Zasłużyłam.
Dziewczynka położyła małą rączkę na mojej piersi. Zauważyłam, że jej kolor oczu wyblakł. Czułam przyjemne ciepło w sercu, które po chwili zgasło, pozwalając aby chłód przejął terytorium. Zadrżałam. Postać się zmieniła. Teraz w tym miejscu był Adam. Wziął moją rękę, przyłożył do swojego serca. Biło. Na początku równo, po kilku sekundach zaczynało zwalniać, aż przestało. Lepka ciecz wypłynęła z rany, płynęła między palcami i skapywała na moje serce, gdzie wciąż czułam dotyk Bianci. Każda kropla paliła jak rozgrzany olej. Nie krzyczałam, nie płakałam. Zacisnęłam palce u drugiej ręki, zamykając oczy i przygryzając wewnętrzną część policzka.
Zasłużyłam.
Ostatnią osobą była babcia. Ona podniosła mnie do pozycji siedzącej. Nadal nie mogłam patrzeć na nią. Kiedy to robiłam, przypominałam o jej ostatnich chwil życia. Widziałam mnóstwo ognia, słyszałam swój krzyk, drażnił mnie smród palonego ciała. Ona nie dawała mi o tym zapomnieć. Postać robiła wszystko, żebym na nią spojrzała: trzymała moją twarz w żelaznym uścisku, podnosiła powieki i za każdym razem mnie podpalała. Z każdym dotykiem, gestem, wspomnieniem. Oddechem. Miałam już tego dość.
Zasłużyłam.
Na to wszystko.
***
Otworzyłam szeroko oczy. Nadal leżałam na ziemi, która zrobiła się mokra od rosy. Ciepły wiatr poruszał zielonymi liśćmi. Wszystko wyglądał tak jak poprzednio, jednak coś się zmieniło. Z trudem podniosłam się za pomocą łokci i rozejrzałam. W szyi coś mi przeskoczyło. W oddali zauważyłam osobę. Tylko stała. Nie wiedziałam czy patrzyła na mnie czy jezioro. Powoli wstałam. Gdy zrobiła jeden krok do przodu, druga osoba robiła to samo. Czułam się jakbym podchodziła do lustra. Odbicie nawet chodziło tak samo jak ja. Coś w kieszeni zaczęło mnie palić. Lekko dotknęłam tego miejsca, przypomniałam sobie, że znajdował się tam kamień. Stanęliśmy kilka kroków od siebie. Postać kryła się pod szarą peleryną. Jedyne, co mogłam dostrzec to brązowe loki. Stałyśmy tak przez wieczność. Kiedy już miałam odejść, postać mnie złapała. Jej koścista dłoń trzymała się i nie chciała puścić. Długie oraz zaniedbane paznokcie lekko wbijały się w skórę.
- Kim ty jesteś? - spytałam, chociaż to pytanie zostało bez odpowiedzi. I tak wiedziałam, kto stał przede mną.
Nyks zaśmiała się przez chwilę. Złapała mnie mocniej i chciała przyciągnąć do siebie, lecz byłam szybsza. Mimo, że nie wiedziałam, co robię. Wyciągnęłam kamień i zebrałam w sobie całą Moc, jaką miałam. Świat zaczął się rozmywać. Nyks, las, jezioro traciły kolory oraz kształty. Później było trzęsienie ziemi. Straciłam równowagę, więc upadłam na pupę. Wszystko falowało.
To trwało tylko moment.
Gdy wszystko wróciło do normy, zobaczyłam przed sobą znajome twarze. Wszyscy walczyli. Ben był atakowany przez pięć stworzeń podobnych do psów. Posiadały dwa ogony, długie kły, z ich pysków wypływała zielona substancja, a do tego były ogromne. Dalej znajdował się Philip z jakimś wytatuowanym kolesiem. Oni walczyli z ośmioma pseudo psami. Bliźniaki, czerwonowłosy i ten z kręconymi bronili się przed czarnymi, małymi zwierzątkami, które tak niedawno mnie obserwowały. Okazały się dobrymi wojownikami. Były szybkie, zwinne, latały i potrafiły drapać ostrymi pazurami. Jak długo oni walczyli? Wyglądali na przemęczonych i rannych.
Nyks chwyciła mnie za ramiona i się cicho zaśmiała. Jej włosy łaskotały mnie po twarzy, ale nic z ty nie zrobiłam. Byłam zbyt przestraszona. Mój wróg stał za moimi plecami, mógł z łatwością skręcić mi kark i ukraść Moc. Przełknęłam głośno ślinę. Nie chciałam teraz umierać. Nie mogłam. Wytworzyłam wokół siebie tarczę ochronną, jednak była tak cienka, że przy jednym ruchu się złamała.
Czemu byłam taka osłabiona?
- Anna! - krzyknął wampir. Chciał do mnie podbiec, lecz na jego drodze stanęli Obserwatorzy. Miałam mu pomóc. Wysłałam w małe istotki potężną kulę energii, która w połowie drogi znikła.
Co się działo? Dlaczego moja magia mnie zawiodła?
Nyks odwróciła mnie. Teraz patrzyłyśmy w sobie prosto w oczy. W te same bursztynowe oczy. Tylko, że jej skrywały wielką, złą moc.
I to właśnie one zabrały mnie w jakąś czarną pustkę.
Było tak zimno i ciemno. Czułam się samotna. Chciałam się wydostać, ale nie widziałam żadnego wyjścia. Byłam w pułapce. Biegałam w kółko, krzyczałam, wołałam o pomoc. Jednak nic się nie stało.
Po jakimś czasie pojawiła się postać. Była chuda, pomarszczona i zgarbiona. Wyglądała jak moja babcia, lecz nią nie była. Cień podszedł do mnie. Ja uciekłam w drugą stronę. Nie wiem, co się chwilę później stało, mój koszmar zmaterializował się przede mną. I tak powtarzał, dopóki nie stanęłam w jednym miejscu. Złapał mnie za nadgarstki i palił. Skóra pod kościstymi palcami zrobiła się czerwona. Następnie wyskoczyły pęcherze, które pękały tak szybko jak się pojawiły.
- Odejdź! Proszę, odejdź. - Głos mi się załamał po pierwszym słowie. To za bardzo bolało. To nie był ból fizyczny. W tym miejscu byłam tylko duchem, czułam to. Ten ból był wywołany przez wspomnienia, moje uczucia, domysły, obawy. Widziałam na własne oczy, jak moja babcia paliła się żywcem. Wtedy nie wiedziałam, jakie to było odczucie, w tym momencie nadal tego nie doświadczyłam w pełni. A świadomość tego, że mogłam uratować babunie mnie dobijała.
Tak też było z Adamem. Postać go przypominająca nadal miała ranę na szyi. Wspomnienia tamtej nocy mnie przytłaczały. Wtedy chłopak zginął wraz z Lydią oraz Taylor. Lexi została odizolowana ode mnie, a Zankou uśpił Chrisa w jego własnym ciele. Ich też mogłam uratować. Gdybym wcześniej powiedziała Adamowi i Alexis o prawdziwym świecie, to może mogliby to wszystko uniknąć. Bym mogła lepiej chronić Lydie, na przykład wyczarowując dla niej lepszą tarczę. Jednak tego nie zrobiłam. Myślałam wtedy o sobie. Chciałam pokonać Azazela i Ave. Moi przyjaciele przeszli na drugi plan. A może nawet i trzeci.
Cienie Adama i Bianci zrobili to samo, co przedtem. Torturowali mnie psychicznie. Zabierali coś ode mnie. Na początku nie odczuwałam tego, nie obchodziło mnie to, co robili. Teraz czułam małą pustkę w środku, która z każdym spotkaniem z postacią się powiększała. Wtedy nie wiedziałam, co takiego mi robili. A jak sobie to uzmysłowiłam, to było już za późno.
Zabierali mi magię.
Nyks chwyciła mnie za ramiona i się cicho zaśmiała. Jej włosy łaskotały mnie po twarzy, ale nic z ty nie zrobiłam. Byłam zbyt przestraszona. Mój wróg stał za moimi plecami, mógł z łatwością skręcić mi kark i ukraść Moc. Przełknęłam głośno ślinę. Nie chciałam teraz umierać. Nie mogłam. Wytworzyłam wokół siebie tarczę ochronną, jednak była tak cienka, że przy jednym ruchu się złamała.
Czemu byłam taka osłabiona?
- Anna! - krzyknął wampir. Chciał do mnie podbiec, lecz na jego drodze stanęli Obserwatorzy. Miałam mu pomóc. Wysłałam w małe istotki potężną kulę energii, która w połowie drogi znikła.
Co się działo? Dlaczego moja magia mnie zawiodła?
Nyks odwróciła mnie. Teraz patrzyłyśmy w sobie prosto w oczy. W te same bursztynowe oczy. Tylko, że jej skrywały wielką, złą moc.
I to właśnie one zabrały mnie w jakąś czarną pustkę.
Było tak zimno i ciemno. Czułam się samotna. Chciałam się wydostać, ale nie widziałam żadnego wyjścia. Byłam w pułapce. Biegałam w kółko, krzyczałam, wołałam o pomoc. Jednak nic się nie stało.
Po jakimś czasie pojawiła się postać. Była chuda, pomarszczona i zgarbiona. Wyglądała jak moja babcia, lecz nią nie była. Cień podszedł do mnie. Ja uciekłam w drugą stronę. Nie wiem, co się chwilę później stało, mój koszmar zmaterializował się przede mną. I tak powtarzał, dopóki nie stanęłam w jednym miejscu. Złapał mnie za nadgarstki i palił. Skóra pod kościstymi palcami zrobiła się czerwona. Następnie wyskoczyły pęcherze, które pękały tak szybko jak się pojawiły.
- Odejdź! Proszę, odejdź. - Głos mi się załamał po pierwszym słowie. To za bardzo bolało. To nie był ból fizyczny. W tym miejscu byłam tylko duchem, czułam to. Ten ból był wywołany przez wspomnienia, moje uczucia, domysły, obawy. Widziałam na własne oczy, jak moja babcia paliła się żywcem. Wtedy nie wiedziałam, jakie to było odczucie, w tym momencie nadal tego nie doświadczyłam w pełni. A świadomość tego, że mogłam uratować babunie mnie dobijała.
Tak też było z Adamem. Postać go przypominająca nadal miała ranę na szyi. Wspomnienia tamtej nocy mnie przytłaczały. Wtedy chłopak zginął wraz z Lydią oraz Taylor. Lexi została odizolowana ode mnie, a Zankou uśpił Chrisa w jego własnym ciele. Ich też mogłam uratować. Gdybym wcześniej powiedziała Adamowi i Alexis o prawdziwym świecie, to może mogliby to wszystko uniknąć. Bym mogła lepiej chronić Lydie, na przykład wyczarowując dla niej lepszą tarczę. Jednak tego nie zrobiłam. Myślałam wtedy o sobie. Chciałam pokonać Azazela i Ave. Moi przyjaciele przeszli na drugi plan. A może nawet i trzeci.
Cienie Adama i Bianci zrobili to samo, co przedtem. Torturowali mnie psychicznie. Zabierali coś ode mnie. Na początku nie odczuwałam tego, nie obchodziło mnie to, co robili. Teraz czułam małą pustkę w środku, która z każdym spotkaniem z postacią się powiększała. Wtedy nie wiedziałam, co takiego mi robili. A jak sobie to uzmysłowiłam, to było już za późno.
Zabierali mi magię.
***
Siedziałam, opierając plecami o drzewa. Czułam się bezsilna, pusta w środku. Wyjęłam z kieszeni Sodalit. Chciałam przywołać magię, aby mi pomogła. Nie się nie stało. Nie miałam już Mocy. Wszystko mi zabrali. Więc czemu jeszcze żyłam? Czyżby Nyks chciała mnie oszczędzić? To absurd. Czemu miałaby to robić? Wszystkich innych zabiła. Dlaczego miałam być inna?
Ścisnęłam kamień w dłoni, a później daleko nim rzuciłam. Spojrzałam się na jezioro, a w oczach zebrały się łzy. Uczyłam się tych wszystkich zaklęć w księgach na nic. Niczego nie użyłam przeciw wrogowi. Tylko straciłam cenny czas. Kątem oka zobaczyłam osobę niedaleko mnie. Zamknęłam oczy i czekałam, aż podejdzie i zabierze resztki mojej magii. Jednak to nie nastąpiło. Uniosłam jedną powiekę. Okazało się, że tą osobą był Dante.
- Dante? Co ty tutaj robisz? - Wstałam pośpiesznie i pobiegłam do niego. Chciałam go przytulić, całować. Chciałam, żeby mnie zabrał stąd. Tego nie zrobiłam. Coś mnie blokowało. - Jak się tu znalazłeś?
- Anna ... - Nie dokończył. Jego blond grzywka opadła na czoło, zasłaniając szare oczy.
Szare oczy, które już długo wcześniej widziałam.
W wizji.
Nie wiedziałam czemu, ale teraz sobie przypomniałam. W tę noc, którą zginęli moi przyjaciele, dostałam wizji. Widziałam w niej małego chłopca, całego ubrudzonego we krwi. Nie wyglądał na przestraszonego. Miał łzy w oczach, jednak był dumny z czegoś. Tylko z czego? Kogo była ta krew? I czemu dopiero teraz sobie o wszystkim przypomniałam?
- Przykro mi. Bardzo - wyszeptał te słowa, wyczarowując w dłoni kule Mocy. Ciemno niebieska rzecz świeciła ponurą aurą, gdy na nią spojrzałam, odczuwałam smutek i tęsknotę. - Nie chcę, ale muszę to zrobić.
-Co? Nie, nie - krzyknęłam.
Dante był zdrajcą. Chciał mnie zabić. On był sojusznikiem Nyks.
- Czemu?
Czarodziej odpowiedział, lecz zbyt cicho, żebym usłyszała. Powoli się cofałam. Serce biło zbyt szybko. Serce, które było złamane. Z każdym uderzeniem czułam ból.
Jaka ja byłam głupia. Uwierzyłam mu. Czemu? Miałam być ostrożniejsza, uważać na wszystkich. Dlaczego tego nie zrobiłam?
Chłopak zaczął biec w moim kierunku. Zasłoniłam się tylko rękoma i wrzeszczałam. I to pomogło.
Sekundę później usłyszałam odgłosy z przeprowadzanych walk, a Dante leżał na ziemi, przytłoczony wielkim cielskiem. Jakiś wilk przygniótł go. Nie! To była Lexi. Dziewczyna w pełnej formie wilkołaka gryzła i drapała blondyna, a on próbował ją odepchnąć. Na marne. Tylko skąd Alexis się tu wzięła? Z jakiegoś powodu podniosłam wyżej głowę i ujrzałam dwie osoby w dali. Głos w głowie podpowiadał mi, że to byli Zankou i Azazel. I zgodziłam się z nim. Jednak osoba pomachała do mnie. A mnie ogarnęło szczęście i spokój. Bo wiedziałam, że nie byłam sama. Moi przyjaciele mi pomagali.
Jeśli oni się nie poddali, to ja też nie powinnam. Nie byłam słaba. Nawet z odrobiną magii coś potrafiłam zrobić.