- Gdzie ją znalazłeś? – zapytałam Bena oglądając Księgę
Czarów.
- Nie było trudno. Leżała za innymi książkami w biblioteczce.
Kniga była gruba i oprawiona w ciemną skórę. Na okładce
istniał namalowany na srebro pentagram, prawie taki sam, jaki Chris i Ben mają
na plecach, a pod nim znajdowało się miejsce na kamień, sodalit. Przyłożyłam kawałek
biżuterii w to miejsce, księga się otworzyła i poczułam jak cała magia
rozchodzi się po moim ciele, od czubka głowy po palce u stóp. To uczucie było …
Niesamowite, nieziemskie. Odniosłam wrażenie, że w tym czasie cała moja umarła
rodzina była przy mnie.
Do pierwszej strony była przyczepiona koperta. Oderwałam ją i
przeczytałam.
"Droga Annabell,
Jeśli czytasz ten list oznacza to, że stałaś się czarodziejką
i nie ma mnie w tej chwili przy tobie. Z tego powodu jest mi naprawdę przykro.
Bycie czarodziejką to
wielka odpowiedzialność, ale wierzę, że dasz sobie rade. Pamiętaj, masz jeszcze
przy sobie babcie i ciocie, które ci pomogą.
W tej księdze
znajdziesz wszystkie zaklęcia oraz pomoc w przyrządzaniu różnych eliksirów
Twoja mama”
Przeczytawszy to przekręciłam kartkę na drugą stronę. Było tam napisane o historii czarownic, kto był pierwszy, w którym roku odkryto magię. Nie miałam czasu na przeczytanie tego. Musiałam poszukać zaklęcia, które by mi pomogło w odkryciu miejsca ukrycia babci i cioci.
- Chris do mnie napisał. Mam mu pomóc z więźniem - odezwał się Ben.
Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam, a następnie skierowałam spojrzenie z powrotem na księgę. Przewróciłam kilka kartek i zauważyłam wielki napis "Zaklęcie Prawdy". Przeczytałam na głos jego treść.
- To zaklęcie działa tylko przez pięć minut, (…) Jeśli za dużo razy się je użyje będą nieodwracalne skutki uboczne. – To troszkę mnie przestraszyło.
Przeczytawszy to przekręciłam kartkę na drugą stronę. Było tam napisane o historii czarownic, kto był pierwszy, w którym roku odkryto magię. Nie miałam czasu na przeczytanie tego. Musiałam poszukać zaklęcia, które by mi pomogło w odkryciu miejsca ukrycia babci i cioci.
- Chris do mnie napisał. Mam mu pomóc z więźniem - odezwał się Ben.
Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam, a następnie skierowałam spojrzenie z powrotem na księgę. Przewróciłam kilka kartek i zauważyłam wielki napis "Zaklęcie Prawdy". Przeczytałam na głos jego treść.
- To zaklęcie działa tylko przez pięć minut, (…) Jeśli za dużo razy się je użyje będą nieodwracalne skutki uboczne. – To troszkę mnie przestraszyło.
Pod ręką miałam kartkę i długopis, więc przepisałam tekst, a
następnie zadzwoniłam do Chrisa, by mi powiedział gdzie się znajduje. Bowiem nie
powiadomiono mnie.
Chris
- Obudź się! – krzyknąłem do nieprzytomnego. Gdy nie dawał
znaku życia mocno go spoliczkowałem. Wtedy zaczął trochę się poruszać.
- Miło się spało? – Ben pojawił się w drzwiach. Właściwie to
nie było ich. W tym miejscy był zawieszony stary koc.
- Co … co się stało? – wyjąkał. – Gdzie ja jestem?
- Spokojnie. Najpierw powiedz, gdzie ukryłeś kobiety.
- Jakie kobiety? – zapytał z łobuzerskim uśmiechem na twarzy.
Uderzyłem go jeszcze raz, tym razem cały policzek miał
czerwony.
-Jeśli w tym momencie powiesz nam, gdzie one są to obiecujemy,
że zginiesz szybko i bezboleśnie – oświadczył Ben pochylając się nad nim. Po
kilku minutach milczenia zadzwonił mi telefon. Nawet nie musiałem spoglądając
na wyświetlacz, by wiedzieć, kto dzwoni.
- Co jest?
- Powiedz gdzie jesteście. – Dziewczyna nie prosiła,
rozkazała. – Znam zaklęcie.
- Przyjadę po ciebie – powiedziałem oglądając się za siebie,
czy do więźnia i kuzyna.
Pół godziny później stanąłem w wejściu wraz z Anną. Ona miała
plan, który nie chciała mi zdradzić. Szła niepewnie, do Caleba.
- Ty jesteś wiedźmą, jak pamiętam. – Nie było to pytanie, lecz
stwierdzenie.
- Gdzie jest moja babcia i ciocia?! – zapytała groźnie. – I czemu
chciałeś, żebym otworzyła ten właz? – dodała.
Nad drugim pytaniem się nie zastanawiałem. Co może się tam
kryć, że wilkołak się tym zainteresował?
- Za dużo pytań – odparł spokojnie brązowowłosy.
Anna głęboko westchnęła. Zamykając oczy zaczęła szeptać coś
pod nosem. Domyśliłem się, że wymawia zaklęcie, po łacinie.
- Gdzie jest moja babcia i ciocia? – zapytała ponownie.
Jej głos by bardziej pewny siebie niż kilka chwil temu.
- Są w piwnicy mojego domu – odpowiedział jak w transie, bo
przecież był.
- Chodźmy.
Anna
Zdołaliśmy wejść do środka bez klucza. Nawet nie przekroczyłam
progu domu, a już szukałam drzwi, które mogą być od piwnicy. Niedługo nam
zajęło znalezienie miejsca. Dojście na dół było między schodami, a łazienką. W
środku było ciemno, nigdzie nie mogłam znaleźć włącznika światła. Wtedy
przypomniało mi się, że wampiry potrafią dobrze widzieć w nocy.
- Widzisz je? – spytałam Bena.
- Nie, nigdzie ich nie ma – odpowiedział po krótkiej chwili.
- Babciu! – krzyknęłam. – Ciociu!
- Najwidoczniej kundel nas okłamał.
- Babciu! – Nadal wołałam. Musiały tu być.
Chris złapał mnie za rękę i zeszliśmy razem. Chwile potem w
całej komnacie zrobiło się
jaśniej.
- Babciu! – powtórzyłam.
- Coś słyszę – wyszeptał zielonooki.
- Gdzie? – odszepnęłam.
Podszedł do ściany, zapukał w różnych miejscach i odsunął się
szukając czegoś.
Ben
Słyszałem jakieś ciche głosy. Być może to rodzina Anny wołała
i pomoc. Szybko złapałem
znaleziony pręt i uderzyłem nim w ścianę. Powtarzałem
tą czynność dopóki nie powstała
wielka dziura. Rozejrzałem się, nikogo nie
było. Wszedłem dalej, a za mną Anna z
Chrisem.
- Babciu! Ciociu! – krzyczała, co minutę dziewczyna.
Z daleka mogło było dostrzec mały płomień. Więc byliśmy niedaleko od poszukiwanych. Po kilku minutach doszliśmy do dużej komnaty, która była oświetlona tak bardzo, że aż raziło w oczy.
Usłyszałem stłumiony krzyk. Szybkim krokiem podszedłem do staruszki.
- Żyją, są tylko uśpione - stwierdziłem po sprawdzeniu tętna.
Z daleka mogło było dostrzec mały płomień. Więc byliśmy niedaleko od poszukiwanych. Po kilku minutach doszliśmy do dużej komnaty, która była oświetlona tak bardzo, że aż raziło w oczy.
Usłyszałem stłumiony krzyk. Szybkim krokiem podszedłem do staruszki.
- Żyją, są tylko uśpione - stwierdziłem po sprawdzeniu tętna.
Anna
Zobaczyłam moją babcie leżącą na kamieniach. Miała zamknięte
oczy i otwarte usta. Myślałam, że ona … Miałam ochotę krzyczeć, ale wyszedł z
tego cichy jęk.
- Żyją, są tylko uśpione. – Po wypowiedzeniu tych słów przez
Bena odetchnęłam z ulgą. Choć wcale nie wiedziałam, o co chodzi z tym
uśpieniem.
Wolno podchodząc do leżącej w kącie cioci usłyszałam trzask zamykanych
drzwi, a następnie poczułam coś, przez co nie mogłam normalnie oddychać, czułam
ucisk w płucach. To była ciemność. Szybko się odwróciłam. W progu stała
niewysoka kobieta ( sięgała mi do uszu). Może dziwnie to zabrzmi, ale widziałam
wokół niej drgającą czarną masę.
To pułapka –
pomyślałam. Chris podszedł do mnie próbując mnie chronić.
W jednej chwili ciemnoskóra odepchnęła chłopaka na bok.
Stracił przytomność. Tak samo jak Ben, tylko nawet nie wiedziałam, kiedy
czarownica go zaatakowała.
- Anna Walker, jak dobrze pamiętam. – Odezwała się.
- A ty, kim jesteś? – zapytałam odsuwając się od niej o kilka
kroków.
- To nie istotne.
Ta scena potoczyła się tak szybko. Kobieta rzuciła we mnie
kulę ognia, średniej wielkości, a ja złapałam się za wisior, poprosiłam duchy
przodków, by pomogli mi ja pokonać. Moje życzenie chyba się spełniło, ponieważ odepchnęła
kulę w inną stronę. Podniosłam wysoko ręce. Następnie obok mnie pojawił się
mały płomień, który z każdą chwilą się powiększał. „Tańcząc” robił kółka wokół
mojego ciała. W pomieszczeniu robiło się coraz bardziej ciepło, gorąco. Płomień
był wkurzony tak bardzo jak ja, a nawet bardziej.
Przed kobietą powstał wąż, był cały w wody. Pokazał swój
język.
Rozkazałam, w myślach, swojemu płomieniowi, by ruszył na
przeciwnika. Ogień „wypluwał” mniejsze wersje siebie prosto na węża. Stwór
zrobił to samo. Po chwili wszystkie wyparowały. Byłam zmęczona, nie miałam sił
na dalszą walkę, a po mojej przeciwniczce nie było śladu zadyszki. Najwyraźniej
musiała dużo trenować.
Za sobą usłyszałam stęknięcie Bena, a następnie Chrisa.
Zwróciłam twarz do nich i rozkazałam:
- Zabierzcie stąd babcie i ciocie!
Posłuchali. Z szybkością wampira wyprowadzili je z piwnicy. Co
było dziwne, że ta kobieta pozwoliła im przejść.
- Wcale się nie starasz – powiedziała z chytrym uśmieszkiem.
Popatrz na to. –
Zebrałam całą magię w rękach, aż poczułam mrowienie. Moja lewa ręka zrobiła się
cała czerwona, a prawa zsiniała. W moich dłoniach pojawiły się po jednej
połowie kuli ognia i wody. Połączyły się, a ja rzuciłam ją prosto na
czarownice. Ona odleciała kilka metrów do tyłu i straciła przytomność.
Przynajmniej mam taką nadzieje.
Pobiegłam, co sił w nogach na górę. Weszłam do salonu i
zobaczyłam przykrytą kocem ciocie. Babcia jeszcze się nie obudziła i czuwał nad
nią Chris. W pokoju nie było śladu jego kuzyna.
- Gdzie jest Ben? – zapytałam głęboko oddychając, bowiem przez
te czary straciłam mnóstwo siły.
- Pojechał, do Caleba. – Domyślił się, że nie wiem o kogo
chodzi, więc dodał. – Do tego wilkołaka.
Usiadłam na oparciu fotela, na którym siedziała ciotka.
- Jak się czujesz?
- Coraz lepiej. – Widziałam jak się trzęsła z zimna, koc
zbytnio nie pomagał.
W tym momencie obudziła się babcia. Z pomocą wampira wstała.
- Jak się czujesz babciu?
- Nie czuję swoich kończyn – odpowiedziała.
- Jak poczujecie się lepiej to pojedziemy do domu – Obiecałam
rodzinie.
Nie zostaliśmy zbyt długo w domu. Nie czuliśmy się w nim
bezpiecznie. Ciągle miałam wrażenie, że ta kobieta z dołu się ocknęła i
podgląda nas czekając na odpowiednią chwilę by uderzyć. Nie myliłam się.
Kiedy mieliśmy już wychodzić drzwi od piwnicy otworzyły się na
całą szerokość. Do korytarza wparowała ciemnoskóra.
- A wy gdzie się wybieracie!? – Powtórzyła ta czynność, co na
początku, czyli odepchnęła ciemnowłosego, następnie Hayden, a gdy próbowała to
zrobić z moją babcią zablokowałam ją. To znaczy zrobiłam to, co ona nasze moce
się zniszczyły. Nie mogłam użyć płomienia by znowu straciła przytomność.
Gdy tam stałyśmy, co trwało dwie – trzy minuty, poczułam
zapach dymu. Dopiero po chwili uświadomiłam, co to oznacza. Dom się palił!
- Co ty robisz? – zapytałam przestraszona.
- Mam za zadanie zabić ciebie. Nawet, jeśli ja miałabym
umrzeć.
- Babcia, uciekaj – wyszeptałam.
- Nie zostawię cie – odszepnęła. – Może nie mam już mocy, ale
mogę ci pomóc.
Nie chciałam, żeby babcia została przy mnie. Ale nic nie
mogłam na to poradzić. Ona jest uparta, tak samo jak ja, to chyba rodzinne.
Kobieta ponownie zrobiła węża, tym razem z ognia, który od
razu poleciał w moją stronę. Przynajmniej tak na początku myślałam. Stwór pędził
w stronę babci.
- Nie! – krzyknęłam. Odepchnęłam ogień, który wąż wypuścił z
paszczy. Ogniowe zwierze powtarzało tą czynność w nieskończoność, a ja w
nieskończoność odpychałam to. Lecz po jakimś czasie trafił we mnie. Nie czułam
gorąca, smrodu palącej skóry tylko zimne, jak lód, ostrze. Miałam całe
poranione ramie. Cała byłam we własnej krwi. Przy ostatnim ciosie nie
zauważyłam, że nieznajoma odpycha mnie aż do salonu. Moja babcia nadal tam
stała, bezbronna. Gdy wąż wydmuchał, jak smok, ogień staruszka biegła do mnie,
ale w pół kroku zatrzymała się.
- Uciekaj! – wrzasnęłam. W moich oczach pojawiły się pierwsze
krople łez. – Babciu!
- Żegnaj, wnuczko – powiedziała powstrzymując szloch.
- Nie!
Ogień ją dopadł. Widziałam jak stała w płomieniach. Odwróciłam
wzrok, nie mogłam patrzeć na śmierć własnej babci. Słyszałam tylko krzyk dwóch
osób. Babuni i mój.
Po chwili wszystko ucichło. Nikt nie krzyczał, nie wołał o
pomoc, dźwięk towarzyszące spalaniu. Jakby nie wydarzyło się tutaj nic
strasznego.
- Anna, chodź. – Usłyszałam niewyraźnie.
Czułam, jak ktoś mnie podnosi. Rozpoznałam po zimnej skórze,
że to był Chris. Jego dotyk był zimny, ale jednocześnie i ciepły, kojący.
Chciałam, żeby trzymał mnie, przytulał przez wieczność.
- Musimy stąd uciekać.
Otworzyłam oczy i … Wrócił ból, wróciły wrzaski, głośne
odgłosy palącego drewna. Zobaczyłam klęczącą ciocie nad brudnymi kościami.
Babcia!
To były kości babci!
- Chodźmy – powiedziała smutno Hayden
Ciemnowłosy wyprowadził mnie na zewnątrz. Chłód zimnego
powietrza musnął moją twarz, zrobiło mi się lepiej. Troszkę.
- Babciu. – Nie miałam pojęcia, że wypowiadam te słowo.
- Straż pożarna za chwilę się zjawi, a wraz z nią policja.