Kto by pomyślał, że
te trzy godziny zlecą tak szybko. Przed chwilą piłam pierwszy kubek z piwem, a
w tym momencie tańczyłam z innymi dziewczynami, śmiejąc się. W głowie mi już
szumiało, ale nie przestawałam pić. Chciałam przestać się martwić, to to robiłam,
bawiąc się na całego.
Po pewnym czasie
usiadłam na kamiennej ławce, odpoczywając, gdy nagle poczułam deja vu.
Wiedziałam, że za chwilę pośród drzew zauważę wilkołaka. Próbowałam nie
spoglądać w tamtą stronę, lecz nie mogłam się oprzeć. Obróciłam głowę w stronę
lasu. Z ulgą stwierdziłam, że niczego nie widziałam.
- Może jeszcze
dolewkę? – spytał mnie Phil.
Mimo, że mój mózg już
prawie nie funkcjonował dobrze, odmówiłam. Przez wizję odzyskałam rozum i trzeźwość.
Dziewczyny zapraszały mnie do dalszej zabawy. Kiedy do nich szłam, usłyszałam
trzask łamanej gałęzi za mną. Odwróciłam się i zauważyłam postać. Strach
przejął nade mną kontrolę, w ustach poczułam kwaśny smak. Tak się tym przejęłam,
iż nie dostrzegłam osoby kryjącej się w lesie. Okazało się, że to nie był
wilkołak, tylko jeden z nastolatków. Tylko wyglądał bardzo znajomo. Nawet w
ciemnościach dostrzegłam blond włosy i niebieskie jak niebo oczy. Na początku
nie zgadzałam się ze wzrokiem. Mógł mnie przecież mylić. Jednakże po chwili
zrozumiałam, że dobrze widziałam. Patrzyłam się na Lexi.
Zaczęłam do niej
biec. Zapomniałam o całej przepowiedni, była dla mnie mało istotna. Biegłam ile
mogłam, lecz ona była szybsza. Na moment straciłam ją z pola widzenia.
Zatrzymałam się ostro. Z trudem łapałam powietrze w płuca, które mnie paliły.
Minutę później, niedaleko mnie przebiegł szary wilkołak. Ten sam z wizji. I
sobie przypomniałam o niej. Zbeształam się za to, że pobiegłam za dziewczyną, a
nie zostałam na imprezie. Przecież to mogła być którakolwiek blondynka. Nie
rozglądając się, wróciłam biegiem w stronę, gdzie odbywa się zabawa.
Niestety, tam nie
trafiłam.
Po drodze ktoś mnie
popchnął, straciłam równowagę i wylądowałam na liściach. A do tego dostałam od
nieznajomego w głowę. I wtedy straciłam przytomność.
Ocknęłam się. Byłam zbyt zmęczona, aby otworzyć oczy, więc
leżałam na zimnej podłodze, wsłuchując się w dźwięki. Słyszałam rytmiczne
kapanie kropel, swój oddech … Nie, nie tylko mój. W pomieszczeniu znajdowało
się kilka osób.
Głowa mnie bolała,
ale powoli się podnosiłam. Bez pośpiechu uniosłam powieki. Pierwsze, co
zobaczyłam była krew. Miałam ją na rękach i kolanach, lecz najwięcej znajdowało
się na podłodze. Wiedziałam, że to była moja krew, jednak ucieszyłam się, że
nie było jej aż tak dużo. Dotknęłam tyłu głowy. Przypomniałam sobie, co robiłam
przed atakiem. Zauważyłam Lexi i biegłam do niej, lecz się pomyliłam i chciałam
wrócić na imprezę. I wtedy ktoś mnie uderzył w potylice. W tamtym miejscu
miałam opatrunek. Aż się zdziwiłam. Dlaczego ktoś miałby łatać mi ranę, jeśli
chciał mnie uprowadzić? I co dalej? Co chciał ze mną zrobić?
Kolejną rzeczą, którą
zauważyłam były kraty. Zamknęli mnie w klatce, jak zwierzę.
- W końcu się
obudziłaś. – Usłyszałam niedaleko siebie. Odwróciłam głowę w stronę
dobiegającego głosu. W drugiej klatce znajdowała się Lexi.
Nie mogłam wydać z
siebie żadnego dźwięku, tylko otworzyłam usta ze zdziwienia.
- Miło cię znowu
spotkać – powiedziała, uśmiechając się.
Naprawdę ją
widziałam. Aż przetarłam oczy, aby uwierzyć. Ona nie znikła. Siedziała tam. W
drugiej klatce. Chciałam do niej podejść, przytulić ją, ale się bałam. Mogłam
śnić. Alexis mogła mi się przewidzieć.
- Lexi? Jak?
- Tak, to ja. We
własnej osobie. – Złapała za kraty oddzielające mój kąt od jej. – Ja żyję.
- W oczach pojawiły
się nam łzy. Wróciłam pamięcią do momentu, gdy zrozumiałam, że Lexi się
zgubiła. Później w telewizji oznajmiono, iż ona umarła. Przypomniałam sobie jej
pogrzeb, kiedy nie zaobserwowałam na jej dłoni znamienia. Właśnie, znamię.
Zwróciłam wzrok na jej dłonie. Na lewym nadgarstku dojrzałam księżyc w
kształcie cienkiego rogalika. To naprawdę była ona! Moja przyjaciółka, Lexi.
- Twoi rodzice
odprawili ci pogrzeb – oznajmiłam. – Czy oni wiedzą, że żyjesz?
Pamiętam minę Felixa,
ojca Alexis. Próbował udawać smutek, jednak domyślałam się, że coś ukrywa. Może
to on znalazł dziewczynę. Ale dlaczego by ją ukrywał i udawał, że ona nie żyje?
Na język ciągnęło mi się tyle pytań.
- Mama na pewno nie
wie, a tata … On i jego znajomi … To oni pomagali mu mnie ukryć. – Mówiła tak,
jakby się z tym pogodziła. No cóż, miała dużo czasu. Całe cztery miesiące. –
Caleb też wiedział.
Caleb Blackthorne.
Jak on mógł to przede mną chować?
- Ale dlaczego? Czemu
udawałaś nieżywą? Ja strasznie za tobą tęskniłam. Wiesz, jak się czuła twoja
matka?
- Ja tego nie
chciałam! – wykrzyczała, lecz po chwili znowu mówiła spokojnie. – To długa
historia. Gdy się stąd wydostaniemy, opowiem ci ją.
Zgodziłam się. W tym
momencie naszym priorytetem było uwolnienie się z więziennej celi. Dopiero po
kilku minutach zdołałam zapytać o najważniejsze rzeczy.
- Właściwie, jak się
tutaj znalazłyśmy? I kto nas porwał?
Dziewczyna chciała
odpowiedzieć, ale zamilkła oraz pokazała gest, który ukazywał, że też powinnam
to zrobić. Wsłuchałam się w ciszę, próbując pojąć, kto szedł. Nikogo nie
usłyszałam. Jednak milczałam.
Po chwili ktoś
otworzył ciężkie wrota. Nie widziałam twarzy napastnika. Sylwetka była jak na
mężczyznę przystało, szerokie ramiona, duże dłonie, które chowały się za
ciemnymi rękawicami oraz był nawet wysoki. Ubrany cały na czarno, zasłonięty głębokim
kapturem, wziął coś z ziemi. Przypominało długi pręt. Oceniał jego stan.
Najwidoczniej przeszła próbę, ponieważ przyprowadził ją do mojej celi.
Spuściłam głowę, bo czułam jego ciężki wzrok na mojej osobie. Usłyszałam dźwięk
wydawany, kiedy pręt zderzał się o metalowe kraty. Strasznie się bałam.
Prosiłam Bena o pomoc.
Ben, nie wiem, gdzie jestem. Musisz mi
pomóc. Boję się.
Aż sobie przypomniałam
wszystkie wydarzenia, kiedy prosiłam wampira o uratowanie mnie. Śmiać mi się
chciało na te wspomnienia. Wampir mnie ratował. Czyli musiałam stać się
potężniejsza, aby pokonać Nyks.
Podniosłam głowę
dopiero wtedy, gdy nieznajomy przeszedł dalej. Stanął przy klatce Alexis. Długo
się w nią wpatrywał. Po około pół minucie wyjął z kieszeni stary klucz i
otworzył nim drzwi. Powoli wszedł do środka. Zauważyłam, że się lekko
uśmiechnął. Następna scena wydarzyła się tam szybko, iż ledwo mogłam nadążyć
wzrokiem. Lexi skoczyła na niego, mężczyzna w ostatniej chwili podniósł pręt i
uderzył mocno w dziewczynę. Ona wydała z siebie cichy krzyk i upadła na ziemie.
Ja aż zachłysnęłam się powietrzem. Nieznajomy, co chwilę uderzał w jej plecy
bronią, a ona ciągle próbowała wstać. Nie mogłam tylko siedzieć oraz przyglądać
się tej zbrodni. Postanowiłam coś zrobić. Wzywałam Moc do dłoni, dopóki nie
poczułam pobudzających iskierek w palcach. Przycisnęłam ręce mocno do ziemi.
Podłogę wykonano z kamienia, więc to ułatwiło mi zadanie. Magią weszłam pod
spód i skierowałam nią na nieznajomego. Kiedy poczułam jego energię, wyszłam i
owinęłam kamienie wokół jego nóg. Po tej czynności wróciłam do swojego ciała.
Mężczyzna był w pułapce. Jego całe nogi tak jakby zamieniły się w kamienny
posąg. Stał wpatrzony we mnie. Wiedział, że to ja mu to zrobiłam. Nie wyglądał
na przestraszonego, ani nawet na wściekłego. Raczej był zaciekawiony tym.
Zaśmiał się.
Kątem oka zauważyłam,
że Lexi wstawała. Dostrzegłam też coś innego. Jej paznokcie się wydłużyły oraz
wyostrzyły. Gdy była na kolanach, rzuciła się na przeciwnika. Widziałam, jak
rozrywa mu skórę. To wyglądało strasznie. Kiedy już miała wgryźć się w jego
ciało, przybysz zniknął. Tak po prostu. Blondynka upadła na ziemie jak kot, na
czterech łapach. Tylko, że ona nie miała łap, tylko ręce i nogi. Odwróciła się
do mnie i wtedy stanęłam jak wryta. Ona miała żółte oczy oraz cztery wystające
kły.
Lexi, moja
przyjaciółka, była wilkołakiem.
Po chwili dziewczyna
zrozumiała, czego się tak przestraszyłam. Wszystkie wilkołacze rzeczy zniknęły.
- Jesteś wilkołakiem.
– To było stwierdzenie, ale ona i tak odpowiedziała.
- Tak. Jestem nim od
jakiegoś czasu.
- Ale jest pełnia.
Jak to możliwe, że nie jesteś … Tym?
- Pełnia się skończyła.
Jest ranek – powiedziała, jakby nigdy nic.
Był już ranek.
Cholera! Byłam nieprzytomna przez prawie całą noc. Znajdowałam się w tym
więzieniu przez tyle godzin. Jak to się stało?
Czy można się zarazić
wilkołactwem? Nie, to niemożliwe. To jak Alexis stała się bestią? To znaczy, że
któryś z jej rodziców mieli gen wilka. Mogłam się założyć, że tą osobą był
Felix.
- Musimy jakoś się
stąd wydostać. I to szybko – przypomniała wilczyca.
Podeszłam do drzwi. Położyłam
dłoń na kłódce i zamknęłam oczy. W mojej głowie wciąż wytwarzałam scenkę, w
której klatki same się otwierają. Jednak nic się nie stało. Nadal byłyśmy
zamknięte.
- Spróbuj inaczej –
nalegała dziewczyna.
- Robię, co mogę! –
krzyknęłam. Przed kilkoma minutami cieszyłam się, że Lexi żyła, ale teraz byłam
zła na to, iż ukrywała się. Okłamała wszystkich. Okłamała mnie. Swoją najlepszą
przyjaciółkę.
- Sorry. – Uniosła ręce
na znak poddania. – Wiem, że jesteś podenerwowana, lecz musimy zwiać stąd.
Przy wilczycy uniosło
się podłoże i już miało ją objąć, kiedy ciężkie wrota znowu się otworzyły.
Odskoczyłam od krat jak poparzona, a podłoga znowu stała się równa. Do
pomieszczenia weszła osoba. Byłam pewna, że to nie był ten sam człowiek, co
poprzednio. Tym razem widziałam twarz osobnika. Był to Philip Cooper.
- Phil! – wrzasnęłam
ucieszona. Podbiegłam do krat. – Pomóż nam. Zostałyśmy porwane. Ktoś nas
uwięził. Zadzwoń po policję, proszę.
Alexis próbowała mnie
uciszyć, jednak jej nie słuchałam. Byłam szczęśliwa, że ktoś przyszedł nam z
pomocą. Byłam wtedy taka głupia. Philip złapał mnie za rękę i przeciął skórę
scyzorykiem. Szybko wessałam powietrze, sycząc przy tym. Próbowałam zabrać dłoń
od niego, ale mężczyzna mocno mnie trzymał.
- Wygląda na
zwyczajną krew. – Popatrzył na moją twarz. – Wyglądasz jak zwyczajna
dziewczyna. – Pchnął mnie w jego stronę, a ja uderzyłam głową o metal. –
Jednakże nią nie jesteś.
- O czym ty mówisz? –
zapytałam, nie rozumiejąc.
Czy on wiedział, że
byłam czarownicą? Lecz jak? W jaki sposób? Czy wie też o Lexi?
- Anna, to jest łowca
– wyszeptała wilczyca. – Przywódca łowców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz