W szkole nie
czułam się za dobrze. Nie mogłam się na niczym skupić. Na matematyce wszystkie
liczby zlewały się w jedną. A angielskim widziałam tylko wyraz „sen”. Byłam
bardzo zmęczona, lecz za żadne skarby nie mogłam usnąć. Na jednej z przerw
weszłam do łazienki w budynku sportowym. Tam raczej dziewczyny nie
przychodziły, więc mogłam pobyć sama. Usiadłam, opierając się o ścianę i
zamknęłam oczy. Sen był tak, blisko, ale jednocześnie i tak daleko. Nie
myślałam o niczym.
Nie
wytrzymałam. Uciekłam z trzech ostatnich lekcji. Na dworze nadal było mroźno,
więc nie mogłam tam zostać. Następnym miejscem, o którym pomyślałam, był sklep „Mundy”.
Miałam nadzieję, że o tej godzinie Dante będzie pracował.
Ruszyłam
przed siebie. Nie miałam daleko. Niecałe dwadzieścia minut drogi. Na ulicach
nie było żadnych korków i doszłam w piętnaście minut. Odmroziłam sobie różne
części ciała. Prawie nie mogłam ruszać palcami u rąk, jak i u nóg.
Gdy weszłam,
nad drzwiami powitał mnie ten sam dzwonek. Pomiędzy regałami z księgami, a
produktami mydlanymi, zobaczyłam go. Właśnie wykładał różnokolorowe mydła.
Podeszłam do chłopaka i się przywitałam.
- Ty nie w
szkole? – Jakbym słyszała dorosłego osobnika, gdy przyłapał ucznia na wagarach.
Dante był starszy ode mnie, ale tylko o dwa lata.
- Chciałam
ci podziękować za werbenę. Naprawdę mi pomogła.
- Miło to
słyszeć – odparł, podnosząc puste pudło.
- Mogłabym
pomóc? – zapytałam.
Miałam
nadzieję, że się zgodzi i nie będę miała poczucia winy, że nic nie robiłam.
- Jeśli już
tu jesteś, to możesz pomóc w sprzątaniu zaplecza. – Pokazał lekko żółte zęby,
ciesząc się, że nie będzie musiał sam wszystkiego robić.
Na zapleczu
było duszno oraz gorąco, więc zdjęłam płaszcz i powiesiłam go na oparciu
krzesła, na którym znajdował się stos papierów. Obok, na biurku, leżały ich, aż
cztery kupki. Pomieszczenie było małe, lecz na takie wymiary mnóstwo pudeł,
telewizor i „starożytny” komputer mieściły się.
- Od czego
mam zacząć?
- Możesz wyrzucić
puste pudełka do kosza – odpowiedział, przeglądając jakieś dokumenty.
Zrobiłam to,
co mi polecił. W ciągu tych dwóch godzin wyniosłam opakowania, pościerałam
kurze i zmiotłam podłogę. Dante włożył papiery do segregatorów i ułożył kartony
tak, że można było wszystko znaleźć i jednocześnie zostawiały dużo wolnego
miejsca. Po skończonej robocie zauważyłam, że pomieszczenie to tak naprawdę
gabinet. Teraz wyglądał inaczej, niż kiedy tu weszłam. Widziałam odcień desek,
kolor ścian i sufitu.
Trochę
spoceni wyszliśmy do sklepu i usiedliśmy na blacie. Właśnie się śmiałam z
dowcipu, gdy poczułam dobrze mi znaną energię. W jednym momencie chciało mi się
skakać ze szczęścia oraz wymiotować z przerażenia. Ręce zaczęły mi drgać, a
nogi stały się miękkie. Chłopak to zauważył i przytrzymał mnie.
- Anna,
dobrze się czujesz? – Pytał się mnie, a ja słyszałam jak przez ścianę.
Czułam
energię Lexi! Ona gdzieś tu jest.
Nie mówiąc
nic wzięłam płaszcz, okryłam się nim i biegiem ruszyłam w stronę wyjścia. Z
daleka widziałam jej aurę. Była pomarańczowa z domieszką różowego. Odwaga z
przyjaźnią.
Biegłam, co
sił w nogach jednak nie mogłam jej dogonić. Stanęłam na chwilę, łapiąc oddech.
Prawie wykaszlałam płuca. Gdy znowu podążyłam za przyjaciółką trop się urwał
przy kafejce „Retro”. Rozglądałam się uważnie. Nigdzie nie mogłam jej znaleźć. Pochyliłam się i oparłam dłonie na kolanach. Pewnie moja twarzy w tym momencie
była cała czerwona, ale zimne powietrze chłodziło ją.
Ktoś złapał
mnie za ramię. Odwróciłam się przestraszona. To był Dante. Przytuliłam się do
niego. Pierwsze łzy spłynęło po policzkach.
Czyżbym
miała już halucynacje? Muszę się w końcu z tym pogodzić. Już nigdy nie zobaczę
Lexi.
Następnego
dnia w szkole przywitała mnie Olga Bennett. Dziewczyna miała proste, brązowe
włosy do ramion oraz opaloną skórę. Piwne oczy podkreślała czarną kredką. Na
małym nosie było kilka piegów, usta pomalowane błyszczykiem i nienaturalnie
białe zęby.
Z szarej
torby wyciągnęła ulotki na temat balu. Szkoła co roku organizowała bale
tematyczne pod koniec roku szkolnego. Wcześniejszym motywem była woda.
Dziewczyny ubierały się w kolory morza, piasku, nawet i glonów. Byłam ciekawa,
co w tym roku wymyślą, choć nie byłam pewna, czy pójdę. Miałam jeszcze kilka
koleżanek, lecz to nie to samo, co z Lexi, czy Adamem.
- Mogłabyś
przylepić parę ulotek na drugim piętrze? Proszę – nalegała. Ja jestem dobrą
osobą, więc się zgodziłam.
W ostatniej
chwili zdążyłam nakleić na ścianach informacje, gdy zadzwonił dzwonek na
lekcje. Pierwsze zajęcia – historia Wielkiej Brytanii.
Nie
skupiałam zbytniej uwagi na to, co mówił nauczyciel. Myślami znajdowałam się w
sypialni. Siedziałam na łóżku, a obok mnie Dante. Prawie się pocałowaliśmy! Tak
bardzo tego chciałam, choć moje serce należało do Chrisa. Ale ciało domagało
się szarookiego. Nie rozumiałam tego odczucia. Było mi nieznane.
Wieczorem
wyszłam na miasto. Właściwie nie można tego nazwać wieczorem. Było grupo po
dwudziestej trzeciej. Wyszłam z domu, aby się przewietrzyć. Na niebie świecił
księżyc w pełni. Z daleka dosłyszałam ryk wilkołaka. To ten dzień w miesiącu, w
którym niektórzy ludzie zamieniając się w zwierzęta. W bestie, które nie mogą
kontrolować. Przez jednego z nich będę miała paskudną bliznę do końca życia.
Szłam przez
oświetlone trasy. Po drodze ominęłam kilkoro ludzi: grupę nastolatków idących –
albo wracających – na imprezę, jednego bezdomnego, śpiącego na gazetach i
nietrzeźwą osobę. Jak na kogoś bez żadnej broni czułam się bezpiecznie. Może
dlatego, że jakby ktoś mnie zaatakował, użyłabym magii, a może dlatego, że ktoś,
dobrze mi znany, szedł za mną. Nie zauważyłam tego, dopóki nie przeszłam przez
ulicę.
- Śledzisz
mnie? – Przystanęłam, nie odwracając się.
- Obiecałem,
że będę cię chronił – odpowiedział wampir, zatrzymując się przede mną. – Więc to
robię.
Z jednej
strony znajdował się wielki mur, a z drugiej głęboka rzeka, droga była zbyt
wąska i nie miałam jak przejść.
- Nic mi nie
grozi. Możesz już wracać do domu.
Próbowałam
przecisnąć się obok Bena. Nasze ciała były tak blisko, a mój nos prawie stykał się
z jego podbródkiem. Czułam od niego zapach spalin, wody kolońskiej i krwi.
Najwidoczniej przed chwilą się kimś pożywił.
Poczułam
ciepło na policzkach i dziękowałam Bogu, że moja twarz nie była oświetlona.
Zielonooki
zatrzymał mnie, przytrzymując nadgarstek. Chłód jego skóry, zmroził moją skórę.
- O tej
godzinie nie jest bezpiecznie, nawet dla czarodzieja – rzekł, po czym zaczął
mnie prowadzić do domu.
Wiedziałam,
że coś przede mną ukrywa. Chciałam się dowiedzieć czego.
- Co się
dzieje? – zapytałam.
Ben
rozglądając się na boki zwolnił tempo i powiedział:
- Łowcy są w
mieście. Nie mam pojęcia ilu ich jest. Wiem jedynie, że chcą złapać coś
nadprzyrodzonego. Wampira, wilkołaka, a nawet czarownicę.
Zamarłam. Myślałam,
że łowcy zabijają tylko wampiry i wilkołaki. Ale żeby ludzi mojego gatunku?
Zaczęłam drżeć i co chwilę słyszałam kroki nieznajomych.
Prawie
biegliśmy do domu. Nie miałam kondycji, więc po kilku minutach ciężko mi było.
W połowie drogi mężczyzna gwałtownie stanął. Widziałam jak jego mięśnie się
napięły. Wyprostowany, gotowy do ataku. Oczy wampira zaczęły się zmieniać. W
tym samym czasie kły wydłużały się. Ben usłyszał ich. Nie kazał mi uciekać. Ja
też się przygotowywałam.
Zamknęłam
oczy i po cichu przywołałam magię. W tym samym momencie poczułam przyjemne
ciepło, skóra rozjaśniła się, choć tylko ja to widziałam.
Pierwsza
strzała trafiła centymetr od mojego buta. Cofnęłam się przestraszona.
Zielonooki złapał mnie mocno za rękę. To trwało trzy sekundy zanim nie
przerwała na kolejna strzała. Leciała wprost na mnie, w klatkę piersiową. Ben
chwycił ją w ostatniej chwili, a następnie odrzucił.
Za pomocą
mocy zbudowałam niewidzialną tarczę otaczającą nas. Tylko, że ktoś złapał mnie
od tyłu i zapiął moje dłonie kajdankami, które parzyły skórę. Zdusiłam jęk.
Wampir rzucił się na ratunek. Słyszałam trzask łamanej kości oraz głośny krzyk z
dodatkowym przeklinaniem.
Huk!
Postrzelili
mnie!
Upadłam na
kolana. Prawe ramie paliło żywym ogniem. Z rany zaczęła spływać rzeka krwi.
Ben – wysłałam mu telepatycznie wiadomość. –
Uważaj.
Widziałam
jak biegiem rusza na przeciwników. Jednemu skręcił kark, drugiemu prawie wyrwał
głowę. Mężczyzna z pistoletem próbował go zastrzelić. Jednak wampir był
szybszy. Pokazał kły i wsunął je w szyje. Utrata zbyt dużej ilości płynu nie
pozwalała mi obejrzeć do końca tej sceny. Wszystko zrobiło się rozmyte.
Słyszałam jak ktoś się krztusi i dwa upadające ciała na chodnik.