środa, 22 sierpnia 2012

Rozdział 12

 Anna
Obudził mnie świergot ptaków i promienie słoneczne. Rozejrzałam się wokół. Ani śladu Chrisa. Pewnie wyszedł, kiedy zasnęłam.
Wstałam, ubrałam się w moje ulubione dżinsy i bluzkę z długim rękawem. A następnie zeszłam na dół.
- Ciociu! – zawołałam.
Gdy nie dostałam odpowiedzi zaczęłam się niepokoić.
- Ciociu! – Powtórzyłam głośniej. – Babciu!
Zaczęłam rozglądać się po wszystkich pokojach. Nie było ich w żadnym pomieszczeniu. Moją pierwszą myślą było to, że poszły na zakupy. Lecz zostawiłyby kartkę z informacją gdzie idą, a nigdzie takiej kartki nie znalazłam. Z kieszeni spodni wyjęłam komórkę i wystukałam numer cioci. Po drugim sygnale usłyszałam głos. Ale nie znałam go.
- Jeśli chcesz jeszcze zobaczyć swoją rodzinę przyjedź na cmentarz o 12:00. Musisz być sama! – Po tych zdaniach rozłączył się.
Nie wiedziałam, co mam robić, czy iść do Chrisa by pomógł czy sama pójść na ustalone miejsce.
Czemu na cmentarzu? Może to pułapka? Na pewno to pułapka! Czułam się jakbym grała w jakimś beznadziejnym filmie. Muszę być przygotowana. Odnajdę księgę zaklęć, jeśli taka jest, i uratuję rodzinę. Sama. Bez pomocy Chrisa i Bena.
Co ja myślę? Przecież jestem początkującą czarownicą. Nic nie umiem.


- To dobrze, że przyszłaś do nas – powiedział Chris.
Potrzebowałam pomocy. W domu nigdzie nie mogłam znaleźć księgi. A szukałam wszędzie.
- Wiesz, kim jest ten facet? – zapytał Ben.
Pokręciłam przecząco głową.
- Nigdy wcześniej nie słyszałam jego głosu – odpowiedziałam.
- Nigdy? Nawet nie śnił ci się?
-Nie. – Na pewno bym zapamiętała ten głos gdyby mi się przyśnił.
- Musimy się przygotować na wszystko – rzekł Chris.
Pół godziny wystarczyło nam by wymyśleć plan, dodać truciznę dla wampirów do strzykawki i przyniosłam z domu kwiat Veronica Paniculata.

- Pamiętasz nasz plan? – spytał Chris zatrzymując się jedną przecznicę od cmentarza.
- Tak. Jeśli on jest wampirem to na pewno go pokonamy.
Wychodząc z auta chłopak złapał mnie za rękę.
- Jeśli będziesz w niebezpieczeństwie głośno krzycz, dobra?
Kiwnęłam głową. Ale oby do tego nie doszło.
Przez pierwszą połowę drogi szłam powoli i spokojnie, a drugą część coraz szybciej i bardziej zdenerwowana.
- Przyszłaś. – Usłyszałam wkraczając na cmentarz.  
- Oddaj moją babcie i ciocię! – wrzasnęłam.
Nie wiedziałam gdzie jest porywacz, więc powolutku szłam przed siebie rozglądając się we wszystkie strony.
- W swoim czasie- odparł. – Jesteś sama?
- Tak! – Po części była to prawda. Przyszłam sama w to miejsce, lecz niedaleko czekał Chris.
- Czego chcesz? – zapytałam.
- Idź w stronę kaplicy – rozkazał.
Posłusznie się tam udałam.
 Ciekawe, co ten facet chce ode mnie – pomyślałam. 
Po kilku minutach doszłam do miejsca. Zatrzymałam się przed wejściem. Nogi miałam jak z galarety.  
 Nie bój się. Jak będzie chciał ci zrobić krzywdę użyjesz swoich mocy – ciągle powtarzałam w myślach. Dotknęłam klamki, a drzwi same się otworzyły.
- Już jestem – oznajmiłam. – Czego chcesz?
Chciałam jak najszybciej uratować rodzinę.
- Dowiesz się w swoim czasie – odpowiedział. – Otwórz zamek!
- Jaki zamek?
- Od wejścia do podziemi – powiedział wskazując na drewnianą klapę w rogu.
- Jeśli ją otworze uwolnisz je? – Dopominałam się.
- Oczywiście. 
Podeszłam do kłódki. Nie wiedziałam jak mam go otworzyć, potrzebny był klucz, a ja go nie miałam. Nawet nie znałam zaklęcia, który by go otworzył. Uklęknęłam nad wejściem. Wzięłam do ręki zamek i próbowałam przystąpić do tego zadania spokojnie. Ujrzałam, że na włazie jest narysowany sodalit, który oznacza czarownicę. Przynajmniej teraz wiem, czemu to ja mam otworzyć przejście, a on nie może.
- Szybciej. – Poganiał mnie mężczyzna.
Głęboko oddychałam, podobno to pomaga w czarowaniu.
- Nie mogę – wyszeptałam przez łzy. – Nie potrafię tego zrobić.
Usłyszałam za sobą kroki. Szybko wstałam i odwróciłam się. A za mną stał On.
- Każę ci zrobić jedną prostą rzecz, a ty mi mówisz, że tego nie potrafisz?
- Jestem początkującą czarownicą. Nie znam żadnych zaklęć – dodałam.
Jego niebieskie oczy były przerażające. Jego rysy twarzy były ostre i na szyj miał tatuaż w kształcie kobry. Taką samą, jaką widziałam w wizji kilka dni wcześniej.  
- Twój czas się skończył! – krzyknął łapiąc mnie za szyje. Jego chwyt był mocny, ale jeszcze wydusiłam z siebie głośny krzyk. I oby Chris go usłyszał. Mężczyzna rzucił mną o ścianę. Czułam jak z rany na głowie płynie strużka krwi.

Chris


Siedziałem w samochodzie czekając na znak od Anny. Ciągle się zastanawiałem gdzie się podział Ben. Obiecał, że on także pomoże Annie. Wyjąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer kuzyna. Niestety, nie odbierał. Po kilku próbach dzwonienia usłyszałem krzyk. Domyśliłem się, że to Anny. Wybiegłem z wozu i pobiegłem, z szybkością wampira, na cmentarz. Kierując się wrzaskiem dobiegłem do kaplicy. Zobaczyłem ciemnowłosą. Leżała na podłodze nie ruszając się. Rozglądałem się za przeciwnikiem, którego nigdzie nie było. 
- Przyszedł wybawca – powiedział ktoś rozbawionym głosem.
Odwróciłem się w stronę głosu. Przede mną stał wysoki mężczyzna w długiej, do kolan, czarnej pelerynie. Włosy miał do ramion w kolorze brązowym z czerwonymi pasemkami.
- A ty jesteś złym charakterem.
- Wolę, żebyś używał imienia, Chris – oznajmił. – Jestem Caleb.
Zdziwiło mnie to, że znał moje imię. Przecież się nie przedstawiłem.
- Skąd mnie znasz? – zapytałem podejrzliwie.
- Niektórzy gadają o tobie.
- Co z nią zrobiłeś? – Ruchem głowy pokazałem na dziewczynę.
Czułem lekki zapach Zimowitu i krwi. Domyśliłem się, że Anna została zraniona. 
Rzuciłem się na Caleba, a on zrobił unik. Pokazałem kły. Jednak mężczyzna się nie bał.  
- Pokaż, na co cię stać! – krzyknął podchodząc do Anny.
Popędziłem do nich. Złapałem go za rękę i złamałem mu kość promieniową. Ten głośno jęknął. Rzuciłem go na przeciwległą ścianę. Jednakże Caleb wstał chwiejąc się. Jego oczy zmieniły kolor na szary, paznokcie wydłużyły się o kilka centymetrów, a kły, z górnego i dolnego rzędu, zaczęły się wydłużać i ostrzyć.
Byłem już pewny, że on nie jest wampirem. To kim jest?
Jednorazowo zamrugałem, a kiedy otworzyłem oczy był przy mnie. Teraz role się odwróciły, zacisnął dłoń na mojej szyj i pchnął mnie na ścianę, obok dziewczyny.
Chwile potem miał w piersi nóż. Srebrny nóż.
- Przyszedłem w ostatnim momencie – powiedział uśmiechając się Ben.
Złapałem nieprzytomnego Caleba.
- Skąd wiedziałeś, że to na niego zadziała?
- Srebrny nóż zabija wilkołaki, ale tylko wtedy, gdy pozostanie w ciele – wyjaśnił. – Wyprowadź psa, a ja pomogę Annie.
Kiwnąłem głową i wyszedłem z nieżywym.

Anna

Obudziłam się na kanapie w domu Chrisa i Bena. Usiadłam i automatycznie moja ręka powędrowała w to miejsce gdzie poniosłam obrażenia.
- Nie masz już rany – oświadczył Ben osiadając się koło mnie.
- Dałeś mi swoją krew? – zapytałam.
- Musiałem. Chyba nie chciałaś umrzeć? – Zaśmiał się, a ja z nim.
Zielonooki podał mi kubek herbaty. Podziękowałam mu i wypiłam mały haust.
- A co z porywaczem?
- Jest nieprzytomny – odpowiedział. – Warto by go przepytać na temat twojej babci i cioci.
Gdzie one mogą być? – Pomyślałam wypijając kolejny łyk herbaty.

1 komentarz:

  1. Rozdział świetny, jak zwykle :) Kurczę, naprawdę lubię Chrisa, on mnie po prostu do siebie przyciąga! :D
    P.S. Znalazłam kilka nieznaczących błędów, głównie interpunkcję, ale naprawdę bardzo uderzyło mnie "Karze" - w tym kontekście przez "ż" i "ę".
    Pozdrawiam i do następnego! :)

    OdpowiedzUsuń

O mnie

Moje zdjęcie
Miłośniczka fantasy, magii, wiedźm oraz rocka.