piątek, 31 lipca 2015

Rozdział 35

   Leżałam na plecach. Nade mną istniało ciemne niebo otoczone jasnymi gwiazdami. Było mi gorąco. Było mi zimno. Całe ciało miałam zdrętwiałe. Przy każdym, choćbym najmniejszym ruchu odczuwałam ból. Przez to ledwo mogłam oddychać. Nie czułam bicia swego serca, jakby już miało dość, a ja żyłam na jego oparach. Za jakie grzechy mnie to spotyka, pomyślałam. Zawsze próbowałam być dobrym człowiekiem. Co takiego robiłam, że musiałam tak cierpieć? Gdy znowu postacie się pojawiły, przypomniałam dlaczego. Chciałam płakać, jednak oczy pozostawały suche. Bianca kucnęła obok mnie. Z jej ust wypływała strużka krwi, którą wypluła prosto na moją twarz.
   Zasłużyłam.
   Dziewczynka położyła małą rączkę na mojej piersi. Zauważyłam, że jej kolor oczu wyblakł. Czułam przyjemne ciepło w sercu, które po chwili zgasło, pozwalając aby chłód przejął terytorium. Zadrżałam. Postać się zmieniła. Teraz w tym miejscu był Adam. Wziął moją rękę, przyłożył do swojego serca. Biło. Na początku równo, po kilku sekundach zaczynało zwalniać, aż przestało. Lepka ciecz wypłynęła z rany, płynęła między palcami i skapywała na moje serce, gdzie wciąż czułam dotyk Bianci. Każda kropla paliła jak rozgrzany olej. Nie krzyczałam, nie płakałam. Zacisnęłam palce u drugiej ręki, zamykając oczy i przygryzając wewnętrzną część policzka.
   Zasłużyłam.
   Ostatnią osobą była babcia. Ona podniosła mnie do pozycji siedzącej. Nadal nie mogłam patrzeć na nią. Kiedy to robiłam, przypominałam o jej ostatnich chwil życia. Widziałam mnóstwo ognia, słyszałam swój krzyk, drażnił mnie smród palonego ciała. Ona nie dawała mi o tym zapomnieć. Postać robiła wszystko, żebym na nią spojrzała: trzymała moją twarz w żelaznym uścisku, podnosiła powieki i za każdym razem mnie podpalała. Z każdym dotykiem, gestem, wspomnieniem. Oddechem. Miałam już tego dość.
   Zasłużyłam.
   Na to wszystko. 


 ***
   Otworzyłam szeroko oczy. Nadal leżałam na ziemi, która zrobiła się mokra od rosy. Ciepły wiatr poruszał zielonymi liśćmi. Wszystko wyglądał tak jak poprzednio, jednak coś się zmieniło. Z trudem podniosłam się za pomocą łokci i rozejrzałam. W szyi coś mi przeskoczyło. W oddali zauważyłam osobę. Tylko stała. Nie wiedziałam czy patrzyła na mnie czy jezioro. Powoli wstałam. Gdy zrobiła jeden krok do przodu, druga osoba robiła to samo. Czułam się jakbym podchodziła do lustra. Odbicie nawet chodziło tak samo jak ja. Coś w kieszeni zaczęło mnie palić. Lekko dotknęłam tego miejsca, przypomniałam sobie, że znajdował się tam kamień. Stanęliśmy kilka kroków od siebie. Postać kryła się pod szarą peleryną. Jedyne, co mogłam dostrzec to brązowe loki. Stałyśmy tak przez wieczność. Kiedy już miałam odejść, postać mnie złapała. Jej koścista dłoń trzymała się i nie chciała puścić. Długie oraz zaniedbane paznokcie lekko wbijały się w skórę. 
- Kim ty jesteś? - spytałam, chociaż to pytanie zostało bez odpowiedzi. I tak wiedziałam, kto stał przede mną.
   Nyks zaśmiała się przez chwilę. Złapała mnie mocniej i chciała przyciągnąć do siebie, lecz byłam szybsza. Mimo, że nie wiedziałam, co robię. Wyciągnęłam kamień i zebrałam w sobie całą Moc, jaką miałam. Świat zaczął się rozmywać. Nyks, las, jezioro traciły kolory oraz kształty. Później było trzęsienie ziemi. Straciłam równowagę, więc upadłam na pupę. Wszystko falowało.
   To trwało tylko moment.
   Gdy wszystko wróciło do normy, zobaczyłam przed sobą znajome twarze. Wszyscy walczyli. Ben był atakowany przez pięć stworzeń podobnych do psów. Posiadały dwa ogony, długie kły, z ich pysków wypływała zielona substancja, a do tego były ogromne. Dalej znajdował się Philip z jakimś wytatuowanym kolesiem. Oni walczyli z ośmioma pseudo psami. Bliźniaki, czerwonowłosy i ten z kręconymi bronili się przed czarnymi, małymi zwierzątkami, które tak niedawno mnie obserwowały. Okazały się dobrymi wojownikami. Były szybkie, zwinne, latały i potrafiły drapać ostrymi pazurami. Jak długo oni walczyli? Wyglądali na przemęczonych i rannych.
   Nyks chwyciła mnie za ramiona i się cicho zaśmiała. Jej włosy łaskotały mnie po twarzy, ale nic z ty nie zrobiłam. Byłam zbyt przestraszona. Mój wróg stał za moimi plecami, mógł z łatwością skręcić mi kark i ukraść Moc. Przełknęłam głośno ślinę. Nie chciałam teraz umierać. Nie mogłam. Wytworzyłam wokół siebie tarczę ochronną, jednak była tak cienka, że przy jednym ruchu się złamała. 
   Czemu byłam taka osłabiona?
- Anna! - krzyknął wampir. Chciał do mnie podbiec, lecz na jego drodze stanęli Obserwatorzy. Miałam mu pomóc. Wysłałam w małe istotki potężną kulę energii, która w połowie drogi znikła. 
   Co się działo? Dlaczego moja magia mnie zawiodła?
   Nyks odwróciła mnie. Teraz patrzyłyśmy w sobie prosto w oczy. W te same bursztynowe oczy. Tylko, że jej skrywały wielką, złą moc.
   I to właśnie one zabrały mnie w jakąś czarną pustkę.
   Było tak zimno i ciemno. Czułam się samotna. Chciałam się wydostać, ale nie widziałam żadnego wyjścia. Byłam w pułapce. Biegałam w kółko, krzyczałam, wołałam o pomoc. Jednak nic się nie stało.
   Po jakimś czasie pojawiła się postać. Była chuda, pomarszczona i zgarbiona. Wyglądała jak moja babcia, lecz nią nie była. Cień podszedł do mnie. Ja uciekłam w drugą stronę. Nie wiem, co się chwilę później stało, mój koszmar zmaterializował się przede mną. I tak powtarzał, dopóki nie stanęłam w jednym miejscu. Złapał mnie za nadgarstki i palił. Skóra pod kościstymi palcami zrobiła się czerwona. Następnie wyskoczyły pęcherze, które pękały tak szybko jak się pojawiły. 
- Odejdź! Proszę, odejdź. - Głos mi się załamał po pierwszym słowie. To za bardzo bolało. To nie był ból fizyczny. W tym miejscu byłam tylko duchem, czułam to. Ten ból był wywołany przez wspomnienia, moje uczucia, domysły, obawy. Widziałam na własne oczy, jak moja babcia paliła się żywcem. Wtedy nie wiedziałam, jakie to było odczucie, w tym momencie nadal tego nie doświadczyłam w pełni. A świadomość tego, że mogłam uratować babunie mnie dobijała. 
   Tak też było z Adamem. Postać go przypominająca nadal miała ranę na szyi. Wspomnienia tamtej nocy mnie przytłaczały. Wtedy chłopak zginął wraz z Lydią oraz Taylor. Lexi została odizolowana ode mnie, a Zankou uśpił Chrisa w jego własnym ciele. Ich też mogłam uratować. Gdybym wcześniej powiedziała Adamowi i Alexis o prawdziwym świecie, to może mogliby to wszystko uniknąć. Bym mogła lepiej chronić Lydie, na przykład wyczarowując dla niej lepszą tarczę. Jednak tego nie zrobiłam. Myślałam wtedy o sobie. Chciałam pokonać Azazela i Ave. Moi przyjaciele przeszli na drugi plan. A może nawet i trzeci.
   Cienie Adama i Bianci zrobili to samo, co przedtem. Torturowali mnie psychicznie. Zabierali coś ode mnie. Na początku nie odczuwałam tego, nie obchodziło mnie to, co robili. Teraz czułam małą pustkę w środku, która z każdym spotkaniem z postacią się powiększała. Wtedy nie wiedziałam, co takiego mi robili. A jak sobie to uzmysłowiłam, to było już za późno.
   Zabierali mi magię.

***
   Siedziałam, opierając plecami o drzewa. Czułam się bezsilna, pusta w środku. Wyjęłam z kieszeni Sodalit. Chciałam przywołać magię, aby mi pomogła. Nie się nie stało. Nie miałam już Mocy. Wszystko mi zabrali. Więc czemu jeszcze żyłam? Czyżby Nyks chciała mnie oszczędzić? To absurd. Czemu miałaby to robić? Wszystkich innych zabiła. Dlaczego miałam być inna?
   Ścisnęłam kamień w dłoni, a później daleko nim rzuciłam. Spojrzałam się na jezioro, a w oczach zebrały się łzy. Uczyłam się tych wszystkich zaklęć w księgach na nic. Niczego nie użyłam przeciw wrogowi. Tylko straciłam cenny czas. Kątem oka zobaczyłam osobę niedaleko mnie. Zamknęłam oczy i czekałam, aż podejdzie i zabierze resztki mojej magii. Jednak to nie nastąpiło. Uniosłam jedną powiekę. Okazało się, że tą osobą był Dante.
- Dante? Co ty tutaj robisz? - Wstałam pośpiesznie i pobiegłam do niego. Chciałam go przytulić, całować. Chciałam, żeby mnie zabrał stąd. Tego nie zrobiłam. Coś mnie blokowało. - Jak się tu znalazłeś?
- Anna ... - Nie dokończył. Jego blond grzywka opadła na czoło, zasłaniając szare oczy. 
   Szare oczy, które już długo wcześniej widziałam.
   W wizji.
   Nie wiedziałam czemu, ale teraz sobie przypomniałam. W tę noc, którą zginęli moi przyjaciele, dostałam wizji. Widziałam w niej małego chłopca, całego ubrudzonego we krwi. Nie wyglądał na przestraszonego. Miał łzy w oczach, jednak był dumny z czegoś. Tylko z czego? Kogo była ta krew? I czemu dopiero teraz sobie o wszystkim przypomniałam?
- Przykro mi. Bardzo - wyszeptał te słowa, wyczarowując w dłoni kule Mocy. Ciemno niebieska rzecz świeciła ponurą aurą, gdy na nią spojrzałam, odczuwałam smutek i tęsknotę. - Nie chcę, ale muszę to zrobić.
-Co? Nie, nie - krzyknęłam.
   Dante był zdrajcą. Chciał mnie zabić. On był sojusznikiem Nyks.
- Czemu?
   Czarodziej odpowiedział, lecz zbyt cicho, żebym usłyszała. Powoli się cofałam. Serce biło zbyt szybko. Serce, które było złamane. Z każdym uderzeniem czułam ból.
   Jaka ja byłam głupia. Uwierzyłam mu. Czemu? Miałam być ostrożniejsza, uważać na wszystkich. Dlaczego tego nie zrobiłam?
   Chłopak zaczął biec w moim kierunku. Zasłoniłam się tylko rękoma i wrzeszczałam. I to pomogło.
   Sekundę później usłyszałam odgłosy z przeprowadzanych walk, a Dante leżał na ziemi, przytłoczony wielkim cielskiem. Jakiś wilk przygniótł go. Nie! To była Lexi. Dziewczyna w pełnej formie wilkołaka gryzła i drapała blondyna, a on próbował ją odepchnąć. Na marne. Tylko skąd Alexis się tu wzięła? Z jakiegoś powodu podniosłam wyżej głowę i ujrzałam dwie osoby w dali. Głos w głowie podpowiadał mi, że to byli Zankou i Azazel. I zgodziłam się z nim. Jednak osoba pomachała do mnie. A mnie ogarnęło szczęście i spokój. Bo wiedziałam, że nie byłam sama. Moi przyjaciele mi pomagali.
   Jeśli oni się nie poddali, to ja też nie powinnam. Nie byłam słaba. Nawet z odrobiną magii coś potrafiłam zrobić.

piątek, 17 lipca 2015

Rozdział 34

   Następnego dnia nie miałam co robić. Do południa czytałam księgę. Lexi gdzieś poszła, a Dante nie odpowiadał. Mogłam pójść do Bena, więc tak uczyniłam. Jednak nawet jego nigdzie nie znalazłam. Błąkałam się po mieście bez żadnego zamiaru. Czułam się samotna, opuszczona przez innych. Byłam wkurzona. Jak mogli mi coś takiego zrobić? Wiedzieli, że bardzo się bałam tego dnia, że potrzebowałam wsparcia, a oni ... Zapomnieli o mnie. 
   Tak samo jak ja zapomniałam o innych. - Pewien głos odezwał się akurat w tym momencie, gdy zauważyłam przed sobą cmentarz. Miałam odwiedzić Adama. Dawno też nie byłam przy grobie babci ani nawet Bianci. Do byłej czarodziejki było za daleko. Mogłam użyć projekcji astralnej, aby się przenieś do ogrodu, jednak nie chciałam marnować swojej Mocy i energii. Postanowiłam za to, że się za nią pomodlę.
   Nogi same mnie kierowały do mogiły chłopaka jakby znały drogę na pamięć. Mijałam opuszczone oraz za bardzo ozdobione nagrobki. Na niektórych znicze były przeogromne i wyglądały bajecznie. Tak samo jak sztuczne kwiatki. Były też takie, które miały zapalony tylko jeden znicz albo w ogóle nic nie posiadały. Nie licząc kilka listków z drzewa. Zatrzymałam się kilka kroków przed miejscem pochówka Adama. Złote napisy nadal lśniły jakby codziennie je polerowano. Nad nimi znajdowało się zdjęcie z pierwszej klasy liceum. Chłopak miał lekko zmierzwione włosy i eleganckie ubranie. Chciał jak najlepiej wyjść. Pamiętam, jak razem z Lexi, za plecami fotografa, robiłyśmy śmieszne miny i sceny, żeby go rozśmieszyć. I się udało.
   Usiadłam na drewnianej ławce i wzięłam do ręki mały, czerwony znicz. Nie miałam przy sobie zapalniczki ani zapałek, więc wyczarowałam ogień. Płomyki wyglądały normalnie, lecz jakby się przyjrzało dłużej można by było zauważyć odrobinę czegoś magicznego. Czułam się przywiązana do niego. Skądś wiedziałam, że ten ogień będzie istniał, dopóki ja istniałam. Odłożywszy przedmiot, odeszłam od nagrobka. Teraz szłam do babci. U niej zrobiłam to samo, co u Adama, jednak nie odczułam tego samego. To było coś innego. Coś mnie wzywało. Wołało mnie. Głośno.
   Okazało się, że to Sodalit. Głosił, że mam go wziąć ze sobą. Myślałam, iż to będzie ciężkie wyjąć kamień, ale nie było. Schowałam go do kieszeni. Od razu poczułam się lepiej. Wiedziałam, że babcia była ze mną. I będzie.
   Ostatnim miejscem był grób Lexi. Nie wiedziałam, dlaczego tam poszłam. Przecież nikogo tam nie było. Blondwłosa żyła, więc kimkolwiek była ta osoba w trumnie, to nie była ona. Jednak intuicja kazała mi tam iść. I dobrze, że się jej posłuchałam. Na grobie siedziała Alexis. Prawdziwa Alexis. Zauważyłam, że piła coś z butelki. Bardzo cicho podeszłam do niej. Ona i tak mnie usłyszała. Przecież miała super słuch.
- Nikogo tam nie ma. Ludzie myślą, że tam na dole, głęboko pod ziemią, rozkłada się mój trup. - Zaśmiała się. - Ale nic tam nie ma.
   Usiadłam obok niej, czując pod sobą lodowaty kamień. Dziewczyna wzięła łyk alkoholu. Przez naklejkę dowiedziałam się, że to Jack Daniels.
- Skąd to masz? - Pokazałam na szklane opakowanie. - Nie masz ukończonych dwudziestu jeden lat.
- Brzmisz jak dorosły.
   Nie wiedziałam, czy uznać to za komplement. W końcu musiałam nim zostać. Dziecko nigdy nie pokona potężnych wrogów.
- Ukradłam Benowi. Nie obrazi się. Pewnie nawet nie zauważy, że coś zniknęło - odpowiedziała pomiędzy kosztowaniem trunku.
- Byłaś u Bena? A jeśli on cię zauważył? A jeśli KTOŚ inny cię zauważył? - Już chciałam jej powiedzieć, jaka była lekkomyślna i nieuważna, lecz ona weszła mi w słowo.
- On wie. To on mi pomógł we wszystkim. Bez niego dalej bym siedziała na pustkowiu i marnowała życie. Tam ciągle albo musiałam uczyć się panować nad sobą albo właśnie pogodzić się z tym, że jestem potworem i wywoływać go na zawołanie.
   Lexi posmutniała. Od razu ją przytuliłam. "Jestem potworem", czyżby ona nienawidziła tym kim była? Nigdy się jej tego nie pytałam. I to była wielka pomyłka.
- Zresztą, umiem się dobrze chować przed innymi - rzekła, przełamując ciszę, jaka zaistniała przez kilka minut.
- Nie lubisz być wilkołakiem? - zapytałam prosto z mostu. Ona tylko pokręciła przecząco głową. - Mogę?
   Kiwnięcie głową. I połowa butelki z alkoholem była moja. W gardle mnie paliło od tego napoju, lecz przekazywałyśmy sobie je, co jeden łyk. Kiedy tylko poczułam, że w głowie zaczyna mi szumieć, odstawiłam trunek. Musiałam być trzeźwa przed bitwą.
   Gdy już nie było co pić, Alexis zaczęła opowiadać. Mówiła o dniu, w którym myślała, że umarła, kiedy dowiedziała się o swoim przekleństwie i o rodzinnych kłamstwach. Płakałam razem z przyjaciółką. Pod koniec tej smutnej historii znowu poczułam, że Lexi i ja byłyśmy nierozłączne.

                                                                                   ***       

    Myślałam, że gdy ten dzień nadejdzie będę się czuła inaczej, świat będzie się zachowywał dziwnie, pogoda będzie pochmurna, a tu nic. Czułam się jak zazwyczaj, sąsiedzi kosili trawniki i słońce świeciło. Było upalnie. Myślałam, że się pomyliłam, że w ten dzień nie musiałam spotkać się z Nyks. Źle myślałam. Jednak większość dnia opierała się na tym, że się stresowałam. Nie mogłam ustać w jednym miejscu nie dłużej niż dwie minuty. Posprzątałam cały dom, pomogłam Lexi w przygotowaniu się do pełni. Okazało się, że będzie odbywać tą noc w opustoszałej stodole na granicy miasta. To było doskonałe miejsce. Daleko od ludzi, dużo przestrzeni na  przywiązanie ciała do łańcuchów i chodzenia wzdłuż budynku. Nikt nie usłyszy jej wrzasków, gdy będzie się przemieniała. Wilczyca opowiadała mi o tym. Pierwszy rok jest okropny, lecz z każdą następną pełnią się polepsza.
   I właśnie sobie uzmysłowiłam, że moja przyjaciółka będzie sama męczyła się z tym. Nikt jej nie potowarzyszy, gdy jej kości będą się łamały i wzrastały pod dziwnymi kątami. Nikt jej nie poprawi humoru podczas - jak to sama nazwała - połowicznego umierania. Kiedy była u swojego ojca miała lepiej. Nie była jedyna. Chciałabym z nią zostać, ale to niemożliwe. Musiałam zająć się własnymi sprawami. 
   Nie mogłam zapomnieć, że miałam spotkać się z Nyks. W walce na śmierć i życie. 

   Późnym popołudniem dostałam telefon. Dzwonił Ben. Nie skłamię, ucieszyło mnie to. 

- Dobrze, że dzwonisz ...
- Miło mi z tego powodu. - W słuchawce usłyszałam nieznajomy głos. Nigdy go nie słyszałam, jednakże doskonale wiedziałam, kto znajdował się po drugiej stronie. Na samą myśl zaczynałam drżeć.
-Nyks. Skąd masz telefon Bena? - Chciałam odgrywać pewną siebie, potężną czarownicę, nie bojącą się byle kogo. Chyba wyszło odwrotnie.
- Ten wampir? Nic mu nie jest. Przynajmniej w najbliższym czasie. - Gdy to mówiła, wyobraziłam sobie wampira półżywego, przywiązanego do łańcucha. Miał wiele blizn po oparzeniach lub od czegoś ostrego. - Wiem, że czekałaś na ten dzień bardzo długo.
   Głośno przełknęłam ślinę. Ręce tak mi drżały, że ledwo trzymałam komórkę, a z ciała odparowało całe ciepło. Musiałam usiąść, potrzebowałam świeżego powietrza, umarłabym za gorącą herbatę i koc. Marzyłam o zimny prysznicu. 
- Spotkajmy się za półgodziny - powiedziała ostro i się rozłączyła. 
   Gdzie? Chciałam spytać.
   I wtedy dostałam wizję.
   Leżałam. Nad sobą widziałam ciemne niebo z mnóstwem gwiazd. Pod sobą miałam zimną wodę. Była ona delikatna. Coś dotknęłam stopą. Później ręką. Odwróciłam głowę na bok upadłam. Czerwona ciecz wleciała mi do ust. Miała lekko metaliczny smak. Krztusiłam się nią. Wokół mnie pływały trupy. Próbowałam przejść na brzeg, jednak to było trudne. Jezioro zrobiło się gęste i ciała podpływały do mnie. W połowie drogi, na trawie, ujrzała dwie osoby. Kobietę i mężczyznę. Najpierw się przytulali i całowali, później się oddalili oraz zaczęli się kłócić. Nie słyszałam słów. Widać było, że krzyczeli, ale z ich ust nie dobiegał żaden głos. Po chwili domyśliłam się, że ot byli Chris i ja. Zankou i ja. 
   Wiedziałam, gdzie miałam się spotkać z Nyks. 

   Dokładnie półgodziny później byłam na miejscu. Rozglądałam się, ale nikogo nie znalazłam. Jezioro wyglądało pięknie, tak jak go ostatnio widziałam na żywo. Czasami, jak wiatr zawiał, lekka mgiełka osiadała na moim ciele, pomagając mi się uspokoić. Słońce, które zaczęło już zachodzić, zarumieniło niebo. Wyglądało przepięknie. Jednak nie przyszłam tutaj, aby podziwiać krajobraz. Przyszłam po Bena. Którego nie wyczuwałam.
     To pułapka - krzyknął głosik w głowie.
   Możliwe.
   Ale nie obchodziło mnie to.
   W końcu i tak bym musiała spotkać się z Nyks twarzą w twarz. Już bardziej przygotowana być nie mogłam.
- Nyks, wiem, że tu jesteś. - Powinna tu być, chociaż jej też nie wyczuwałam. - Pokaż się!
   Rozglądałam się cały czas. Nikogo nie widziałam. Moje ręce zaczęły się pocić. Wytarłam je w spodnie, jednak to nic nie dało. Wiedziałam, że za chwilę coś się stanie. Byłam przygotowana.
   Byłam?
- Anna.
   Ten głos. Znałam go. Ostatni raz go słyszałam ponad pół roku temu.
- Adam - wyszeptałam, odwracając się do niego. 
   Chłopak stał dwa metry ode mnie. Miał na sobie niebieską koszulę i jasne spodnie oraz lekko zmierzwione włosy. Tak go sobie zapamiętałam. Mój przyjaciel, który zmarł, teraz stał niedaleko mnie. I wyglądał na żywego. Jego mina wyrażała, że był zdezorientowany, ale i jednocześnie odczuwał ulgę.
   Adam podszedł i mnie przytulił. Czułam jego ciało, żywe. Lecz nie mógł być. Więc jak to się stało? Czy mój mózg już płatał mi figle? Albo to dzieło Nyks. Gdy się odsunął, ujrzałam, że nie byliśmy już przy jeziorze. Staliśmy w lesie. Chłopak miał wielką ranę na szyi. Krew się z niej lała strumieniami, brudząc jego ubrania.
- Ty mi to zrobiłaś - powiedział gniewnie. - To przez ciebie nie żyję.
   W oczach miałam łzy. Szybko pokręciłam głową. Zakryłam nos i usta dłonią, ponieważ poczułam ostry zapach krwi. Chciałam zaprzeczyć. Naprawdę chciałam. Jednak nie mogłam. Wiedziałam, że to była moja wina. Ja go nie ochroniłam. Gdybym wtedy była lepszą czarodziejką, do niczego takiego by nie doszło. Adam nadal by żył, tak samo jak babcia. Zankou byłby zamknięty i nie zajmował ciała Chrisa. Lexi by mnie nie opuściła. 
   Opadłam na kolana, a przede mną pojawiła się Bianca. Stara czarownica w ciele kilkuletniej dziewczynki miała płytkie rozcięcie na gardle oraz głęboką ranę na piersi. Patrzyła się na mnie jak na swojego wroga. Wiedziałam, co za chwilę wypowie. "Ty mnie zabiłaś." W tym też była prawda. To ja wypędziłam z niej resztki życia. Chciałam jej tylko pomóc. Miała nie czuć już bólu.
   Dziewczynka stanęła obok Adama. Z ich ran ciągle wypływała ciecz. Wyglądali jakby nie czuli przemęczenia przez utratę tylu płynu. Złość była dla nich kofeiną. Adrenalina - krwią. Zemsta - powietrzem.
   Łzy zaczęły mi spływać po twarzy, gdy tylko dojrzałam kolejną osobę. Nowa postać miała całą skórę poparzoną. Resztki skóry zwisały z kości, na palcach nie znalazłam żadnego paznokcia, lecz te miejsca były koloru popiołu. Serce podeszło mi do gardła, wraz z całą zawartością żołądka. Przełyk bardzo się skurczył i miałam trudności z oddychaniem. Z jednej strony chciałam podnieść głowę i zobaczyć całą postać, jednak z drugiej - chciałam schować twarz w dłoniach oraz zamknąć mocno powieki. Poczułam lekki ucisk na ramieniu, który z każdą sekundą się wzmacniał. Kiedy miałam już strzepnąć to coś ze mnie, poczułam ciepło. Na początku było przyjemne, jak promienie słońca. Jednak później się zmieniło. Temperatura wzrosła. Nie mogłam już dłużej wytrzymać tego gorąca. Czułam się jakbym dotykała rozgrzanego żelazka. Wyrywałam się, ale to tylko pogarszało sprawę. Krzyczałam, wołałam o pomoc, lecz nikt nie przyszedł.
   Moja własna babcia paliła mnie żywcem.

O mnie

Moje zdjęcie
Miłośniczka fantasy, magii, wiedźm oraz rocka.