam ją od siebie. Próbowałam na nią nie patrzeć, nie dotykać ją.
   Co Nyks ze mną zrobiła?

                                        ○○○○○

Trochę długi ten rozdział. Chciałam podzielić go na części, ale szczerze, nie chciało mi się. To przez moją klawiaturę. Litera "m" się zacina, a alt w ogóle nie działa, więc muszę korzystać ze Shiftu i tego przycisku pod Esc (nie znam nazwy). Tak myślę, że jeszcze co najmniej będą dwa rozdziały, może trzy. Chciałabym już skończyć pisać tą część mojej powieści, lecz jednocześnie nie chcę. Mam już pomysł na trzecią część (jeśli ktoś jeszcze będzie czytać), jednak chcę jeszcze tyle opowiedzieć w tej części. 
Aaa ... I powodzenia w nowym roku szkolnym (jeśli chodzicie) albo w pracy. ;D

piątek, 31 lipca 2015

Rozdział 35

   Leżałam na plecach. Nade mną istniało ciemne niebo otoczone jasnymi gwiazdami. Było mi gorąco. Było mi zimno. Całe ciało miałam zdrętwiałe. Przy każdym, choćbym najmniejszym ruchu odczuwałam ból. Przez to ledwo mogłam oddychać. Nie czułam bicia swego serca, jakby już miało dość, a ja żyłam na jego oparach. Za jakie grzechy mnie to spotyka, pomyślałam. Zawsze próbowałam być dobrym człowiekiem. Co takiego robiłam, że musiałam tak cierpieć? Gdy znowu postacie się pojawiły, przypomniałam dlaczego. Chciałam płakać, jednak oczy pozostawały suche. Bianca kucnęła obok mnie. Z jej ust wypływała strużka krwi, którą wypluła prosto na moją twarz.
   Zasłużyłam.
   Dziewczynka położyła małą rączkę na mojej piersi. Zauważyłam, że jej kolor oczu wyblakł. Czułam przyjemne ciepło w sercu, które po chwili zgasło, pozwalając aby chłód przejął terytorium. Zadrżałam. Postać się zmieniła. Teraz w tym miejscu był Adam. Wziął moją rękę, przyłożył do swojego serca. Biło. Na początku równo, po kilku sekundach zaczynało zwalniać, aż przestało. Lepka ciecz wypłynęła z rany, płynęła między palcami i skapywała na moje serce, gdzie wciąż czułam dotyk Bianci. Każda kropla paliła jak rozgrzany olej. Nie krzyczałam, nie płakałam. Zacisnęłam palce u drugiej ręki, zamykając oczy i przygryzając wewnętrzną część policzka.
   Zasłużyłam.
   Ostatnią osobą była babcia. Ona podniosła mnie do pozycji siedzącej. Nadal nie mogłam patrzeć na nią. Kiedy to robiłam, przypominałam o jej ostatnich chwil życia. Widziałam mnóstwo ognia, słyszałam swój krzyk, drażnił mnie smród palonego ciała. Ona nie dawała mi o tym zapomnieć. Postać robiła wszystko, żebym na nią spojrzała: trzymała moją twarz w żelaznym uścisku, podnosiła powieki i za każdym razem mnie podpalała. Z każdym dotykiem, gestem, wspomnieniem. Oddechem. Miałam już tego dość.
   Zasłużyłam.
   Na to wszystko. 


 ***
   Otworzyłam szeroko oczy. Nadal leżałam na ziemi, która zrobiła się mokra od rosy. Ciepły wiatr poruszał zielonymi liśćmi. Wszystko wyglądał tak jak poprzednio, jednak coś się zmieniło. Z trudem podniosłam się za pomocą łokci i rozejrzałam. W szyi coś mi przeskoczyło. W oddali zauważyłam osobę. Tylko stała. Nie wiedziałam czy patrzyła na mnie czy jezioro. Powoli wstałam. Gdy zrobiła jeden krok do przodu, druga osoba robiła to samo. Czułam się jakbym podchodziła do lustra. Odbicie nawet chodziło tak samo jak ja. Coś w kieszeni zaczęło mnie palić. Lekko dotknęłam tego miejsca, przypomniałam sobie, że znajdował się tam kamień. Stanęliśmy kilka kroków od siebie. Postać kryła się pod szarą peleryną. Jedyne, co mogłam dostrzec to brązowe loki. Stałyśmy tak przez wieczność. Kiedy już miałam odejść, postać mnie złapała. Jej koścista dłoń trzymała się i nie chciała puścić. Długie oraz zaniedbane paznokcie lekko wbijały się w skórę. 
- Kim ty jesteś? - spytałam, chociaż to pytanie zostało bez odpowiedzi. I tak wiedziałam, kto stał przede mną.
   Nyks zaśmiała się przez chwilę. Złapała mnie mocniej i chciała przyciągnąć do siebie, lecz byłam szybsza. Mimo, że nie wiedziałam, co robię. Wyciągnęłam kamień i zebrałam w sobie całą Moc, jaką miałam. Świat zaczął się rozmywać. Nyks, las, jezioro traciły kolory oraz kształty. Później było trzęsienie ziemi. Straciłam równowagę, więc upadłam na pupę. Wszystko falowało.
   To trwało tylko moment.
   Gdy wszystko wróciło do normy, zobaczyłam przed sobą znajome twarze. Wszyscy walczyli. Ben był atakowany przez pięć stworzeń podobnych do psów. Posiadały dwa ogony, długie kły, z ich pysków wypływała zielona substancja, a do tego były ogromne. Dalej znajdował się Philip z jakimś wytatuowanym kolesiem. Oni walczyli z ośmioma pseudo psami. Bliźniaki, czerwonowłosy i ten z kręconymi bronili się przed czarnymi, małymi zwierzątkami, które tak niedawno mnie obserwowały. Okazały się dobrymi wojownikami. Były szybkie, zwinne, latały i potrafiły drapać ostrymi pazurami. Jak długo oni walczyli? Wyglądali na przemęczonych i rannych.
   Nyks chwyciła mnie za ramiona i się cicho zaśmiała. Jej włosy łaskotały mnie po twarzy, ale nic z ty nie zrobiłam. Byłam zbyt przestraszona. Mój wróg stał za moimi plecami, mógł z łatwością skręcić mi kark i ukraść Moc. Przełknęłam głośno ślinę. Nie chciałam teraz umierać. Nie mogłam. Wytworzyłam wokół siebie tarczę ochronną, jednak była tak cienka, że przy jednym ruchu się złamała. 
   Czemu byłam taka osłabiona?
- Anna! - krzyknął wampir. Chciał do mnie podbiec, lecz na jego drodze stanęli Obserwatorzy. Miałam mu pomóc. Wysłałam w małe istotki potężną kulę energii, która w połowie drogi znikła. 
   Co się działo? Dlaczego moja magia mnie zawiodła?
   Nyks odwróciła mnie. Teraz patrzyłyśmy w sobie prosto w oczy. W te same bursztynowe oczy. Tylko, że jej skrywały wielką, złą moc.
   I to właśnie one zabrały mnie w jakąś czarną pustkę.
   Było tak zimno i ciemno. Czułam się samotna. Chciałam się wydostać, ale nie widziałam żadnego wyjścia. Byłam w pułapce. Biegałam w kółko, krzyczałam, wołałam o pomoc. Jednak nic się nie stało.
   Po jakimś czasie pojawiła się postać. Była chuda, pomarszczona i zgarbiona. Wyglądała jak moja babcia, lecz nią nie była. Cień podszedł do mnie. Ja uciekłam w drugą stronę. Nie wiem, co się chwilę później stało, mój koszmar zmaterializował się przede mną. I tak powtarzał, dopóki nie stanęłam w jednym miejscu. Złapał mnie za nadgarstki i palił. Skóra pod kościstymi palcami zrobiła się czerwona. Następnie wyskoczyły pęcherze, które pękały tak szybko jak się pojawiły. 
- Odejdź! Proszę, odejdź. - Głos mi się załamał po pierwszym słowie. To za bardzo bolało. To nie był ból fizyczny. W tym miejscu byłam tylko duchem, czułam to. Ten ból był wywołany przez wspomnienia, moje uczucia, domysły, obawy. Widziałam na własne oczy, jak moja babcia paliła się żywcem. Wtedy nie wiedziałam, jakie to było odczucie, w tym momencie nadal tego nie doświadczyłam w pełni. A świadomość tego, że mogłam uratować babunie mnie dobijała. 
   Tak też było z Adamem. Postać go przypominająca nadal miała ranę na szyi. Wspomnienia tamtej nocy mnie przytłaczały. Wtedy chłopak zginął wraz z Lydią oraz Taylor. Lexi została odizolowana ode mnie, a Zankou uśpił Chrisa w jego własnym ciele. Ich też mogłam uratować. Gdybym wcześniej powiedziała Adamowi i Alexis o prawdziwym świecie, to może mogliby to wszystko uniknąć. Bym mogła lepiej chronić Lydie, na przykład wyczarowując dla niej lepszą tarczę. Jednak tego nie zrobiłam. Myślałam wtedy o sobie. Chciałam pokonać Azazela i Ave. Moi przyjaciele przeszli na drugi plan. A może nawet i trzeci.
   Cienie Adama i Bianci zrobili to samo, co przedtem. Torturowali mnie psychicznie. Zabierali coś ode mnie. Na początku nie odczuwałam tego, nie obchodziło mnie to, co robili. Teraz czułam małą pustkę w środku, która z każdym spotkaniem z postacią się powiększała. Wtedy nie wiedziałam, co takiego mi robili. A jak sobie to uzmysłowiłam, to było już za późno.
   Zabierali mi magię.

***
   Siedziałam, opierając plecami o drzewa. Czułam się bezsilna, pusta w środku. Wyjęłam z kieszeni Sodalit. Chciałam przywołać magię, aby mi pomogła. Nie się nie stało. Nie miałam już Mocy. Wszystko mi zabrali. Więc czemu jeszcze żyłam? Czyżby Nyks chciała mnie oszczędzić? To absurd. Czemu miałaby to robić? Wszystkich innych zabiła. Dlaczego miałam być inna?
   Ścisnęłam kamień w dłoni, a później daleko nim rzuciłam. Spojrzałam się na jezioro, a w oczach zebrały się łzy. Uczyłam się tych wszystkich zaklęć w księgach na nic. Niczego nie użyłam przeciw wrogowi. Tylko straciłam cenny czas. Kątem oka zobaczyłam osobę niedaleko mnie. Zamknęłam oczy i czekałam, aż podejdzie i zabierze resztki mojej magii. Jednak to nie nastąpiło. Uniosłam jedną powiekę. Okazało się, że tą osobą był Dante.
- Dante? Co ty tutaj robisz? - Wstałam pośpiesznie i pobiegłam do niego. Chciałam go przytulić, całować. Chciałam, żeby mnie zabrał stąd. Tego nie zrobiłam. Coś mnie blokowało. - Jak się tu znalazłeś?
- Anna ... - Nie dokończył. Jego blond grzywka opadła na czoło, zasłaniając szare oczy. 
   Szare oczy, które już długo wcześniej widziałam.
   W wizji.
   Nie wiedziałam czemu, ale teraz sobie przypomniałam. W tę noc, którą zginęli moi przyjaciele, dostałam wizji. Widziałam w niej małego chłopca, całego ubrudzonego we krwi. Nie wyglądał na przestraszonego. Miał łzy w oczach, jednak był dumny z czegoś. Tylko z czego? Kogo była ta krew? I czemu dopiero teraz sobie o wszystkim przypomniałam?
- Przykro mi. Bardzo - wyszeptał te słowa, wyczarowując w dłoni kule Mocy. Ciemno niebieska rzecz świeciła ponurą aurą, gdy na nią spojrzałam, odczuwałam smutek i tęsknotę. - Nie chcę, ale muszę to zrobić.
-Co? Nie, nie - krzyknęłam.
   Dante był zdrajcą. Chciał mnie zabić. On był sojusznikiem Nyks.
- Czemu?
   Czarodziej odpowiedział, lecz zbyt cicho, żebym usłyszała. Powoli się cofałam. Serce biło zbyt szybko. Serce, które było złamane. Z każdym uderzeniem czułam ból.
   Jaka ja byłam głupia. Uwierzyłam mu. Czemu? Miałam być ostrożniejsza, uważać na wszystkich. Dlaczego tego nie zrobiłam?
   Chłopak zaczął biec w moim kierunku. Zasłoniłam się tylko rękoma i wrzeszczałam. I to pomogło.
   Sekundę później usłyszałam odgłosy z przeprowadzanych walk, a Dante leżał na ziemi, przytłoczony wielkim cielskiem. Jakiś wilk przygniótł go. Nie! To była Lexi. Dziewczyna w pełnej formie wilkołaka gryzła i drapała blondyna, a on próbował ją odepchnąć. Na marne. Tylko skąd Alexis się tu wzięła? Z jakiegoś powodu podniosłam wyżej głowę i ujrzałam dwie osoby w dali. Głos w głowie podpowiadał mi, że to byli Zankou i Azazel. I zgodziłam się z nim. Jednak osoba pomachała do mnie. A mnie ogarnęło szczęście i spokój. Bo wiedziałam, że nie byłam sama. Moi przyjaciele mi pomagali.
   Jeśli oni się nie poddali, to ja też nie powinnam. Nie byłam słaba. Nawet z odrobiną magii coś potrafiłam zrobić.

O mnie

Moje zdjęcie
Miłośniczka fantasy, magii, wiedźm oraz rocka.