Po lekcjach pedagog szkolny wezwał mnie do
swojego gabinetu. Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia czemu. Nic takiego nie
zrobiłam, próbowałam być miła dla wszystkich. Jednak ta sprawa była prosta.
Pedagog chciał ze mną porozmawiać o śmierci.
- Wiem, że w
tym roku przeżyłaś dużo przykrych wydarzeń – zaczął. Próbował ułożyć zdanie, tak
aby mnie nie zranić. – Śmierć członka rodziny oraz przyjaciół. To musiało być
stresujące.
Na początku
było.
Nie
odezwałam się ani słowem na tym spotkaniu. Odwracałam wzrok, tylko żeby nie
patrzeć na mężczyznę w średnim wieku. Wyglądał na kogoś po pięćdziesiątce. Siwe
włosy oraz zmarszczki przyozdabiały jego głowę. A ze swoimi długimi uszami
wyglądał jak elf.
- Został
niecały miesiąc szkoły, wiec nie opłaca się, abyś zaczęła chodzić na spotkania
do mnie. – Czy on chce powiedzieć, to co myślę? – Zapisałem cię do bardzo
dobrego psychologa. Skontaktowałem się z twoją matką i zgodziła się na ten
układ.
Moja mama
zgodziła się, abym odwiedzała psychologa? Czemu? Przecież dobrze się czuję, już
nie jestem taka smutna jak wcześniej.
Mogli o tym
pomyśleć z dwa miesiące temu, gdy moje życie nie miało sensu. Lecz teraz je
odnalazłam. Moje życie u boku Dantego. Kochałam go. Teraz, jak o tym myślałam,
wiedziałam, że to prawda. Kochałam tego chłopaka całym sercem.
Na koniec
spotkania pedagog opowiedział, o tym psychologu, jaki był świetny i doskonale
rozumiał młodzież. Moje problemy wyglądały inaczej niż innych, więc nie
zgodziłam się z tym. Mężczyzna wręczył mi wizytówkę i wyszłam stamtąd.
Jasnozielone
ściany, plakaty pokazujące wesołych ludzi i niewygodne krzesło opuściłam jak
najszybciej. Czułam się lepiej nie mając przed sobą tych rzeczy. Od zawsze nie
lubiłam takiego typu miejsc. Szpitale, komisariaty przerażały mnie. A w tym
drugim przeżyłam wiele godzin po tym, jak znaleźli martwe ciało Adama i wszczęli
poszukiwania Alexis. Jeszcze wypytywali mnie o babcię.
Na całe
szczęście to już się skończyło.
•••
Minęło kilka
dni, od kiedy rodzicielka zapisała mnie do psychologa. Do tej pory, o tym nie
myślałam. Byłam zajęta lekcjami z Dante. Uczył mnie, jak zmienić pogodę.
Wcześniej udawało mi się przywoływać chmurę z piorunami, lecz wtedy byłam
bardzo wkurzona, a w tym momencie czułam tylko miłość i zadowolenie.
Ćwiczyliśmy kilka godzin, dopóki nie wyczerpałam sił. Następnego dnia
odczuwałam braki Mocy. Miałam zakwasy jak po ćwiczeniach sportowych.
A i tak
codziennie trenowałam.
Dzisiaj o
piątej musiałam stawić się u psychologa. Trochę bałam się tej wizyty.
Wiedziałam, że to nie będzie grupowe spotkanie, więc spędziłam całą godzinę z
nieznajomą osobą, która będzie chciała mi pomóc. Pewnie zamierzała opowiadać o
lękach, przeżyciach oraz śmierci. Oczywiście zada parę pytań, jak się czułam,
co odczuwałam w pewnych momentach. A ja nie miałam zamiaru się zwierzać.
Czekałam w
poczekali około dziesięć minut. Przyszłam trochę za wcześnie, bo chciałam
przyjrzeć się budynkowi. Z zewnątrz nie wyróżniał się, lecz w środku wyglądał
jak poradnia lekarska. Przy wejściu znajdowała się recepcja, w której trzeba
było wypełnić arkusz o przyjęciu. Najpierw musiałam pokazać swój dowód, a
następnie dostałam kartkę A4, na której wypełniłam puste pola. Później
otrzymałam książeczkę, gdzie lekarz miał uzupełniać po spotkaniu. Kobieta za
biurkiem nie wyglądała na miłą i taka też nie była. Ciągle się śpieszyła, jakby
chciała wcześniej wyjść z pracy.
Zegar
wyświetlał kilka minut po siedemnastej, a drzwi jeszcze się nie otworzyły. Moją
pierwszą myślą było to, że pomyliłam dni albo godziny. Jednak kwadrans po
pełnej godzinie wejście stanęło otworem i w progu pojawiła się kobieta.
- Annabell
Walker? Przykro mi, że musiałaś czekać, ale właśnie przeprowadzałam ważną
rozmowę telefoniczną. Jednak twoje spotkanie też jest ważne – powiedziała,
podchodząc do mnie. Wyciągnęła rękę, a ja nią potrząsnęłam. – Nazywam się
Catherine Howell.
Lekko
pchnęła mnie do środka pokoju. Pomieszczenie na pierwszy rzut oka wyglądało
przytulnie oraz bezpiecznie. Kobieta gestem ręki zaproponowała, abym usiadła na
białej kanapie. Klapnęła na niej, a materac ugiął się pod moim ciężarem.
Siedzenie było takie białe, że bałam się siedzieć na niej, ponieważ myślałam,
że ją pobrudzę.
- Możesz
mówić do mnie po imieniu – rzekła Catherine, siadając naprzeciwko mnie na
kremowym fotelu.
Pomiędzy
nami znajdował się niski stolik wykonany ze szkła. Na nim stały kubek z kawą,
paczka chusteczek oraz pudełeczko z piaskiem w środku, a obok tego malutkie grabie.
To był ten przedmiot, który miał odstresować ludzi. Zawsze chciałam przeczesać grzebykiem złoty
piasek.
Zauważyłam,
że pokój posiadał chyba wszystkie odcienie bieli, a przez stolik i inne rzeczy
ze szkła czy porcelany, nie dotykałam niczego. Nie chciałam czegoś zepsuć.
- Jak ci
minął dzień? – spytała psycholog.
Dopiero
teraz zwróciłam na nią wzrok. Kobieta mogła mieć około trzydziestu lat. Jej
blond włosy były idealnie ułożone w kok, wyglądały jakby wydała na nie kilka
tysięcy dolarów. Żadna siwizna się ich nie imała. Twarz też miała piękną. Opalenizna
podkreślała jej zielone jak trawa oczy. Każda dziewczyna, która przesiedziała w
solarium kilka godzin pewnie byłaby zazdrosna o taką karnację. Catherine była
idealna.
I miałam się
jej zwierzać.
- A jak tam
w szkole? Dobrze się uczysz? – Pytała mnie, a ja nie odpowiadałam. Nie miałam
na to ochoty. A po drugie, nie znałam tej kobiety, aż tak dobrze, żebym
opowiedziała jej swoją biografię.
- Dobrze, a
więc zaczniemy inaczej – wymamrotała do siebie. – Ja powiem coś o sobie, a
potem ty. Dobrze?
Czekała, aż
wypowiem słowo albo chociaż kiwnę głową. Jednak nic nie zrobiłam, a ona i tak
zaczęła.
- Kiedy
miałam dziesięć lat moi rodzice w końcu pozwolili mi kupić psa. Pamiętam, że w
momencie, gdy się o tym dowiedziałam, byłam wniebowzięta. Aż podskakiwałam z
tej radości. Tydzień później poszłam z nimi do schroniska. Znajdowało się tam mnóstwo
porzuconych zwierzaków, od szczeniaków kundli, aż do wielkich wilczurów.
Najchętniej wybrałabym wszystkie, jednak moja uwaga najbardziej padła na
biało-czarno-rudego pieska. Zachwycił mnie małą plamką na nosku. Już wtedy
wiedziałam, że to będzie mój zwierzak. Mój przyjaciel. – Przerwała na chwilę,
aby popatrzeć na mnie. Zaglądała mi w duszę. – Opiekowałam się nim, zajmowałam.
Nawet w nocy nie spałam, bo on nie spał. Był ze mną przez pięć lat.
Chyba wiedziałam,
dokąd prowadził ten monolog.
- Pewnego
dnia, gdy wracałam ze szkoły, zobaczyłam swojego psa leżącego na środku ulicy.
Podbiegłam do niego, ledwo wstrzymując łzy. Żył, lecz bardzo cierpiał.
Weterynarz wmawiał, że trzeba go uśpić. Byłam oczywiście przeciwna temu. Jednak
po paru dniach Max przestał jeść i pić. Nigdzie nie chodził, tylko leżał. Więc
wróciłam z nim do weterynarza. I się zgodziłam.
Nie mogłam
stwierdzić, czy ta historia była prawdziwa czy tylko zmyślona na potrzebę
chwili. Twarz Catherine wyrażała żal i tęsknotę, ale mogła być dobrą aktorką.
- Nawet po
tylu latach trudno jest mi mówić o tym wydarzeniu. To był mój jedyny
przyjaciel, a ja go zabiłam. Choć wiedziałam, że cierpiał, trudno było mi się z
nim rozstać. – Wygładziła swoją spódniczkę. – Wiem, iż strata przyjaciela czy
członka rodziny jest bolesna. Na początku nie chcesz w to uwierzyć, później,
jak się oswoisz z tą informacją czujesz jakby cząstka ciebie umarła. Jednak
jest coraz lepiej. Na końcu tej drogi poznasz spokój i akceptacje.
Denerwowało
mnie to jej gadanie. Ja się już pogodziłam ze „śmiercią” Lexi. Tak samo jak z
Adamem i babcią. Odnalazłam spokój i akceptacje.
- Widzę
twoją minę. Wcale nie ukończyłaś tej drogi. Stoisz dopiero na starcie, a do
mety jeszcze kawałek drogi przed tobą.
Chyba nie
rozumiem jej toku myślenia. Jaki start? Jaka meta?
Wyliczałam
minuty do końca spotkania. Jeszcze tylko dwadzieścia minut. Może wytrzymam, jak
nie będzie mnie o nic pytała. Niestety, życie nie jest takie piękne.
- Możesz mi
opisać swoje odczucia, gdy się dowiedziałaś o swojej babci?
Siedziałam i
milczałam. Nie miałam zamiaru opowiadać Catherine o swoich uczuciach. Nie
ufałam jej.
- To jest trudny
temat do rozmowy, lecz tylko to pozwoli ci się oswoić ze stratą. Pozwól sobie
pomóc.
- Nie
potrzebuję pomocy. Pogodziłam się ze śmiercią najbliższych – rzekłam szczerze.
A przynajmniej tak myślałam. – Moja babcia zmarła ponad pół roku temu, a Lexi
oraz Adam z trzy miesiące temu. Płakałam przez dłuższy czas. Teraz czuję się
dobrze.
Starałam się
nie podnosić głosu, jednak to było trudne. Nie miałam pojęcia, skąd znalazłam
tą szczerość. Byłam zmęczona tym gadaniem i wybuchnęłam. Poczułam, że serce
zaczęło walić jak oszalałe, a ręce drżeć. Odczuwałam pierwsze oznaki wizji. Za
chwilę nogi odmówią posłuszeństwa, głowa zrobi się cięższa, ale jednocześnie i
lekka.
Na całe szczęście
alarm oznajmujący koniec spotkania włączył się. Jak najszybciej wstałam,
rzuciłam ciche „Do widzenia” i wybiegłam stamtąd. Przy wyjściu wystąpiły
kolejne objawy. Próbowałam, jak najszybciej spowolnić dostanie przepowiedni.
Ben, przyjedź po mnie. Szybko!
Zdołałam
przekazać wiadomość wampirowi. Tylko z nim mogłam się tak szybko skontaktować.
Wiedział, gdzie się znajduję, ale nie miałam pewności czy mnie usłyszy.
Ostatnie
przebłyski normalnego świata. Budynki, chodnik i wszystko inne się już
rozmazywało. Usiadłam na trawie, zamykając oczy. Już nie było czasu.
Znajdowałam
się w innym świecie. W nieodległej przyszłości.