Dante został u mnie na noc. Powiedział, że ta roślinka może mieć skutki uboczne. Chciał sprawdzić, czy będzie za mną okey. To było słodkie z jego strony. Martwił się o mnie. Wcześniej uprzedziłam Alexis o wizycie chłopaka. Ta na początku się wystraszyła, później się zdenerwował, lecz w końcu uspokoiła się. Nadal była na mnie zła. Widziałam to po jej minie. Wyszła z domu bez słowa. Nie wiedziałam, kiedy wróci. Możliwe, że dopiero nad ranem.
- Gotowa? - zapytał mnie szarooki.
Przytaknęłam. Byłam już przebrana w pidżamy. Biała bluzka przedstawiała czarne kotki, a spodnie miały kolor niebieski. Dante miał na sobie szarą bluzkę i jeansy. Właśnie podpalał jeden mały listek z zioła. Nie poczułam zapachu, dopóki nie przeszedł z zielskiem koło mnie. W całym pokoju pachniało lekko spalenizną, ale też czymś innym. Nie mogłam dokładniej powiedzieć czym. To był ten zapach, gdy babcia piekła ciasteczka, czułam też dopiero co skoszoną trawę i powietrze po deszczu. To wszystko mnie uspokajało.
- Jak się czujesz? Kręci ci się w głowie? Czujesz mdłości?
- Nie. Nic z tych rzeczy - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Czuję się wspaniale. Aż mam ochotę zatańczyć.
Zaśmiałam się. Chłopak zrobił to samo. Patrząc na jego twarz, przypominałam wszystkie momenty z nim. Wtedy w sklepie, nasze pierwsze spotkanie. Kiedy zrobiłam sobie wagary, poszłam do niego. Gdy wracałam od Bianci, spotkałam go. Serce mi biło z siłą czołga, słyszałam jego odgłos jak odrzutowiec. W brzuchu motylki latały we wszystkich kierunkach, odbijając się od ścianek.
Kochałam Dantego.
- Muszę wyznać ci sekret - wyszeptałam. On czekał, przysuwając się do mnie. Był coraz bliżej mnie, coraz intensywniej czułam jego obecność.
- Wiem, co chcesz powiedzieć.
- Tak? To co?
Oblizał wargi językiem. Przysunął usta do mojego ucha. Po chwili pocałował jego płatek. Wziął moje ręce. Kciukiem rysował kółka na mojej dłoni. Zaczął całować szyje, brodę, policzki, powieki. Bardzo powoli przechodził do ust. A ja chciałam, żeby wypowiedział Te słowa. To ważne zdanie. Wiedziałam, że czuł to samo, co ja, jednak chciałam usłyszeć to od niego.
Czekałam. I czekałam.
Kiedy wreszcie dotarł do ust, złożył na nich delikatny pocałunek. Zaczęło mi się kręcić od tego w głowie. Jego bliskość, czułość, dotyk. Smak, zapach.
- Kocham cię, Anna - wyznał. - I wiem, że ty czujesz to samo. Z tą samą siłą. Od tego samego momentu.
Drżałam od tego głosu. Wystąpiła gęsia skórka jak wtedy, gdy słucham ulubionych piosenek. Chciałam nadal słyszeć dźwięk jego strun głosowych. Niech do mnie mówi - myślałam ciągle.
Blondyn podniósł rękę i dotknął mojej twarzy. Moja skóra była rozpalona, a jego dłonie takie zimne. Ten dotyk aktywował podniecające wstrząsy. Nie mogłam się na niczym innym skupić. W głowie miałam tylko tą część, gdzie mnie dotykał, całował, mówił do mnie.
- Jesteś najwspanialszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek spotkałem - wyszeptał pomiędzy pocałunkami.
- A ty chłopakiem - odwzajemniłam.
Całował mnie coraz bardziej namiętniej. Powoli podnosił moją bluzkę do góry, przy czym gładził plecy. Uwielbiałam to! W tej chwili nie obchodziła mnie moja śmierć, nie interesowałam się Nyks. Najważniejszy był ten moment.
Po raz drugi mu się oddałam.
I było jeszcze lepiej niż przedtem.
Stałam na jakiejś polanie. Czekałam na coś. Na coś bardzo wielkiego. Bałam się, ale też oczekiwałam tego. Chciałam uciec, jednak nie ruszyłam się z miejsca. Zamknęłam oczy, próbując wyczuć kogoś. Albo coś. Nic.
Kiedy otworzyłam oczy, nie znajdowałam się na łące. Stałam w czerwonej wodzie, w której pływały trupy. Pamiętałam ten sen. Przez niego chciało mi się wymiotować. Był straszny. Chciałam, aby się zakończył. Błagałam o to. Kogoś zwłoki dotknęły moją rękę. Uciekłam na brzeg z krzykiem. Było trudniej niż się spodziewałam. Płyn okazał się bardzo gęsty i do tego ciała podpływały do mnie. Lekko je odtrącałam telekinezą.
- Anna. - Usłyszałam przytłumiony głos.
Rozejrzałam się. Jednak nie byłam sama. Ktoś żył. I mnie wołał.
- Anna. - Tym razem dosłyszałam dźwięk, jakby osoba stała obok mnie.
I stała.
Przy mnie był Philip Cooper. Łowca, który przetrzymywał Lexi i mnie. Chłopak, który miał złamany kark. To przecież miała być wizja, a nie sen!
- Co tu robisz? Jak się tu znalazłeś?
- Nie mamy dużo czasu. Spotkajmy się dzisiaj o dwunastej przy Retro. Bądź punktualna. To ważne.
- Ty żyjesz? - Zapamiętałam godzinę i miejsce spotkania. Tylko nie wiedziałam czemu się umawiamy. I jak?
- Moją grupę nie tak łatwo zabić. A zwłaszcza mnie. - Na koniec cicho się zaśmiał. I zniknął.
Ja jeszcze stałam przy jeziorze krwi, trawiąc to co się przed chwilą stało. Phil żył. Tylko jak? Przecież widziałam, jak umarł. Zankou złamał mu kark. Od tego nie da się wyzdrowieć. No chyba, że był wampirem.
Czy Phil, łowca nadnaturalnych stworzeń, był wampirem?
Słońce dawno już świeciło, kiedy się obudziłam. Słyszałam świergot ptaków za oknem i sąsiada koszącego trawnik. Pomimo złego snu czułam się dobrze, wypoczęta za wszystkie czasy. Byłam tak rozluźniona i natchniona życiem. Przeciągając się, zorientowałam, że u mojego boku nie znalazłam mego kochanka. Schodząc z łóżka, myślałam o tym, jak Dante przyrządza wyśmienite śniadanie. Posiadał umiejętności jak profesjonalny kucharz.
Wzięłam szybki prysznic i ubrałam się w miętowy sweter i czarne szorty. Mokre włosy, pachnące brzoskwinią, ułożyły się na plecach. Przeczesałam je tylko palcami. Przejechałam też oczy eyelinerem, a usta błyszczykiem. Wróciwszy do sypialni, ułożyłam starannie kołdrę. Dawałam czas czarodziejowi na dokończenie śniadania.
Gdy schodziłam po schodach, nie słyszałam dźwięków sztućców ani nawet patelni, tylko głośną rozmowę. Miałam wrażenie, jakby ta wymiana zdań była za szkłem. Stłumione głosy zaciekawiły mnie. Nawet nie mogłam odróżnić jednego od drugiego.
Weszłam do kuchni. Ujrzałam dwie postacie walczące ze sobą. Wampir kontra czarodziej. Ben trzymał Dantego za bluzkę jedną ręką a drugą chciał go uderzyć. Przyszłam w ostatniej chwili. Chłopaki jak jeden mąż spojrzeli na mnie. Szarooki próbował się wydostać z rąk mężczyzny, jednak mu się to nie udało.
- Co tu się dzieje? - Prawie krzyknęłam. Zacisnęłam dłonie w pięści i za pomocą magii oddzieliłam ich od siebie. Dante wpadł na ścianę, a Ben miał w stół, lecz w ostatniej sekundzie wykonał obrót i odbił się. Stół przesunął się o kilka centymetrów. - Odpowiedzcie!
Czarodziej podniósł ręce w geście kapitulacji. Powoli podszedł do mnie i objął w pasie. Przysunął głowę do mojego ucha. Poczułam jego miętowy oddech na skórze. Zadrżałam. Wampir to zauważył i podniósł jedną brew.
- To jest wampir. Nie powinnaś mu ufać - wyszeptał.
- Ja tu jestem i wszystko słyszę. - Ben uniósł rękę i nią pomachał. - Nadal mi nie powiedziałeś kim jesteś i co tu robisz.
- To jest Dante, czarodziej. Uczy mnie zaklęć - wyjaśniłam szybko. - Właściwie, co Ty tu robisz? Nie odpowiadałeś na moje telefony.
- Byłem trochę zajęty. Sądziłem, że ucieszysz się, jak będę szukał informacji dla ciebie.
Zielonooki wyjął coś z kieszeni w spodniach. Była to kartka papieru. Myślałam, że posiadała wyjaśnienie, czemu kilka dni temu czułam się tak bardzo głodna i czemu miałam ochotę na krew. Okazało się, iż na karteczce zapisano adres.
- Jestem trochę nie w temacie. - Odezwał się Dante, nie odstępując mnie na krok.
- I tak pozostanie - odparł wampir. - To tajemnica. A najlepiej trzymać sekret, gdy tylko dwie osoby są wtajemniczone.
Uderzyłam mężczyznę. Tak, zrobiłam to. Wiedziałam, że on tego nie poczuł, ale ja czułam się po tym znacznie lepiej. Spojrzała na papierek. Widniała na nim nazwa klubu "Blue Rose" w Nowym Jorku. Wyliczyłam ile nam zajmie godzin na dotarcie do celu.
- Podobno jest tam jakaś wiedźma, która zna się tego typu rzeczach. Sam bym tam pojechał, lecz ona wyczekuje ciebie. Oznajmiła, że tylko z tobą będzie gadać.
- I się nie dziwię - skomentował to chłopak. Rzuciłam mu spojrzenie typu "Przestać być zazdrosny".
- To kiedy jedziemy? - spytałam, otwierając lodówkę. Dante nic nie przyszykował na śniadanie, jednak w tej chwili nie miała ochoty na jedzenie. Lecz wyciągnęłam jogurt owocowy i zjadłam go trochę. Żołądek skurczył się do najmniejszych rozmiarów, ale znając samą siebie, wolałam skonsumować coś zamiast później głodować.
- Nigdzie z nim nie jedziesz. A przynajmniej nie beze mnie - odrzekł czarodziej. - Nie ufam mu. Może zrobić ci krzywdę.
- Nigdzie się stąd nie ruszyłem - przypomniał mężczyzna. Schował kartkę i wyszedł z kuchni. - Za trzy godziny wyjeżdżamy. Tylko nie zabieraj ze sobą Tego gościa. Nie mam zamiaru użerać się z dwoma bachorami.
Zignorowałam, to co powiedział.
- Na serio z nim pojedziesz? - zapytał Dante.
- Uspokój się. Ben nic mi nie zrobi - odpowiedziałam, całując go w usta. - Będę z nim bezpieczna. Poznałam go rok temu, a ja nadal żyję.
Hej świetnie piszesz. Rozwój zdarzeń nie zawodzi oby tak dalej ^^ przy okazji zapraszam na swój blog mam nadzieję że komuś się spodoba http://www.gdynastanieciemnosc.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń